W poniedziałek zmarła nagle śp. Maria Manikowska wieloletnia nauczycielka gry na fortepianie w Państwowej Szkole Muzycznej w Bochni. Wyjątkowy muzyk, ceniona akompaniatorka, prowadząca zajęcia rytmiki w bocheńskich przedszkolach. Miała 74 lata.
Maria Anna Manikowska urodziła się 21. czerwca 1947 r. w Gdańsku. Wychowywała się razem dwójką rodzeństwa. To właśnie w rodzinnym domu rozpoczęła się jej przygoda z muzyką, a już mając 5 lat zaczęła grać i skomponowała swój pierwszy „prosty” utwór na dwie ręce. Pomimo trudnych warunków socjalnych z powodzeniem realizowała podstawowe obowiązki szkolne, a ponad to podjęła naukę w szkole muzycznej, gdzie rozwinęła umiejętność gry na fortepianie.
Później zaczęła też grać na organach. Kolejne muzyczne szlify zdobywała w wyższej szkole muzycznej w Krakowie. Naukę na każdym z etapów kończyła z wyróżnieniem. Była obdarzona słuchem absolutnym. W latach 70-tych grała liczne recitale w kraju i za granicą, a przez ówczesne media byłą opisywana jako „znakomita polska organistka”.
Zamiast kariery wielkiego muzyka, wybrała nauczanie innych, któremu poświęciła się podejmując pracę w Państwowej Szkole Muzycznej w Bochni i pozostała z nią związana aż do przejścia na emeryturę. Doskonale realizowała się jako pedagog.
Była ceniona szczególnie za umiejętność akompaniowania „z głowy”, bez nut oraz ratowania sytuacji, w których uczeń podczas gry mylił się – potrafiła na bieżąco dostosować akompaniament w taki sposób, by nikt nie zorientował się, że coś poszło nie tak. Przez wiele lat pełniła też rolę akompaniatorki do hymnu i pieśni patriotycznych podczas wydarzeń organizowanych w Szkole Muzycznej czy Bibliotece Miejskiej. Przez lata prowadziła również zajęcia rytmiki w kilku lokalnych przedszkolach.
Prywatnie była samotną, ale szczęśliwą i dumną matką Michała, w którego pamięci pozostanie „najlepszą mamą na świecie”. Co ciekawe, sama przyczyniła się do zaistnienia innych trwałych związków małżeńskich – bezpośrednio swojej siostry, a pośrednio swoich siostrzeńców.
Bardzo kochała swoją rodzinę, co okazywała przez dbanie o żywe relacje z bliskimi. Jej niewielkie mieszkanie za każdym razem w cudowny sposób poszerzało się, gdy przychodziło jej gościć licznych członków rodziny przyjeżdżających znad morza. Przez ostatnie 5 lat miała też możliwość cieszyć się ze swojej własnej wnuczki – Ali. Przez ostatnie 52 lata wyjątkowe miejsce w jej życiu zajmował również jej prawdziwy przyjaciel – Jacek.
Na początku lat 90-tych jej zaangażowanie w poszukiwanie Boga zaowocowało przyłączeniem się do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Stała się aktywnym członkiem zboru w Leksandrowej, gdzie pełniła funkcje organistki, diakona, nauczycielki biblijnej szkoły sobotniej oraz sekretarza.
Z entuzjazmem dzieliła się swoją wiarą ze wszystkimi, których znała. Jej talent muzyczny wykorzystywany był przy okazji niezliczonych kościelnych wydarzeń i inicjatyw.
Komponowała i niebanalnie aranżowała utwory dla wielu różnych wykonawców. Akompaniowała orkiestrom, zespołom, chórom i solistom.
Od 2006 roku zaczęła regularnie grać w zespole Fileo, z którym koncertowała w Polsce i za granicą oraz doczekała się wydania dwóch płyt. Jeszcze 3 tygodnie przed śmiercią aktywnie uczestniczyła w studyjnych nagraniach ostatnich utworów tej formacji…
Była osobą chętną do pomocy każdemu, zawsze i wszędzie. Bezinteresowne wyrażanie troski przez działanie dla dobra drugiego człowieka zjednało jej mnóstwo znajomych i przyjaciół wśród sąsiadów, w środowisku pracy i w kościele.
Jednocześnie nigdy nie bała się powiedzieć tego, co naprawdę myśli. Swoją odwagę okazywała też na inne sposoby: zbliżając się do 50-ego roku życia zdobyła prawo jazdy i kupiła samochód, którym zaczęła odbywać lokalne podróże. Chętnie też uczestniczyła w wielu wycieczkach, w tym zagranicznych.
Można powiedzieć, że otworzyła okno na świat nie tylko swojemu synowi, ale też swoim siostrzenicom i siostrzeńcom, zaszczepiając w nich zamiłowanie do podróżowania. Pomimo upływu lat zachowała otwartość na to, co nowe, biegle posługując się dostępnymi zdobyczami techniki i nie utraciła młodości ducha. Bardzo dobrze czuła się wśród młodzieży, dla której nie była „Panią Marią”, ale – po prostu, jak chciała, by ją nazywano – „Marysią”!
Do końca miała przywilej pozostania w pełni samodzielną i cieszyła się niezłym zdrowiem. Jak podkreślała – od kiedy bliżej poznała Boga, zawsze starała się być gotowa na spotkanie z Nim, a będąc z Nim pojednaną za życia, nie bała się momentu śmierci. Odeszła nagle, ale spokojnie – zasypiając po raz ostatni w swoim łóżku, w nadziei wzbudzenia do życia tam, gdzie nie będzie już śmierci ani żadnej formy zła.
Pod koniec października tak mówiła na temat śmierci w cyklu stworzonym przez syna Michała Domańskiego.
Tekst: Krzysztof Kubiak
Śmierć – czy jest się czego bać? – SYNKRETEZY #4 – YouTube
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS