Na platformie Netflix co jakiś czas pojawia się pozycja, która w przeciągu kilku dni staje niespodziewanym hitem i podbija serca ludzi na całym świecie. Są produkcje, które przechodzą bez echa, są takie, które już przy okazji zapowiedzi budzą duży hałas, a są także takie, o których aż do premiery jest cicho, a później wszędzie zaczyna być o nich głośno i podbijają wszystkie portale dziennikarskie i platformy społecznościowe.
Jednym z takich dzieł jest „Arcane” od Riot Games, które królowało w listopadzie. I choć początkowo produkcja zdawała się zachęcać wyłącznie fanów League of Legends, błyskawicznie przekraczała kolejne bariery. Najpierw wyszła poza grupy graczy samego LOL-a, później opuściła nawet bańkę wielbicieli gier wideo i zaczęła trafiać po prostu do tych, którzy lubią dobre popkulturowe kąski.
Ja również wpadłem w te sidła. Początkowo mocno się wzbraniałem, później musiałem ulec szałowi. Trochę z ciekawości, trochę z dziennikarskiego obowiązku. Nie chciałem i nie wypada ominąć czegoś, co jest głównym tematem w branżowych mediach. I nie będę kłamał – już po pierwszym odcinku wiedziałem, że dłużej nie będzie trzeba mnie przekonywać. Pierwsze sześć epizodów (tyle było dostępnych w momencie mojego startu przygody) wręcz połknąłem, a w oczekiwaniu na kolejne siedziałem niczym przed świętami.
A nawet nie gram w LOL-a
I mogę podpisać się obiema rękoma pod tym, że bynajmniej nie trzeba być fanem League of Legends. Ba, powiem więcej, nie musicie nawet ogarniać samego uniwersum, ani choćby zasad panujących w jednym z największych hitów e-sportu wszech czasów. Moja przygoda z tym tytułem zaczęła się i skończyła w gimnazjum, a przy tym nigdy nawet nie dobiłem 30. poziomu, po którym właściwie zaczyna się prawdziwa zabawa. To po prostu nie dla mnie.
Nie przeszkodziło to jednak w czerpaniu ogromu frajdy z seansu „Arcane”. Serial można w dużej mierze traktować jako coś na wzór prequela czasów pojedynków na arenach League of Legends, więc żadna konkretna wiedza nie będzie wymagana. Nie jesteśmy zasypywani licznymi bohaterami, w których można się pogubić, ci główni dostają odpowiedni czas ekranowy, a nawiązania dla fanów są niczym więcej, niż pojedynczymi smaczkami.
Sama fabuła przypominała mi natomiast bardzo mocno powieść „Szóstka wron” od poczytnej Leigh Bardugo. Najgłośniejsza książka autorki opowiadała o podziałach społecznych, grupie samozwańczych Robin Hoodów i próbach walki z nierównościami systemu. W serialu Riot Games zdaje się stawiać na podobne schematy i kłaść nacisk na elementy, które można przełożyć także na obraz naszego świata. Cóż, może nieco w zakrzywionym zwierciadle.
Korzystając jednak ze sposobności, przy okazji pisania laurki dla tej animacji, polecam Wam zapoznanie się z krótkimi notkami biograficznymi na temat postaci występujących w „Arcane”. Ja sam zaczytywałem się z opisach Jinx czy Vi w tym miejscu i Was również zachęcam. Można w ten sposób jeszcze lepiej zrozumieć pewne motywacje oraz to, dlaczego dane postaci zachowują się tak, a nie inaczej.
Wizualne cacuszko
Pamiętam moją wyprawę do kina na „Spider-Man: Uniwersum” oraz emocje, jakie towarzyszyły mi w trakcie i po samym seansie. Byłem mocno podjarany fabułą, jak również sposobem przedstawienia postaci Milesa na dużym ekranie. Wszystko tam zagrało i do dziś jest to dla mnie czołówka, jeśli chodzi o pełnometrażowe produkcje, jakie oglądałem w życiu. Ogromna w tym zasługa jednak pewnego kluczowego elementu. Chodzi o stronę wizualną.
Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem tak kapitalnie przełożonej formy powieści obrazkowej na film. Liczne onomatopeje, mnóstwo nawiązań do kadrów komiksowych i samo połączenie obrazu z dynamiką, które przyprawiało o gęsią skórkę. Do dziś jest to dla mnie szczytowe osiągnięcie, jeśli chodzi o animację. I przez prawie trzy długie lata nie widziałem nic, co mogłoby się z tym chociaż równać.
Aż do niepozornej animacji od Riot Games, która wylądowała na Netlfixie. Tak, nie mylicie się, „Arcane” wygląda jak dzieło sztuki. To wizualne cacuszko i najwyższa możliwa jakość. Pościg po tamtejszych slumsach, sceny tortur czy kapitalnie udźwiękowiony pojedynek na moście… To momenty tak znakomite, że bez dwóch zdań zapamiętam je naprawdę na długo. Jeśli nie wierzycie i nie boicie się spoilerów – odpalcie je po prostu sami. Zrozumiecie, skąd mój zachwyt.
Patrzcie i uczcie się!
Cóż więcej można dodać? Krótka piłka. Twórcy animacji – bierzcie przykład, uczcie się i implementujcie rozwiązania u siebie. Podobnie chciałbym napisać do samych twórców produkcji opartych na uniwersach z gier wideo. To już nie czas, gdy adaptacje naszego ukochanego medium powinny wywoływać w nas błagalne stękanie i wstyd. „Arcane” to jeden z niewielu przykładów seriali, które mogą zachęcać do gier.
I oby był to początek czegoś wielkiego oraz start dla nurtu, który będzie tylko rósł w siłę. Riot Games stworzył małe dzieło, a potwierdzenie drugiego sezonu najlepiej obrazuje fakt, jak dobrze zostało wszystko przyjęte. Najtrudniejszy jest zawsze pierwszy krok, a oni go zrobili. Klucz? Moim zdaniem włożenie w to serca. Serial ani przez moment nie sprawia wrażenia, jakby miał być zaledwie reklamą dla gry. To produkcja z duszą i takie najbardziej chcemy oglądać.
Na sam koniec pozwolę sobie zaprosić Was do recenzji na naszej stronie oraz zwyczajnie zachęcić, by dać szansę tej epizodycznej produkcji. Nie musicie lubić League of Legends, nie musicie nawet przepadać za grami wideo (choć nie wiem, jak zawędrowaliście do tego artykułu!) – to po prostu najwyższa forma i pokaz kosmicznego talentu studia, które stało za wykreowaniem tej pozycji.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS