Na wewnętrzny rynek przeznaczone są też ostrzeżenia prominentów PiS przed „niemiecką Europą”, czy Jarosława Kaczyńskiego przed „IV Rzeszą” oraz obrazki Tuska mówiącego „für Deutschland”, emitowane niemal codziennie w „Wiadomościach” TVP.
Wojenna retoryka ma jednak to do siebie, że eskaluje. Obóz rządowy od straszenia IV Rzeszą przeszedł do przynoszących konkretne efekty decyzji. W piątek Sejm przegłosował poprawkę do budżetu złożoną przez posła Janusza Kowalskiego z Solidarnej Polski, która ogranicza środki na nauczanie języków mniejszości narodowych i etnicznych. W przyszłym roku środki te mają być mniejsze o 40 milionów złotych, w 2023 o 120 milionów.
Powód? Jak ujął to poseł Kowalski: „przywracanie symetrii w polsko-niemieckich relacjach”. – Nie może być tak, że w Polsce płacimy na mniejszość niemiecką i język niemiecki, a w Niemczech nie ma ani jednego euro dla mniejszości polskiej – sekundował mu w trakcie sejmowej debaty minister edukacji, Przemysław Czarnek. Janusz Kowalski przekonywał, że zamiast płacić za naukę niemieckiego w Polsce, państwo powinno wspierać naukę polskiego w Niemczech.
Niemiec zawinił, Kaszubom obcięli
Dzieci – należący do mniejszości obywatele i obywatelki Polski w wieku szkolnym – stają się zakładnikami propagandowej wojny prowadzonej przez obóz rządowy z Niemcami. Wojny, w której sam rząd chyba nie bardzo wie, co chce ugrać, która nie ma żadnego sensu, biorąc pod uwagę nasze interesy gospodarcze i polityczne. W dodatku, w konkretnej sprawie mniejszości i finansowania nauki ich języka, polski rząd nie ma po prostu dobrych argumentów.
Polskie prawo jako mniejszości narodowe i etniczne traktuje społeczności żyjące w granicach dzisiejszej Polski co najmniej sto lat. Innymi słowy: Niemcy mają status mniejszości, bo zostali w swoich wioskach na Opolszczyźnie, gdy te po 1945 roku stały się częścią Polski. Trudno na terenie dzisiejszych Niemiec znaleźć polskie wspólnoty z podobną historią. Polacy w Niemczech to głównie migranci lub ich potomkowie, nie mniejszość narodowa w rozumieniu polskiego prawa.
Środowiska polonijne w Niemczech nie są zresztą zachwycone pomysłem PiS, który nie był z nimi konsultowany. Nic nie stało zresztą na przeszkodzie, by zwiększyć środki na naukę polskiego w Niemczech bez odbierania ich polskim obywatelom narodowości niemieckiej – z punktu widzenia budżetu państwa to nie są wielkie wydatki. Polska mogła zadbać o naszych rodaków za Odrą, bez przeczołgiwania niemieckiej mniejszości w kraju.
Poprawka, która ma „przywrócić symetrię” w relacjach Polski i Niemiec, uderza też w obywateli Rzeczpospolitej wywodzących się z innych niż niemiecka mniejszości, które nie mają nic wspólnego z konfliktem Warszawy z Berlinem.
Strona mniejszościowa Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych wydała oświadczenie wyrażające zaniepokojenie poprawką. Czytamy w nim, że „godzi ona w obywateli Polski mniejszości rosyjskiej, ukraińskiej, żydowskiej, romskiej, białoruskiej, litewskiej” i kilku innych. Prezes stowarzyszenia Kaszëbskô Jednota Karol Rhode powiedział „Onetowi”, że „przez ostatnie 30 lat […] kwestia nauczania języka kaszubskiego w polskich szkołach nie była tak zagrożona jak teraz”.
Jeśli poprawka Kowalskiego stanie się prawem – teraz zajmie się nią Senat, potem znów Sejm – to Polska wykona wielki krok wstecz w relacjach ze swoimi obywatelami posługującymi się językiem regionalnym lub należącym do mniejszości narodowych i etnicznych. Czy kolejny propagandowy gest w wojence z Niemcami jest tego warty?
Może nie chodzi tylko o Niemców?
O poprawce Kowalskiego dyskutujemy, gdy minister Czarnek urządza właśnie polskiej szkole programową rewolucję. Niedawno ogłoszono nowe podstawy programowe z historii, które zmieniają ten przedmiot w narzędzie przekazywania uczniom nie faktów o przeszłości, ale opinii narodowo-katolickiej prawicy na jej temat. Cała szkoła w koncepcji Czarnka ma zresztą formować młodych ludzi zgodnie z bliską obozowi rządowemu ideologiczną wizją.
Nie jest tajemnicą, że w tej wizji nigdy nie było zbyt wielu entuzjazmu dla Polski prawdziwej różnorodnej, będącej wspólnym domem nie tylko etnicznych i kulturowych Polaków, ale także Ukraińców, Niemców, Kaszubów, Ślązaków. Choć Zjednoczona Prawica lubi odniesienia do Polski Jagiellońskiej i Rzeczpospolitej Obojga Narodów, to jej polityka realne wzorce czerpie raczej z PRL, z jego koncepcją państwa monokulturowego, wspierającego swoją polityką określoną ideologiczną wizję kultury.
Najlepiej widać to w stosunku rządzącej partii do Górnego Śląska. Rozsądne żądania Ślązaków uznania ich języka regionalnego i prawa do kulturowej autonomii, traktowane są przez obóz władzy histerycznie, niemal jak dywersja „ukrytej opcji niemieckiej”. Rządzący konsekwentnie snują opowieść o „polskim Śląsku”, sprzeczną z doświadczeniem wielu, jeśli nie większości, zamieszkujących region mieszkańców. Przypomina to, co o „polskim Śląsku” mówili komunistyczni sekretarze, a wcześniej sanacyjni starostowie i wojewodowie.
Biorąc pod uwagę ten kontekst, jest oczywiste, że Kowalski i Czarnek nie będą żałować tego, że ofiarami ich przepychanek z Niemcami padają prawa do nauki własnego języka obywateli RP mówiących po kaszubsku albo mających ukraińską narodowość. Wręcz przeciwnie, to może być dla nich i ich kolegów z obozu władzy dodatkowy argument za głosowaniem „za”.
Jak zniechęcić mniejszości do Polski
Senat zapewne odrzuci poprawkę Kowalskiego, ale w Sejmie ma szansę ponownie przejść. Jeśli tak się stanie będzie to niebezpieczny precedens. Za tą poprawką kryje się bowiem głęboko toksyczna logika: zakłada ona, że obywatele Rzeczpospolitej, innej niż polska narodowości, są faktycznie obywatelami drugiej kategorii, że ich prawa mogą zostać ograniczone, gdy wymaga tego logika partyjna. Poprawka nie wprost naznacza też mniejszości jako „podejrzane”.
Biorąc pod uwagę to, jak demonizowanie mniejszości było destrukcyjne dla II RP – Gabriel Narutowicz został zastrzelony jako „niepolski prezydent”, bo został wybrany głosami bloku posłów mniejszości narodowych – jest szaleństwem, że politycy sięgają dziś po tę kartę.
Taka polityka nie tylko narusza prawa mniejszości, nie tylko podsyca konflikt społeczny, ale także zniechęca wszystkie mniejszości do państwa polskiego. Kaszubi nie przestaną być Kaszubami, Ślązacy Ślązakami, a niemieccy obywatele III RP Niemcami, tylko dlatego, że nie podoba się to ministrowi edukacji i lubiącemu zwracać na siebie uwagę posłowi. Jeśli państwo pójdzie dalej w kierunku zaproponowanym przez poprawkę Kowalskiego, to realnie zniechęci do siebie żyjące i chcące tu żyć mniejszości.
Polska zmaga się z kryzysem demograficznym. Rozwiązać może go tylko sensowna polityka migracyjna. Już teraz powinniśmy myśleć, jak państwo, jego edukacja i inne polityki publiczne mogą przygotować się na przyszłe realia bardziej wielokulturowego i wieloetnicznego społeczeństwa. Zamiast tego, wymachując zużytą i przeżartą przez mole antyniemiecką flagą, obóz rządowy funduje nam nacjonalistyczną politykę rodem z przełomu XIX i XX wieku.
Czytaj więcej: Babka od histy: „Program nowego przedmiotu to zbiór obsesji Czarnka i PiS”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS