A A+ A++

​Minęło już kilka dni od fatalnego meczu z Węgrami i wciąż do końca nie wiadomo kto nam zafundował ten przykry wieczór. Teoretycznie wszystko na siebie powinien wziąć Paulo Sousa, bo to przecież tylko jego i wyłącznie jego kompetencja, kogo powołuje na mecze reprezentacji i wystawia w pierwszym składzie. Tymczasem, im więcej dni upływa od blamażu na Narodowym, tym więcej okoliczności wskazuje, że wina za ten narodowy kłopot spada też na Roberta Lewandowskiego.

To, że pan Robert jest kluczową postacią polskiego i światowego futbolu, wie każde interesujące się piłką dziecko w Europie, Azji i obu Amerykach. To, że wolno mu więcej niż innym to też tłumaczy się samo przez się, bo – jak wszystko, co jest wyjątkowe na świecie – musi być  traktowany specjalnie. Więc wszyscy dmuchamy i chuchamy na niego z każdej strony. Ten stan rzeczy ma jednak swoje naturalne wady, bo wymaga od samego piłkarza niesamowitej samodyscypliny i kontroli nad swoimi emocjami i słabościami. A nie jest to łatwe. Przecież wielu z nas lubi się przeglądać w lustrze i myśleć – jaki ja jestem fajny i mądry. Zwłaszcza wtedy, gdy coś nam się w życiu uda. Łatwo wtedy o błąd, pospolitą głupotę, która na chłodny rozum nigdy by nam nie przyszła do głowy, no ale i to się zdarza. Wtedy potrzebni są w pobliżu prawdziwi przyjaciele, którzy na czas chwycą za nogi odrywającego się od ziemi, zakochanego w sobie osobnika i wytłumaczą, że w każdym statystycznym przypadku, prędzej czy później, pycha kroczy tuż przed upadkiem.

No i stało się. Przy panu Robercie nie było nikogo, kto przekonałby go skutecznie, że w meczu z Węgrami, choćby czołgał się na czworakach, zwyczajnie wystąpić musi, bo mecz ważny, bo drużyna go potrzebuje, bo cała Polska właśnie na niego najbardziej liczy. Tak cała Polska, która bije się o bilety na Stadion Narodowy, żeby choć raz w życiu zobaczyć na żywo swojego bohatera. Pokazać dzieciom lub dziadkom i chwalić się tym przy wigilijnym stole. Polska, która go kocha za to, co robi i kim jest, chociaż nie wiem, czy już nie powinienem w tym przypadku użyć czasu przeszłego, bo poniedziałkowy mecz mocno nadwyrężył wizerunek naszego idola.

Robert Lewandowski: Czy może wciąż być “pomnikową” postacią?

Zresztą niepokojące symptomy, dotyczące wadliwej samooceny pana Roberta płynęły do nas już wcześniej, choć nie wszystkie były powszechnie znane. Choćby pożegnalny mecz Łukasza Fabiańskiego. Dlaczego pan Robert nie oddał kapitańskiej opaski na te marne kilkadziesiąt minut panu Łukaszowi tego nie wie nikt. A przecież tak to wygląda na całym świecie – zwyczajowo żegnany piłkarz jest kapitanem drużyny. Dlaczego pan Robert nie chce rozmawiać z polskimi dziennikarzami po meczach Ligi Mistrzów też nie wiadomo, chociaż na jego słowa czeka cała Polska. Przykre szczególnie jest to, że proszący o taką rozmowę Marcin Feddek, na pytanie, dlaczego pan Robert nie wyjdzie do wywiadu, usłyszał od oficera prasowego Bayernu – “Bo mu się nie chce”.  Oczywiście i to można próbować zrozumieć, ale wtedy nie ma już co aplikować do roli pomnika polskiego futbolu i idola dzieci i młodzieży. No i teraz ta absencja w kluczowym dla Polski meczu w drodze do katarskiego mundialu. Absencja – jak wygląda z licznych doniesień, wymuszona na selekcjonerze.

A ten też, pomimo gigantycznej i owocnej pracy wykonanej w ostatnich miesiącach z polską reprezentacją – w godzinie najwyższej próby – nie okazał się zbyt mądry. Ba, okazał się człowiekiem – zawodowo – wręcz szalonym. Założę się, że najbardziej skrupulatni statystycy nie znajdą podobnego precedensu na całym piłkarskim świecie, żeby w … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSpacer po kolorowych schodach z cytatami w Płocku? Tym bardziej, że schodków u nas nie brakuje… [FOTO]
Następny artykułCELLineczka, czyli matczyne love story. Spektal o in vitro w Teatrze Siemaszkowej w Rzeszowie