Zadziwiająca peerelonostalgia nas atakuje ostatnimi czasy nie tylko w polityce, ale i w kinie. Gdzie się człowiek nie obejrzy, tam nowy film rozgrywający się w PRL, tyle że „We mnie jest seks” jest najgorszym z nich wszystkich. Ten film to nie sztuka filmowa, to peerelowski zamiennik prawdziwego mięsa, prawdziwej czekolady i prawdziwego seksu. To wyrób czekoladopodobny, to schabowy z mortadeli, woda brzozowa zamiast whisky i bony PKO zamiast dolarów. Fabuła skupia się na krótkim okresie życia Jędrusik, jej męża Stanisława Dygata, wówczas uznanego pisarza, i jej kochanka piosenkarza Lucka. Ta ostatnia postać została zainspirowana, jak się można domyślać, osobą znanego w tamtych latach piosenkarza i z poświęceniem zagrana przez rockmana Krzysztofa Zalewskiego (może nie bez powodu śpiewa on „Tylko wróć” Wojciecha Gąssowskiego?). Maria Dębska wręcz wypruwa sobie wnętrzności, żeby odwzorować postać seksbomby PRL, Leszek Lichota z desperacją wciela się w Dygata, Zalewski robi, co może, choć nic nie może. Rozchodzi się jednak o to, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów, że zacytuję klasyka.
Czytaj też: Jolanta Ogar-Hill: Im więcej odwagi będziemy mieć w sobie, tym szybciej zaczniemy zmieniać Polskę
Intryga kręci się wokół barbórkowego występu dla górników, podczas którego Jędrusik wyszła na scenę z monstrualnym dekoltem i krzyżykiem na bujnej piersi, co stało się powodem wyrzucenia jej z telewizji pod pretekstem, że oburzone społeczeństwo stanowczo się tego domaga, aż po moment, gdy została do telewizji przywrócona, bo stęsknione społeczeństwo stanowczo się tego domagało. Jędrusik wyrzucał nowy dyrektor do spraw rozrywki, któremu odmówiła boskiego ciała, tenże sam musiał ją później przywracać – i to cała fabuła filmu Klimkiewicz. Reszta to zbiór scenek rodzajowych w sklepach, knajpach, w mieszkaniu Jędrusik i Dygata, w zajezdni autobusowej, na pokazie mody, na spotkaniu autorskim, dużo scen, a każda niewarta zapamiętania.
Jak wiadomo, Dygat i Jędrusik żyli w małżeństwie otwartym. Osobliwie korzystała z tego Jędrusik, kultywując szlachetną sztukę poliamorii, gdy jeszcze tego słowa nie znano nawet wśród młodej polskiej lewicy. Nie miejsce tu, bym się znęcał nad Dygatem, że poszedł na taki układ, w końcu żona mogła go komfortowo zdradzać w pokoju obok, a nie w konspiracji spotykać się z kochankiem i pozostawiać męża na pastwę domysłów, ataków zazdrości i bezsennych nocy. Dygat mógł spać spokojnie, wiedząc, że żona jest obok w dobrych rękach. Nie będę zatem wzdymał się moralizatorsko z tego powodu, będę się wzdymał z powodu nieudaczności tego filmu, który niby mówi nam wszystko o małżeństwie Jędrusik z Dygatem, a zarazem nic nie mówi. Czemu Dygat poszedł na ten układ? Było to dla niego wygodne, bo miast zadowalać żonę, mógł spokojnie poświęcić się rozmowom z Tadeuszem Konwickim? Czy też tak panicznie bał się odejścia żony, że zgodził się być oficjalnym rogaczem? Kochał żonę, ale ta go już erotycznie nie kręciła, czy też kręciło go to, że żona w pokoju obok ujeżdża piosenkarza? Na żadne z tych pytań odpowiedzi nie znajdziecie w filmie.
PRL tu występuje jako pastelowy kalejdoskop, jako dekoracja z kartonu i kolorowego papieru. Nie było mnie na świecie w roku 1962, gdy rozgrywa się akcja filmu, ale nie spodziewam się, że za wczesnego Gomułki cała Polska wyglądała jak dobrze zapatrzony sklep papierniczy. I tutaj płynnie przechodzę do postaci towarzysza Wiesława.
Istnieje legenda, jakoby Gomułka w ataku szału, zobaczywszy na ekranie telewizora epatującą seksem Jędrusik, ów telewizor rozbił. W innej wersji bodaj rzucał w niego obuwiem. Jak naprawdę było, to w sumie nieważne. Ważne, że jest anegdota, którą można było rozegrać, a przynajmniej pokazać Gomułkę. Nie ma Gomułki w tym filmie wcale, a właściwie jest, ale wyłącznie na wielkim plakacie, gdzie nadstawia ucha, a hasło nad nim głosi: „Partia słucha obywateli”. To był jedyny moment, gdy na sali kinowej usłyszałem rachityczne śmiechy. Jasna sprawa – jak dziś widzimy Gomułkę, choćby na portrecie, to od razu nam Kaczyński do głowy przychodzi.
Nie spodziewałem się, że to powiem, ale mówię: więcej prawdy, sztuki i seksu było w serialu „Osiecka”, który postponowałem zajadle, a teraz tęsknie do niego wzdycham. „Osiecka” przy „We mnie jest seks” to prawdziwa orgia talentów, to popisy aktorskie jak trzysta procent normy w wydobyciu węgla i scenariusz gorący jak spust surówki w Hucie imienia Lenina. Emocje miłosne w „Osieckiej” trzymały na brzegu fotela i nieosiągalne są dla seksu namiętnego jak budyń waniliowy w filmie o Jędrusik. Nie pamiętam, czy w „Osieckiej” były mocne sceny seksu, ale jeśli nawet ich nie było, to i tak były mocniejsze niż te w „Bo we mnie jest seks”. O symbolu seksu tamtych lat zrobić film skutkujący impotencją widza – duża rzecz. Podobnież zawstydzająco słabe postaci drugoplanowe w „Osieckiej” o wiele silniejsze były niż te w „Bo we mnie jest seks”. Jeszcze Borys Szyc się stara, grając Kazimierza Kutza, ale aktor wcielający się w Konwickiego spowodował, że chciałem wyrzucić z domu egzemplarze „Małej Apokalipsy” i „Kompleksu polskiego”.
Nadzwyczaj lubiłem kiedyś powieści Dygata. „Pożegnania”, „Podróż”, „Disneyland” czytałem w zachwycie, ale było to dekady temu. Dziś Dygat niemal zapomniany, a na pewno nieczytany przez młodszych niż ja. Podobnież Konwicki, który głęboko siedzi w czyśćcu czytelniczym, a może i zstępuje do piekieł. Do Dygata pewnie kiedyś wrócę, ale czy ten nieszczęsny film mnie w ogóle zachęca, by znów po jego powieści sięgnąć? Czy ten film mnie zachęca, by znów obejrzeć film z prawdziwą Jędrusik? Jak zachęca, skoro nie zachęca, a wręcz zniechęca? Można było nakręcić biografię Kaliny inteligentną i wzruszającą, a może nawet prawdziwą? Można było. Od poznania się z Dygatem, przez dramat niedoszłego macierzyństwa, aferę z krzyżykiem na biuście, aż po śmierć Dygata, religijne nawrócenie Jędrusik i jej śmierć. Można było dać opowieść wybitną i przejmującą, można było, ale po co, skoro wystarczy zbiór scenek w pastelowo-landrynkowych kolorach? Popis sztuki fryzjerskiej i garderobianej, zamiast popisu scenariuszowego i reżyserskiego? Po co, skoro wystarczy dać historię, która zmierza znikąd donikąd, a więc w ogóle nie jest historią.
Czytaj też: Anja Rubik: Wierzę, że kobiety są lepszymi liderkami na dzisiejsze czasy niż mężczyźni
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS