– Każdy sposób, który pozwoli Legii wygrać spotkanie z Zagłębiem Lubin, będzie okej – mówił przed meczem Paweł Tomczyk, nowy wicedyrektor sportowy warszawskiego klubu, na antenie Canal+ Sport. Nie miał wielkich oczekiwań, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji: z tego że Legia przed zaległym spotkaniem z drużyną Dariusza Żurawia osiadła na dnie ekstraklasy. Odbicie i nowy impuls miał dać Aleksandar Vuković i udało mu się to już w pierwszym meczu.
– Czasu było mało, ale próbowaliśmy ze sztabem zrobić wszystko, żeby pomóc. Tu nie ma miejsca na patrzenie wstecz. Trzeba działać, a nie myśleć – mówił tuż przed meczem, jakby chciał jeszcze natchnąć przestraszonych w ostatnich meczach piłkarzy. A ten strach było widać również w środowym spotkaniu z Zagłębiem Lubin.
Strach, panika i reakcja Vukovicia
Legia zaczęła słabo, to goście prowadzili grę przy Łazienkowskiej, a do tego znów było widać panikę w obronie. A to pomylił się Mateusz Hołownia, a to jego imiennik Wieteska. Sytuację ratował Artur Boruc lub niedokładność i błędy piłkarzy Zagłębia. W Legii brakowało asekuracji, tempa w konstruowaniu ataków. Były nawet prześmiewcze okrzyki “Ole” po kolejnych podaniach piłkarzy. Brakowało w zasadzie wszystkiego, ale wtedy do akcji wkroczył Aleksandar Vuković.
Nie, nie na boisko. Choć przy linii szalał tak, jakby na nim był. Po każdym dobrym zagraniu, dobrym odbiorze i po pressingu swoich zawodników biegał przy ławce i bił brawo. Tak jakby chciał dodać im energii. I dodał, bo Legia z minuty na minutę wyglądała coraz lepiej. Potwierdziły to już dwa gole Rafy Lopesa przed przerwą. Nie były one efektem pięknych, zespołowych akcji. Raczej przebłysków poszczególnych zawodników, ale nie ma dwóch zdań, że to one kompletnie rozmontowały drużynę Dariusza Żurawia. Choć drużyna nie jest tu dobrym słowem, bo Zagłębie na tle będącej w jednym z największych kryzysów w historii Legii wyglądało jak zlepek indywidualności, a nie drużyna.
Vuković schował żal i dumę
A pewność piłkarzy Legii rosła razem z Vukoviciem. Luz złapał Josue, a nawet debiutujący w wyjściowym składzie Bartłomiej Ciepiela. 20-latek nie wszedł dobrze w mecz, obejrzał żółtą kartkę już w 14. minucie, ale gdy opanował emocje, to miał swój udział przy drugim golu Legii. Poszukał wolnej przestrzeni, wbiegł w nią, odegrał piłkę do Yuriego Ribeiro, a ten świetnie dośrodkował ją do Lopesa. Później wszyscy cieszyli się z gola. Ale najbardziej trener Vuković.
– Jeżeli w Legii jest pożar, to pali się także mój dom. Dlatego teraz tutaj jestem, choć mógłbym unieść się honorem i mogłoby mnie tu nie być – mówił na pierwszej konferencji prasowej po powrocie. I choć miał żal do Dariusza Mioduskiego (prezesa i właściciela Legii), a także do Radosława Kucharskiego (dyrektora sportowego) za czas i sposób rozstania z nim i zatrudnienie Czesława Michniewicza tuż przed meczem z Dritą w eliminacjach do Ligi Europy, to schował ten żal i dumę. Widział, że pali się też jego dom i zaczął działać. Jeden trening, dzień meczowy i rozmowy z piłkarzami – to wystarczyło na słabe Zagłębie.
Vuković zrobił coś z niczego. Nie miał czasu, a ma trzy punkty. Ale też świadomość, jak wiele pracy go czeka. Bo nawet tak słabe Zagłębie doprowadzało momentami do paniki w obronie Legii i sprawdzało formę Artura Boruca. Legia nie zagrała wielkiego meczu, była do bólu skuteczna i miała szczęście, którego tak brakowało jej w ostatnich miesiącach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS