Bieganie po górach stało się w ostatnim czasie bardzo popularne i właściwie trudno znaleźć biegacza, który choć raz nie spróbował swoich sił w górskim biegu. W naszym Mieście ta forma aktywności zyskała ogromną popularność i właściwie nie ma miesiąca, by solidna ekipa nie reprezentowala Jaworzna w tego typu zawodach organizowanych w różnych częściach Polski.
Jednym z biegaczy, którzy pokonują chyba niemożliwe już do pokonania granice jest Marcin Gwiżdż. Zdeterminowany, zdyscyplinowany ultras, któremu nie straszne są już chyba żadne warunki biegowe i żadne górskie dystanse.
Rozmawiamy dzisiaj z Marcinem, który opowiada o swojej biegowej pasji.
E. T: Jak rozpocząłeś swoją przygodę z bieganiem? Co Cię do tego skłoniło? Czy od razu zdecydowałeś się wybrać leśne dukty, czy zaliczyłeś też etap biegania „asfaltowego”?
Dobrze to nazywasz, PRZYGODA. Kilka lat temu, gdy moja aktywność fizyczna koncentrowała się na rekreacyjnych wycieczkach rowerowych i wyjazdach w góry, znajomi na którymś z wyjazdów zaproponowali wspólną wycieczkę biegową. I tu coś zakiełkowało. Później w domu pojawił się pies Miła. Jack Terier, któremu ruchu zawsze mało. I mnie i jemu wolne, spokojne spacery nie pasowały. Zaczęły się więc krótkie przebieżki. Bieganiem po asfalcie nigdy nie byłem zainteresowany. Im trudniejszy bieg, tym bardziej mnie tam ciągnie. Wielu znajomych z tego środowiska poznałem na wspólnym, nocnym bieganiu w ramach inicjatywy Night runners. To były początki mojego biegania. Większość tych znajomości wciąż jest żywych, sporej grupie udało się nawet zaszczepić bakcyla do biegania poza utartymi asfaltowym ścieżkami.
E T. : Co daje bieganie?
Dla jednych to tylko ruch, aktywność, pierwszy krok do zgubienia kilku kilogramów. Tak naprawdę to każdy może tu coś dla siebie znaleźć, bo im dalej w to wejdziesz, tym więcej drzew, czy jakoś tak 🙂 Dla mnie to w tej chwili pasja. Większość wolnego czasu temu podporządkowuję. To coś co daje wiele radości. Tak, zmęczenie fizyczne może dawać nie tylko popularne endorfiny, ale i radość z poznawania wspaniałych ludzi, obcowania z nimi. To niezapomniane chwile, które na zawsze pozostaną. Bo Ultra jest długie i meczące do granic wytrzymałości, ale jednocześnie dające ogromną satysfakcję, że wstało się z kanapy i nie ma znaczenia czy deszcz czy noc. To jakby schodzi na inny plan. Pilot od telewizora staje się nieprzydatny, bo stwierdzasz, że są inne rozrywki, bardziej wciągające. Oczywiście nie mogę zapomnieć o czysto sportowej rywalizacji, która na pewnym etapie stała się prawie profesjonalna, to naprawdę daje kopa, nakręca do dalszej ciężkiej pracy, a efekty pozwalają spojrzeć na to z optymizmem. Biegając staram się zwiedzać, być tam, gdzie nigdy nie byłem – czyli Zwiedzanie Przez Bieganie to jakby nowy styl, który chcę wprowadzać jak najczęściej do swojej „diety biegowej”.
E. T. : Wiemy, że biegasz na długich, naprawdę długich dystansach, w niełatwych warunkach. Przebiegnięcie ultramaratonu w górach wymaga pewnie porządnego przygotowania. Czy możesz opowiedzieć jak wygląda Twój trening? Domyślamy się, że nie jest to przebieżka dwa razy w tygodniu, ale konkretna zmianą codziennych nawyków i przyzwyczajeń?
O treningu co nieco wspomniałem wyżej. Na pewnym etapie doszedłem do wniosku, że chcę więcej, ale więcej to nie tylko więcej biegania. Tu zwróciłem się o pomoc do osoby mającej większe doświadczenie, która planuje moje treningi. Prawdziwy trener czasem skarci, czasem pochwali, ale ogarnia to, co mi by w całym tym chaosie na pewno, umknęło. Biegam 5-6 razy w tygodniu, w ostatnim roku doszedł do tego rower, którym staram się jak najczęściej dojeżdżać do pracy, co pozwala zaoszczędzić trochę czasu, a jednocześnie sportowo poprawić osiągi. Za namową przyjaciół zacząłem też pod okiem profesjonalisty choć raz w tygodniu ćwiczyć na siłowni. Ha, ha, pomyślicie – sztangi nie próbuje podnosić 🙂 I w tym wszystkim nie może zabraknąć gór. Jak na to patrzę to faktycznie trochę tego jest i tak, zmienił się trochę mój codzienny plan zajęć, ale dzień jakby dłuższy, gdy sie robi coś z pasją coś co jest dla ciebie ważne .
E. T. : Taki bieg wiąże się też pewnie z wieloma trudnościami. Co jest dla Ciebie najtrudniejsze i czego najbardziej się boisz startując w górskich biegach?
Tu chciałbym Cię zaskoczyć. Nie jest trudno. Patrząc z perspektywy przebiegnięcia kilku biegów ultra, mogę tylko powiedzieć, że boje się zawsze. To jest ultra, tu nigdy nie ma scenariusza, a wszystko idealnie musi zagrać, trzeba wiele rzeczy przewidzieć. Bezpieczeństwo w górach jest bardzo ważne trzeba to mieć gdzieś zawsze z tylu głowy.
Strach mija po przekroczeniu lini startu. Wtedy zastępuje go skupienie i wola walki, a potem radość i spełnienie. Najtrudniejsze są porażki, trzeba je przełknąć. Czasem do jakiegoś startu przygotowania trwają kilka miesięcy, a tu taki upadek, dolegliwości żołądkowe czy też po prostu kamyk który wpadł do buta mogą zniweczyć plany i trzeba je wtedy zweryfikować podnieść się i biec dalej przed siebie 😌 I tak, to jest trudne.
E. T. : Co było Twoim dotychczas największym wyzwaniem biegowym?
Jeżeli chodzi o Naj…. To Projekt biegowy, który chodził za mną od jakiegoś czasu, czyli przebiegnięcie Głównego Szlaku Beskidzkiego. Jest to najdłuższy szlak turystyczny w naszym kraju, ciągnie się od Ustronia aż do Wołosatego, przebiega przez główne szczyty w Beskidach, Gorcach czy Bieszczadach. Sama długość – ponad 500 km – robi wrażenie, a dodatkowa trudność polega na przewyższeniu, które wynosi 20 000 m w górę. Prawie rok temu podjąłem pierwszą próbę przebiegnięcia szlaku koloru czerwonego, niestety po przebiegnięciu około 350 km musiałem zrezygnować. Ból kolana wyeliminował mnie z dalszej walki a choroba, z którą jak się okazało biegłem od początku nie pomagała. Przemyślenia i zebrane doświadczenia pomogły lepiej się przygotować i z sukcesem przebiec GSB – albo inaczej – Cienką Czerwoną Linię, bo tak nazwałem ten projekt. To największe wyzwanie zajęło mi 112 godzin i jakieś drobne minuty. Radość i satysfakcja są bezcenne.
E. T. : Czy możesz opowiedzieć o swoim ostatnim wyczynie na biegu Piekło Czantorii?
Piekło Czantorii to bieg, który, mam w pamięci – nogi jeszcze pamiętają… Jest to dość specyficzny bieg, mówi się, że to prawdopodobnie najtrudniejszy bieg i sporo w tym racji. Uśmiecham się zawsze słysząc te słowa wypowiadane przez organizatorów różnych biegów… Trasa 71km/6000m przewyższeń, błoto, liście, kamienie. Całość dopełniona porą roku, która sprzyja tworzeniu się mgły. To mieszanka wybuchowa. Psychicznie nie pomaga również fakt, że biegamy po pętli (3 pętle), a praktycznie w każdym miejscu trasy mamy łatwą możliwość „odwrotu”. Bieg zaczyna się o 20 i praktyczne biegniemy cały czas w nocy, co stwarza dodatkową trudność. Jest to jak dotąd mój najlepszy sportowy wyczyn udało się ukończyć zawody na drugim miejscu z doskonałym czasem 10 godzin i 7 min. Tu chciałbym podziękować wszystkim którzy pomagali i wierzyli ze dam radę .
E. T. : Tradycyjnie chciałabym zapytać, co byś doradził osobom, które chciałyby spróbować swoich sił w górskim biegu?
Tradycyjnie odpowiem tak. Nie taki diabeł straszny. Proponuję spokojne wycieczki na początek, połączone z przyjemnością obcowania w górach . Należy pamiętać, że góry dają mnóstwo frajdy ale i stawiają troszkę większe wymagania, przez co wynoszą nas po jakimś czasie na wyższy poziom. Bieganie w górach jest piękne, ale starajmy się stopniowo w nie wdrażać, to musi mieć swoje miejsce, czas.
Dzieki za rozmowę.
Emilia Tura
Zdjęcia – prywatne archiwum Marcina
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS