Joey pisze to w e-mailu do agencji pracy Olimpia oraz dyrekcji supermarketu AH (Albert Heijn), wysyłając CC do gazety „De Groene Amsterdammer”. Joey staje w obronie swojego polskiego przyjaciela Wojciecha, który kilka miesięcy pracował w centrum dystrybucyjnym AH Online. Czara goryczy się przelała. Dotyczy to również kolegi Wojciecha – Giannisa, który już szuka kontaktu z prawnikiem. „Pracowałem w dystrybucji w AH przez ostatni rok i mogę szczerze powiedzieć, że to był najgorszy rok w moim życiu”.
Już trzy lata temu pisaliśmy o fatalnych warunkach w centrach dystrybucyjnych dużych marketów. Zagraniczni pracownicy narażeni byli na zastraszanie, przeciążenie pracą, niepewne przydziały i grafiki, a także krótkie kontrakty. Od tamtego czasu nasze skrzynki mailowe zalewane są skargami, jak te od Joeya i Giannisa.
Istnieje jedna zasadnicza różnica: dzisiejsi imigranci zarobkowi coraz częściej opowiadają publicznie o swojej sytuacji i lepiej orientują się w holenderskich przepisach. Niektórzy rzucają pracę, gdy ta staje się nie do udźwignięcia, uczą się holenderskiego i obowiązującego prawa pracy, zapisują się do związków zawodowych. Niekiedy po prostu się buntują. „Nadal jestem jak taka call girl” – napisał do nas polski pracownik centrum logistycznego AH w Rotterdamie. Ale słyszymy też: „Jutro zdaję ciuchy robocze i już mnie tu nie zobaczą.”
Wypadek w pracy? „Twoja umowa wygasa”
Jest grudniowy dzień. Wojciech bierze kolejny zakręt swoim transportowym wózkiem, wjeżdżając do alejki internetowego centrum dystrybucji. Zatrzymuje się i zsiada, żeby zebrać i załadować zakupy. Zza rogu wyłania się kolejny pojazd. Hamuje zbyt późno. Następuje zderzenie. Ręka Wojciecha zostaje zakleszczona między metalowymi częściami. „K***!” – krzyczy z bólu. „To najczęściej słyszane słowo w tej pracy” – tłumaczy nam później.
„Pociąg z zakupami” na chwilę się zacina. Wojciech czuje, jak mu serca pulsuje w dłoni. Dostaje woreczek z lodem jako okład. „Po 20 minutach przyszedł brygadzista: ‘I co, chcesz iść do domu czy zostajesz?’. Powiedziałem: „Chcę jechać do szpitala”.
Prześwietlenie wykazuje, że mały palec jest złamany. Lekarz usztywnił rękę i poradził mu przez jakiś czas nie pracować. Ale to oznacza, że jako ktoś zatrudniony przez agencję pracy „Olympia” natychmiast straci pracę: „Od pierwszego dnia choroby zostaniesz zgłoszony do UWV. Od tej chwili to UWV (Uitvoeringsinstituut Werknemersverzekeringen – coś jak nasz ZUS, państwowy urząd odpowiedzialny za wypłaty zasiłków) zajmie się oceną stanu zdrowia i ew. wypłatą zasiłku chorobowego” – stanowi umowa o pracę.
W 2020 roku do drzwi UWV zapukało około 12 tys. pracowników tymczasowych, o trzy tysiące więcej niż rok wcześniej. Według UWV wzrost ten częściowo wynika z faktu, że więcej firm wybiera właśnie ubezpieczenie publiczne, w miejsce prywatnego, w przypadku czasowej niezdolności do pracy. Ale także stąd, że coraz więcej agencji pośrednictwa pracy stosuje umowy z zastrzeżeniem, że „jeśli zlecenie z jakiegokolwiek powodu się kończy, wygasa również twoja umowa. Agencja może ci poszukać innej pracy, ale nie musi tego robić”.
Związki zawodowe
Zostało to zapisane w Układzie Zbiorowym Pracowników Tymczasowych, obejmującym wszystkich pracowników tymczasowych, nie tylko imigrantów zarobkowych. FNV, jeden z większych związków zawodowych w Holandii, również się na to zgodził. Bart Plaatje, związkowiec z Drenthe krzywi się: – Czasem się zastanawiam , czy powinniśmy byli w to wchodzić. Ale negocjator mówi wówczas: jak my nie podpiszemy, to podpisze CNV albo Alternatywa dla Związków Zawodowych. I stracisz miejsce przy stole negocjacyjnym na zawsze.
Kilka tygodni po naszej rozmowie FNV robi ten krok: pod koniec maja związki zawodowe FNV, CNV i De Unie przerywają negocjacje w sprawie nowego układu zbiorowego dla pracowników tymczasowych. Domagają się kontynuacji wypłaty wynagrodzeń, nawet gdy nie ma pracy i żądają, aby pracownicy tymczasowi mieli takie same prawa, jak ci na stałych umowach.
– W tym punkcie załamały się negocjacje – mówi Karin Heynsdijk, dyrektor FNV Flex. W międzyczasie pośrednicy podpisali układ zbiorowy z nieliczącym się, małym związkiem zawodowym LBV. – Najwyższy czas skończyć z tą karuzelą, na której tkwią pracownicy tymczasowi – mówi Heynsdijk. – Zastanawiamy się w tej chwili, jakie kroki prawne możemy podjąć. Wzywamy również naszych członków wśród pracowników tymczasowych do konkretnych akcji.
Heynsdijk nie ma na myśli strajku: – To jest dla nich o jeden most za daleko. Zbyt łatwo stracić pracę, a w rezultacie imigrant zarobkowy zostaje zupełnie na lodzie. To powoduje, że jest czymś wymagającym dużej odwagi i samozaparcia zorganizowanie się i podjęcie konkretnych działań. Na tym właśnie próbujemy się obecnie skupić w naszej pracy.
W 2018 r. FNV miał wśród imigrantów zarobkowych zaledwie kilkudziesięciu członków; w międzyczasie dołączyły tysiące osób. Ostatnie kampanie zaowocowały prawie dwoma tysiącami nowych członków. – Pracujemy nad organizacją zbiorowych protestów. Na razie nie jesteśmy jeszcze wystarczająco silni, ale za jakiś rok musi nastąpić wybuch, bo ludzie naprawdę chcą o swoje prawa walczyć – mówi Bart Plaatje, związkowiec, od ośmiu lat angażujący się aktywnie w sprawy pracowników tymczasowych i imigrantów zarobkowych.
„Nigdy nie miałem pracy, która by mnie tak stresowała”
Wojciech nie jest jedynym, który doznał kontuzji w firmie AH Online. Rozmawialiśmy z kilkoma pracownikami leczącymi bolące plecy czy kończyny. Patrycja ma 28 lat, początkowo była zadowolona ze swojej pracy w centrum dystrybucyjnym AH Online w miejscowości De Meern. Doznała jednak kontuzji. Mając za sobą krótkie kontrakty w fabryce kurczaków, szklarni, pralni i fabryce karmy dla kotów, odczuwała początkowo pracę w logistyce jako autentyczną ulgę: – Miałam urozmaicone zadania. Ale wzrosło natężenie pracy. Moja ręka była przeciążona dźwiganiem ciężkich przedmiotów i ostatecznie zerwałam ścięgno.
– Jestem wysportowany, ciężka praca nie jest problemem. Ale nigdy nie miałem pracy, która by mnie tak stresowała – mówi Wojciech. Po wyleczeniu ręki pozwolono mu wrócić do Olimpii i AH. – Tam wszyscy są zestresowani – mówi 20-letnia Gosia. Wielu zatrudnionych w centrum AH Online przypisuje stres „normom” – liczbie produktów, które pracownicy muszą skanować i spakować na godzinę. Ale dokładna liczba nie jest jasno określona. To około 320 na godzinę. Ale na „liście wyników”, którą otrzymujemy do wglądu, widnieje liczba 360. – Na początku zeszłego roku było to jeszcze jakieś 260 – mówi Giannis z Grecji, pracownik magazynu.
Te normy wydają się bardzo arbitralne, ponieważ nie ma dwóch takich samych zamówień – mówią pracownicy. – Raz miałem szczęście, kiedy miałem nazbierać 400 tabliczek czekolady. Zaraz potem jednak musiałem nagle zebrać 520 produktów w ciągu godziny. Jest tak, że z jednym wózkiem udaje mi się wykonać „normę”, a z kolejnym już nie. Ale nie mam wpływu na to, które produkty akurat będę zbierał! – mówi Wojciech. Norma tak mocno obciąża pracowników, że boją się pójść do toalety. Komputer nawet wtedy nie przestaje liczyć czasu. Rzecznik AH odpowiada, że normy są do wykonania, bo wyliczono je w taki sposób, aby wizyty w toalecie były możliwe, nawet jeśli licznik wciąż bije.
Pracownicy często proszą o wyjaśnienie, jak dokładnie oblicza się te normy. Nadal nie jest to jasne. – Próbowałam dowiedzieć się, jak działają te standardy, ale nikt nie potrafił mi tego wytłumaczyć – mówi Gosia. A przecież liczby te są podstawą pracy dla realizatorów zamówień. W amsterdamskim centrum logistycznym wiszą na ścianie listy, na których pracownicy mogą zobaczyć, jakie są ich wyniki. Na tych, które widzieliśmy, jedna trzecia zaznaczona jest na czerwono – pracownicy nie osiągają oczekiwanych wyników. Kolejnych 30 proc. ma kolor żółty: to „strefa zagrożenia”.
Wobec tych, którzy nie dają rady, szefowie bywają nieprzyjemni. Gosia: – Krzyczą i mówią ci prosto w twarz, że jesteś idiotką. Giannis: – Pytają, dlaczego pracujesz tak wolno. Nigdy nie padają normalne, ludzkie pytania w rodzaju „Jak ci leci, co powoduje, że dzisiaj nie jest tak dobrze jak wczoraj?”. Szefowie zachowują się jak dyktatorzy, czasami zabraniają nam napić się wody czy pójść zrobić siusiu.
Bezpieczne i przyjazne środowisko pracy jest najważniejsze
Wojciech regularnie widywał płaczących ukradkiem kolegów, ale inni, wyrzucani do domu – co zdarza się co tydzień – robili to też otwarcie. – Kiedyś usłyszałem w toalecie płacz Polaka. Zapytałem, co się stało. Okazało się, że przed przerwą powiedziano mu, że nie pracuje wystarczająco szybko i może stracić pracę.
Gosia spotkała swoją najlepszą przyjaciółkę w Holandii, płaczącą między półkami. – Poprosiła kogoś o przestawienie wózka, żeby mogła przejść, a ten ktoś zaczął się na nią wydzierać. Przytuliłam ją i wyściskałam, pomimo korony.
Albert Heijn zaprzecza, że w miejscu pracy panuje tak zła atmosfera. Co do standardów: „Jeżeli pracownik ma z tym problem, próbujemy to z nim omówić, wspólnie poszukać sposobu, jak możemy to poprawić.” Sieć supermarketów twierdzi, że bezpieczne i przyjazne środowisko pracy jest dla nich najważniejsze: „Z prawdziwą przykrością słyszymy, że niektórzy pracownicy nie doświadczają tego w taki właśnie sposób.”
Agencja pracy tymczasowej Olympia również podejmuje rozmowy z pracownikami, którzy mają problemy z wykonaniem normy. „Jeśli ktoś przez kilka kolejnych tygodni nie daje sobie rady i nie wykazuje strukturalnej poprawy lub nie jest w stanie pogodzić się z wymaganiami, wtedy szukamy dla niego pracy, która bardziej odpowiada jego możliwościom”.
Według samych „order pickers”, oznacza to po prostu zwolnienie. Rotacja w miejscu pracy jest duża. Każdego tygodnia 5-10 nowych osób przychodzi w miejsce zwalnianych. Cała grupa w Amsterdamie to ok. 500 osób. Widać to wyraźnie na listach, na których można zobaczyć wyniki wszystkich pracowników tymczasowych.
AH stanowczo zaprzecza, jakoby brygadziści wywierali jakąkolwiek presję, zastraszali czy nawet byli nieuprzejmi: „Komunikacja opiera się na szacunku dla współpracowników. Bezpieczeństwo i dobro naszych pracowników tymczasowych jest zawsze na pierwszym miejscu.”
Pracownicy tymczasowi pracują zwykle sześć dni w tygodniu. Dostanie wolnego dnia jest trudne. „Zbyt wiele zamówień”, słyszy Giannis, kiedy o to prosi. „Pracownik tymczasowy” to po holendersku „flexwerker”, od „flexibel” – elastyczny. – „Elastyczność” dotyczy tylko jednej strony – mówi Wojciech. Dla Łukasza, pracownika kompletującego zamówienia w AH Online, rok 2020 był pod tym względem trudny: – Obciążenie pracą jest dramatyczne, mówiąc najłagodniej. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką ilością pracy w Albert Heijn. Normy podczas pandemii są nie do przyjęcia. Wcześniej trzeba było zbierać 150 zamówień dziennie, teraz 180.
„Twoje zachowanie nie jest w Albert Heijn mile widziane”
Rok temu Łukasz za bardzo się bał, żeby z nami o tym wszystkim rozmawiać. Teraz chce, żeby te sprawy wyszły na jaw. Ten pełen stresu okres pozostawił po sobie wszelkiego rodzaju problemy, tak fizyczne (bóle pleców), jak i psychiczne.
Według AH, liczba klientów kupujących artykuły spożywcze online faktycznie ciągle rośnie, ale firma zbudowała ostatnio trzy nowe centra dystrybucyjne dla takich zamówień, właśnie po to by „właściwie rozdysponować moce, ciężar pracy i ilość pracowników”. Ponadto sieć poinformowała, że od roku podejmuje dodatkowe działania na rzecz zapewnienia pracownikom bezpieczeństwa podczas wykonywania obowiązków.
– W praktyce nie mają one zastosowania – ocenia Wojciech. Mówi, że zawsze jeden pracownik w pomarańczowej kamizelce jest wyznaczony do pilnowania przestrzegania zasad antycowidowych. – Ale nikt go nie słucha – pokazuje zdjęcia, na których widać grupki pracowników stojących blisko siebie. Podczas pierwszej fali kryzysu covidowego, Łukasz mówił swojemu menedżerowi, że należy podjąć więcej środków bezpieczeństwa, jak choćby obniżenie obowiązujących norm ilościowych. – Za każdym razem słyszałem, że „moje zachowanie nie jest w Albert Heijn mile widziane”. I że jest „dosyć innych miejsc”, gdzie mógłbym pracować, jeśli nie jestem zadowolony”.
Każdy, kto przez jakiś czas się nie wykaże, wylatuje. Ci rozczarowani, gdy tylko nadarzy się okazja, rezygnują z pracy. – Przyjechałem tutaj, by zarobić, ale czuję się jak w niewoli. Jedynym sposobem, żeby coś zmienić, jest odejście z pracy – mówi Łukasz. Wojciecha zwolniono. Jak twierdzi, ponieważ „zdenerwował się i używał przekleństw po tym, jak został zignorowany”, a agencja pracy prowadzi „politykę zerowej tolerancji dla wyrazów powszechnie uważanych za obelżywe”.
„Czują się jak numer, odizolowani, zdani na łaskę systemu”
Dla Patrycji sytuacja stała się nie do zaakceptowania: musiała zmienić agencję pracy, a zagwarantowaną jej ilość godzin pracy zmniejszono prawie o połowę. – Zatrudniono wielu młodych ludzi, a osobom, które pracowały tam dłużej, obcięto godziny – wspomina. Żeby dostać więcej godzin musiałaby zwrócić się do polskich koordynatorów. – A z nimi trzeba się przyjaźnić i wybłagać przydział większej liczby godzin.
Zwolniła się. – Potrzebowałam ze względów finansowych więcej godzin. Jednocześnie obciążenie pracą stało się nie do wytrzymania.
Większość migrantów zarobkowych zna tylko kilka słów ze „slangu Alberta Heijna”. Słowa takie jak „zmiana” (poranna, nocna), „okres trwałości”, „trener”, „grafik”, „umowa w fazie A” (pierwsza umowa o pracę tymczasową). Jednak coraz więcej osób decyduje się na naukę niderlandzkiego. Chcą się tu osiedlić albo móc lepiej bronić swoich praw. Patrycja, razem z koleżanką z AH, zapisała się na kurs językowy w szkole językowej dla Polaków w Holandii.
Annemarie Cappellen-de Zeeuw, współinicjatorka szkoły językowej, obserwuje z każdą lekcją, jak jej uczniowie stają się pewniejsi siebie. – Często są tak przygnieceni, czują się jak numer, odizolowani, zdani na łaskę systemu. Chcę im powiedzieć, że nie możemy się bez nich obejść, że gospodarka w dużej mierze opiera się na nich. I widzę, jak im serca rosną.
Przed Patrycją taki kurs językowy otwiera nowe możliwości na rynku pracy: – Miałam już nawet rozmowę o pracę po niderlandzku. Mam nadzieję, że dzięki temu będę w stanie znaleźć lepszą pracę, dającą większe poczucie stabilności i lepsze warunki. Marzę o tym, żeby w pewnym momencie być w stanie skończyć holenderską średnią szkołę zawodową.
Poczucie solidarności i wspólnoty wśród polskich pracowników tymczasowych rośnie. Wojciech ma już nową pracę, ale wciąż uważa, że ważnym jest, żeby ta historia wyszła na jaw. Po zakończeniu rozmowy, gdy już odpinamy nasze rowery, Wojciech podchodzi do nas po raz ostatni: – Mam nadzieję, że może to coś zmieni dla tych, którzy tam nadal pracują.
Imiona Gosi, Giannisa i Łukasza zostały zmienione. Nazwisko Patrycji znane redakcji.
tłum. E. Brzeziński, red. M. Gajek
Czytaj więcej: „Okres, gdy zarabiałam najwięcej, był najgorszym w moim życiu”. Jak niszczy „kultura zapierdolu”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS