A A+ A++

Nudny jak Błaszczak

Minister obrony narodowej składa podpis i oddaje dokumenty prężącemu się na baczność żołnierzowi. Potem siedząc pod wielkim orłem na ścianie, zadaje pytanie:

– A Dowództwo Generalne jaki sprzęt wystawi?

– Rosomaki, leopardy, poprady, armatohaubice Krab i moździerze Rak – czyta z kartki cywil w garniturze siedzący przy stole. To szef gabinetu Łukasz Kudlicki.

W tle słychać senną muzykę.

A siły powietrzne? – docieka szef resortu głosem jak zwykle pozbawionym emocji. Za plecami ma popiersie marszałka Piłsudskiego.

– Śmigłowce, samoloty Casa, iskry i bieliki, myśliwce F-16, no, F-35 jeszcze nie dolecą – recytuje ubrana w biały żakiet Agnieszka Glapiak, szefowa Centrum Operacyjnego MON.

– Będą – kiwa głową minister i dociska:

– A co z żandarmerią?

– A właściwie to dlaczego nie ma odprawy z dowódcami? – pyta pani w żakiecie.

– Nieee, lepiej nie, bo znowu powiedzą, że słaba gra aktorska. Jacyś specjaliści od kina. Ale jedno jest pewne. Działamy!

Tak Mariusz Błaszczak zagrał w spocie reklamowym na YouTube, zapraszając do udziału w defiladzie „Wierni Polsce” w Katowicach w 2019 roku.

Kilka tygodni temu swoim wystąpieniem uśpił Jarosława Kaczyńskiego, ale w ogóle nie wpłynęło to na jego notowania u prezesa. Mówi się nawet, że może zastąpić Mateusza Morawieckiego, gdyby premier za bardzo się „zużył” w oczach elektoratu.

Błaszczak ma zaufanie prezesa

52-letni Błaszczak jest jednym z najbardziej zaufanych ludzi prezesa. Od 30 lat zna się z Kaczyńskim. Zaczynał w Porozumieniu Centrum, gdy PiS doszło do władzy w 2015 roku, prezes zrobił go szefem MSWiA, trzy lata później nieoczekiwanie zajął miejsce Antoniego Macierewicza w MON i od tego czasu jego wpływy w obozie władzy rosną.

O pozycji na pisowskiej drabinie najlepiej świadczą posady, na których obsadza swoich ludzi. A tu Błaszczak nie tylko przejął kadrowo spółki zbrojeniowe, wycinając w zarządach i radach nadzorczych nominatów Macierewicza, ale też rozpycha się dalej, m.in. w Poczcie Polskiej. Najpierw jednak musiał stoczyć bój z Jackiem Sasinem, ministrem aktywów państwowych. Nie pierwszy zresztą. W PiS podśmiewano się, że Sasin chce odbić Błaszczakowi zbrojeniówkę, bo ten ożenił się z jego dawną dziewczyną. A jak jest w rzeczywistości?

Czytaj też:Kryzys na granicy z Białorusią, IV fala pandemii, drożyzna. PiS ma się czego bać [INFOGRAFIKA]

Był grzecznym chłopcem

Posłanka PO Joanna Kluzik-Rostkowska mówi, że kiedy była w PiS, nic nie zapowiadało takiej kariery Błaszczaka: – Był grzecznym chłopcem na zapleczu Kaczyńskiego. Miły, niewyróżniający się ambicjami, absolutnie wierny prezesowi.

W 1995 roku skończył historię na Uniwersytecie Warszawskim. Temat magisterki „Opinie szlachty województw poznańskiego i kaliskiego wobec polityki zagranicznej Rzeczypospolitej w latach 1587-1611”. Należał na uczelni do Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej, które złośliwi nazywali Stowarzyszeniem Kobiet Mało Atrakcyjnych.

Zapisał się do Porozumienia Centrum. Zaraz po studiach poszedł do pracy w urzędzie miasta w rodzinnym Legionowie. Został rzecznikiem prezydenta miasta Andrzeja Kicmana. W internecie do dziś krąży filmik, na którym młody Błaszczak z wąsem i w okularach w drucianych oprawkach rozprawia o przetargach. W 2002 roku kandydował z poparciem PiS na prezydenta Legionowa, ale dostał 11,02 proc. głosów i nie wszedł do drugiej tury.

Prezydentem Warszawy został za to Lech Kaczyński i Błaszczak awansował na zastępcę burmistrza dzielnicy Wola, a w grudniu 2004 roku został burmistrzem prestiżowego Śródmieścia. Wśród radnych reklamował się jako „urzędnik do wynajęcia”.

Kariera przyspieszyła w 2005 roku, kiedy Jarosław Kaczyński wysłał nieznanego w polityce krajowej Błaszczaka na szefa kancelarii Kazimierza Marcinkiewicza. Urzędnicy ze Śródmieścia opowiadali „Wyborczej”, że awans był błyskawiczny. „Ostatni raz Błaszczak był w pracy w piątek, w środę przyjechał do urzędu rządowym bmw, nie złożył jeszcze dymisji, ale na stronie internetowej chwalił się już nominacją”.

Głównym zadaniem Błaszczaka było pilnowanie Marcinkiewicza, któremu prezes PiS nie ufał i bał się, że stworzy własne środowisko i urwie mu się spod kontroli. Tak właśnie się stało, za co Marcinkiewicz zapłacił stanowiskiem, ale gdy w 2006 roku premierem został Kaczyński, Błaszczak utrzymał stołek szefa kancelarii. Urzędował, politycznie niczym się nie wyróżnił, mimo to w 2007 roku został posłem i prezes wskazał go na zastępcę członka komitetu politycznego PiS. Komitet był wtedy nieliczny, ale żeby połechtać młodych posłów, Kaczyński wymyślił figurę zastępcy członka. Nawet w PiS żartowano, że to sowieckie rozwiązanie – tak jak z zastępcą członka Komitetu Centralnego KPZR. Młodzi niewiele mogli, chodzili na posiedzenia komitetu, ale nie mieli prawa głosować. Jednak cieszyli się, że wchodzą do politycznej pierwszej ligi. Tak zaczynał też m.in. Adam Hofman.

W marcu 2008 roku Błaszczak został rzecznikiem prasowym klubu PiS, a w 2010 roku – po katastrofie smoleńskiej, w której zginęło wielu pierwszoplanowych polityków PiS – szefem klubu parlamentarnego. Żaden z moich rozmówców nie pamięta jednak, by Błaszczak brał udział w dyskusjach, jak głosować, albo by próbował kogoś do czegoś przekonać. Ale też nikt tego nie oczekiwał. Jeśli Kaczyński uznał, że przyszedł czas, by nagrodzić „Mariusza”, to tak być musi. W ten sam sposób Błaszczak znalazł się w dwóch newralgicznych dla państwa miejscach – został ministrem spraw wewnętrznych i administracji, a później szefem MON.

– Nie poda w jakąkolwiek wątpliwość decyzji prezesa, jest lojalny i posłuszny do bólu. Nigdy nie wykazał nawet przebłysku najmniejszej „zbrodniomyśli”. Zdanie prezesa jest jego zdaniem – podkreśla polityk PiS. Błaszczak mówi Kaczyńskim. Opozycja „nie kocha Polski” i jest „antypolska”. Parada Równości w Poznaniu to „kolejna paradą sodomitów, którzy próbują narzucić swoją interpretację praw i obowiązków innym”. W telewizji Trwam szef MON tłumaczył: „W Poznaniu sami motorniczy tramwajów nie zgodzili się na to, żeby ich tramwaje były z flagami tęczowymi, czyli z flagami homoseksualistów. To świadczy o tym, że w narodzie polskim normalna jest ta pewność tego, że wszystko, co jest po bożemu skonstruowane, jest normalne. A jeśli ktoś próbuje nam narzucić coś, co normalne nie jest, to wtedy spotyka się z oporem. To bardzo dobrze o tych ludziach świadczy”.

– Bez Kaczyńskiego nie byłoby Błaszczaka. Jeśli są jakieś decyzje polityczne do podjęcia, to z pewnością konsultuje je z Kaczyńskim albo myśli, co by Jarosław powiedział. Prezes zrobił go szefem MON, żeby wyciszył atmosferę wokół resortu po Macierewiczu. Uznał, że on nie będzie takim rozrabiaką i dewastatorem jak Antoni Macierewicz, któremu można wiele rzeczy zarzucić, ale na pewno nie brak samodzielności. On przejawia wręcz dziką samodzielność i nieposłuszeństwo, które jest także kłopotem dla PiS – mówi Joanna Kluzik-Rostkowska, członkini sejmowej komisji obrony narodowej. – Błaszczak nie jest takim dewastatorem jak Macierewicz, ale prochu nie wymyśli. Na posiedzeniach komisji obrony bywa bardzo rzadko. Wysyła zawsze zastępcę – Wojciecha Skurkiewicza. To jest lekko kuriozalna sytuacja, bo Skurkiewicz jest ministrem głównie od kontaktów z parlamentem, a nie merytorycznym, więc nie ma szczegółowej wiedzy na temat spraw, którymi zajmuje się resort – dodaje polityczka KO.

Według Tomasza Siemoniaka, byłego szefa MON i posła KO, po szaleństwach Macierewicza początkowo Błaszczak wzbudzał nadzieje, bo wydawało się, że ustabilizowanie sytuacji w resorcie jest wartością, na którą wszyscy czekali.

– Ale poddał się propagandowemu dryfowi, obiecuje wspaniałe zakupy za wiele lat, a pompatyczne oświadczenia zastępują realne działania. To jest zły minister, bo swojej pozycji, jaką ma przy Kaczyńskim, nie wykorzystuje do wzmacniania armii – podkreśla Siemoniak.

Czytaj też: Najważniejsze osoby w państwie komunikowały się na WhatsAppie. Królowało łamanie procedur i prowizorka

Błaszczak jest daleko od wojska

Według moich rozmówców Błaszczak jest daleko od wojska i wojsko go nie interesuje. Ma nie najlepszy kontakt z szefem sztabu generalnego Rajmundem Andrzejczakiem, choć pierwszy żołnierz RP powinien być partnerem dla ministra obrony. Błaszczak do tego stopnia nie cierpi generała Andrzejczaka, że chciał zrobić szefem sztabu dowódcę Wojsk Obrony Terytorialnej, swojego pupila odziedziczonego jeszcze po Macierewiczu, generała Wiesława Kukułę. Otoczenie Błaszczaka obciążyło Andrzejczaka odpowiedzialnością za ćwiczenia Zima-2020, które zakończyły się druzgocącą wirtualną klęską polskich wojsk w starciu z wojskami rosyjskimi. Okazało się, że wytrzymaliśmy to starcie tylko pięć dni.

– Gdy ta informacja ukazała się w mediach, Błaszczak, jak się nieoficjalnie dowiedziałam, interweniował u Andrzeja Dudy, że należy jak najszybciej odwołać Andrzejczaka – opowiada Edyta Żemła, dziennikarka Onetu, ekspertka od wojska. Prezydent się nie zgodził, bo ceni Andrzejczaka. Poza tym jego otoczenie miało świadomość, że odwołanie go w takim trybie spowoduje, iż doświadczeni oficerowie się zbuntują i odejdą ze służby.

– Andrzejczak nie jest zapraszany nawet na odprawy w MON, bo nie jest lizusem, a tylko takich toleruje Błaszczak – mówi jeden z moich rozmówców. Szefa sztabu generalnego nie było też na konferencji prasowej na temat ustawy o obronie ojczyzny, która miała być ukoronowaniem pracy Jarosława Kaczyńskiego na stanowisku wicepremiera ds. bezpieczeństwa. Prezes PiS wspólnie z szefem MON zapowiedział, że liczebność armii zostanie zwiększona ze 100 tys. żołnierzy do 300 tys., po czym – gdy przemawiał Błaszczak – zasnął.

Według Siemoniaka 300 tys. żołnierzy to kompletnie nierealna liczba. – Ten cały projekt wziął się z potrzeby zapewnienia dziedzictwa prezesowi Kaczyńskiemu, który jako wicepremier ds. bezpieczeństwa nic nie zrobił. Posklejano więc pomysły z kilku lat, w tym te związane z patologicznym finansowaniem armii przez Bank Gospodarstwa Krajowego i Polski Fundusz Rozwoju, bo armia powinna być finansowana z budżetu państwa. 300 tys. żołnierzy to kompletna fantastyka. Trzeba by wydawać na armię dwa razy więcej niż dziś. Poza tym doposażenia wymaga ta armia, która już jest, bo ma braki w uzbrojeniu i sprzęcie. Zajmijmy się więc tym wojskiem, które jest, a nie tym, którego nie ma – apeluje były szef MON.

Dla bezpieczeństwa Polski kluczowe jest zapewnienie obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej, a rząd PiS ograniczył z ośmiu do dwóch zakup baterii rakiet Patriot, a teraz oddaje się zakupom samolotów F-35 i czołgów Abrams. – Ale co nam po nich, jeśli w pierwszych 15 minutach wojny zostaniemy zaatakowani z powietrza i czołgi czy lotniska dla F-35 staną się bezużyteczne – pyta retorycznie Siemoniak.

Błaszczak otoczył się dworem

Błaszczak otoczył się dworem – jego najbliższą współpracownicą jest Agnieszka Glapiak, szefowa Centrum Operacyjnego MON. To jest instytucja, która odpowiada za komunikację wewnętrzną skierowaną do wojska i za kontakty z dziennikarzami. Zlikwidowano stanowisko rzecznika prasowego. Glapiak kontroluje cały przekaz do mediów, nawet informacje wychodzące z jednostek wojskowych. Jest zaufaną współpracownicą Błaszczaka od lat. Za czasów pierwszych rządów PiS kierowała Centrum Informacyjnym Rządu. Oprócz tego, że pracuje dla ministra, zasiada w trzech radach nadzorczych oraz jest szefową Akademickiego Centrum Komunikacji Strategicznej w Akademii Sztuki Wojennej. Jak pisał Onet, jej pensja w MON wynosi 8-9 tys. zł, w radzie nadzorczej Polskiej Agencji Prasowej inkasuje 3,4 tys. zł brutto miesięcznie, a w siedmioosobowej radzie Exatela – choć formalnie rada może liczyć pięć osób – dostaje 6,6 tys. zł.

To Glapiak odpowiada za PR Błaszczaka, jego występy w wojskowej bluzie czy kurtce to jej pomysły. Od czasu do czasu doradza ministrowi także Anna Plakwicz, współzałożycielka słynnej spółki Solvere, która przygotowała kłamliwą kampanię na temat sądów. Plakwicz pracowała w klubie parlamentarnym, gdy Błaszczak był szefem. Gdy Plakwicz musiała odejść z kancelarii premiera, Błaszczak wyciągnął do niej rękę. Została dyrektorem Wojskowego Centrum Edukacji Obywatelskiej, z którego odeszła do spółek.

Kto chce premiera Błaszczaka?

– Mariusz ma ambitne zaplecze, które wie, że jak on pójdzie do góry, to oni też. Dlatego pompują w nim ambicje. Powtarzają mu, że jakby się Morawieckiemu powinęła noga, to musi zostać premierem, w końcu szefował dwóm resortom siłowym. Budują jego wizerunek jako twardego gościa w mundurze, tylko że trudno taki wizerunek zbudować, gdy charakterologicznie to się nie skleja. Błaszczak nie jest twardym gościem, jest miły, sympatyczny, ale nie emanuje z niego przywództwo ani charyzma – mówi były polityk PiS.

Paradoksalnie to właśnie te cechy sprawiły, że w Błaszczaku kandydata na premiera widzi tzw. zakon PC, czyli środowisko wpływowych polityków, którzy są z Kaczyńskim od czasów Porozumienia Centrum. Oprócz Błaszczaka do „zakonu” należą m.in. szef MSWiA Mariusz Kamiński czy poseł Marek Suski. Do środowiska grającego na Błaszczaka dołączyli także Jacek Sasin, Zbigniew Ziobro i wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, zwani w partii spółdzielnią.

– Spółdzielnię łączy to, że każdy z nich ma swoje ograniczenia – Kamiński wie, że nie będzie premierem, Sasin pojawił się w PiS później od Błaszczaka, nie ma takiego zaufania prezesa. Grają na Mariusza z czystej kalkulacji. Nie chcą, by Morawiecki, którego uważają za bankstera i ciało obce w PiS, został sukcesorem Kaczyńskiego w partii. Dlatego działają zgodnie z powiedzeniem: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – podkreśla ważny polityk PiS.

Sasin z Błaszczakiem rywalizowali kiedyś w obwarzanku podwarszawskim w wyborach, wielkiej miłości nie było także między Błaszczakiem i Kamińskim, bo walczyli o władzę nad partią na Mazowszu. Jednak silniejszy jest interes wspólny, czyli wyeliminowanie Morawieckiego z gry. Poza tym Błaszczak jest dla spółdzielni idealny. Gdyby dzięki nim został premierem, nie porozstawiałby ich po kątach, musiałby się z nimi liczyć.

Dla Kaczyńskiego też byłoby to dobre rozwiązanie.

– Gdyby się okazało, że Morawiecki musi odejść, bo się zużył, to Mariusz jest doskonały, bo u prezesa premier nie może być osobowością. Wystarczy, że jest lojalny, bo i tak wszystkie najważniejsze decyzje podejmuje Kaczyński. Nie odda tej funkcji nikomu, kto nie gwarantuje mu 100-procentowego posłuszeństwa – zaznacza polityk PiS.

W tym rozumowaniu jest pewna logika, chociaż ma ono jedną zasadniczą słabość. Trudno sobie wyobrazić, żeby bezbarwny Błaszczak, który swoim tembrem głosu potrafi uśpić nawet prezesa, był twarzą kampanii i poprowadził PiS do zwycięstwa w wyborach. Ale może w PiS już nikt nie myśli o wygranej, tylko o tym, żeby jakoś dojechać do końca kadencji.

Czytaj też: Czy w Polsce realizowany jest scenariusz pisany cyrylicą? A jeśli tak to przez kogo pisany?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSukces Łukasza
Następny artykułŚwięta w Białymstoku. Mikołaj, światełka i tłumy na Rynku Kościuszki