A A+ A++

Film zostaje ukończony dopiero dziesięć lat później. Nie da się już jednak po prostu dokręcić brakujących fragmentów, choćby ze względu na to, jak zmienili się aktorzy. Zamiast tego Żuławski kręci dokumentalne sceny na ulicach Warszawy z końcówki lat 80. Wmontowuje je w film, dogrywa do tego swój komentarz tłumaczący, jaka scena była planowana w danym miejscu.

W efekcie powstał jeden z najbardziej niezwykłych filmów w kinematografii PRL, obrosły jeszcze bardziej niezwykłą legendą. Podsycał ją przez lata sam Andrzej Żuławski, artysta zawsze skłonny do kreowania własnych biograficznych mitów. Legenda „Na srebrnym globie” fascynowała kolejne pokolenia kinomanów, bo zawierała w sobie to, co każda porządna filmowa legenda zawierać powinna: genialnego, nawet jeśli pozornie szalonego artystę zderzającego się z opresyjną władzą; wielką filmową wizję, nad którą chyba sam twórca przestał panować; potencjalnie genialny film, który, gdyby został ukończony w swoim czasie, mógłby zmienić historię filmu.

Kosmita z planety Zachód

Tej legendzie Kuba Mikurda przygląda się w swoim świetnym dokumencie „Ucieczka na srebrny glob”. Nie chce jej ani opowiadać po raz kolejny, ani dekonstruować, zamiast tego prowadzi dokumentalne śledztwo, które ma dotrzeć do tego, co właściwie stało się na planie tego filmu i wokół niego.

,,Ucieczka na srebrny glob"


,,Ucieczka na srebrny glob”

Fot.: materiały prasowe/Against Gravity

W czołówce „Ucieczki” widzimy archiwalne zdjęcia Warszawy z czasów PRL. Wmontowane są w nie ubrane w fantazyjne kostiumy postaci z „Na srebrnym globie” oraz zdjęcia Andrzeja Żuławskiego z planu. Żuławski w rzeczywistości gierkowskiej Polski pozostawał trochę „kosmitą” – przybyszem z lepszego, zachodniego świata, wychowanym i wykształconym w Paryżu, krążącym między Francją a Polską. Na plan „Na srebrnym globie” przyjeżdża znad Sekwany, świeżo po ukończeniu „Najważniejsze to kochać” (1975), filmu z Romy Schneider i Klausem Kinskym. Produkcja nie tylko zbiera świetne recenzje, ale też zarabia realne pieniądze.

Mikurda poświęca sporo czasu na wprowadzenie biograficznego kontekstu: portret Żuławskiego i jego żony Małgorzaty Braunek na tle polskiego świata filmowego lat 70. Żuławski i Braunek uchodzą za najpiękniejszą, najmodniejszą parę Warszawy, budzącą powszechny podziw i zazdrość. Ten kontekst jest ważny dla zrozumienia tego, co dzieje się wokół „Na srebrnym globie” z dwóch powodów. Po pierwsze, patrząc na przedstawiony w dokumencie portret Żuławskiego, zastanawiamy się, czy jego względna „obcość” w PRL, nie czyniła z niego bardzo wygodnego celu ataków władzy. Żuławski nakręcił przecież „Najważniejsze” we Francji, bo wcześniej na półki odłożono mu jego drugi pełny metraż, „Diabła” (1972) – film wszedł na ekrany dopiero w 1988 roku.

Po drugie, kontekstem powstawania „Na srebrnym globie” jest rozpad związku Żuławskiego z Braunek. Gdy reżyser wraca z Paryża do Polski, przekonuje się, że jego małżeństwo się tak naprawdę rozpadło, żona związana jest z kimś innym. To rozstanie wywiera przemożny wpływ na jego życie i sztukę, wraca w szeregu jego powieści i w filmów. Jego historię opowiada najpełniej „Opętanie” (1981), gdzie grany przez Sama Neilla agent tajemniczych służb, wraca do swojego mieszkania w Berlinie po kolejnej tajnej misji i zastaje na podłodze zaniedbane, ubrudzone dziecko. Żona gdzieś znika, ma romans, choć jak okazuje się tak naprawdę zniewolona jest nieludzkie, ośmiornicowate monstrum, z którym splata się miłosnej ekstazie w opuszczonej kamienicy koło Muru Berlińskiego.

Jak notuje Żuławski w swoim dzienniku w czerwcu 1976 roku (zapiski te zostały później wydane pod tytułem „Juki podróżne), „Na srebrnym globie” to film „napisany […] bez zastanowienia, w koszmarze rozstań z M. i Polską”. W tym samym czasie reżyser pisze w liście do swoich rodziców: „Przecież cały mój świat pękł pode mną. Ja już się nie boję piekła, ani śmierci, ani właściwie niczego. Nie wyobrażam sobie większego zniszczenia, ani bólu bardziej całkowitego”.

Praca nad filmem jest dla Żuławskiego ucieczką od depresji, a jednocześnie mroczna, pesymistyczna wizja zawarta w „Księżycowej trylogii” Juliusza Żuławskiego (brata dziadka reżysera) idealnie zgrywa się z poczuciem rozpaczy po rozstaniu, być może jeszcze je umacnia. Jak w wywiadach mówi Mikurda, film był dla Żuławskiego terapią. Dla przepracowania swojej traumy reżyser otrzymał od państwa potężną jak na owe czasy machinę filmową i budżet. Czy to się mogło dobrze skończyć?

Plan inny niż wszystkie

„Ucieczka” wydaje się sugerować, że przynajmniej nie musiało skończyć się źle. Polska kinematografia i przemysł filmowy znajdują się w połowie lat 70. u szczytu potęgi. Co roku mamy nominację do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny: w ’74 „Potop”, rok później „Ziemia obiecana”, w ‘76 „Noce i dnie” i jeszcze na koniec dekady „Panny z wilka” w 1979. Adaptacje klasyków narodowej literatury wpisują się w ideologiczny projekt ekipy Gierka, szukającej „narodowej” legitymacji, niezwiązanej z ideologią komunistyczną. W dodatku filmy te po prostu zarabiają na siebie.

Władze kinematografii wierzą, że polski przemysł filmowy jest w stanie dźwignąć superprodukcję z gatunku filmowej fantastyki. Dlatego, gdy świeżo po francuskim sukcesie, Żuławski proponuje ekranizacje kolejnego klasyka polskiej literatury, zapominają o skandalu wokół „Diabła”. Dostają od wznoszącego się na fali reżysera kolejną adaptację dzieła z narodowego kanonu, w dodatku w konwencji science-fiction. Ostatnia załogowa misja na Księżyc miała miejsce stosunkowo niedawno, w 1972 roku, ciągle trwała jest pamięć „2001: Odysei kosmicznej” (1968), filmu pokazującego możliwości gatunku, książki należące do gatunku sprzedają się świetnie. Fantastyka naukowa wydaje się filmowym gatunkiem z przyszłością.

Pierwsze wersje scenariusza są w miarę logiczne i przejrzyste, zapowiadają uporządkowane w spójną narracyjną strukturę widowisko. Dopiero na planie Żuławski dopisuje postaciom długie monologi, w które wrzuca swoje lektury, refleksje filozoficzne, mroczną wizję świata, wszystkie rozczarowania i depresyjne stany.

Pracująca przy „Na srebrnym globie” ekipa wspomina w „Ucieczce” swoją obecność na planie jako niezwykłe doświadczenie. Niezależnie od tego czy Mikurda rozmawia z aktorami, twórcami kostiumów czy zdjęć, wszystko mówią mu to samo: Żuławski wykrzesał z nich przy tym filmie maksimum twórczych mocy, nigdy wcześniej ani nigdy później nie zrobili czegoś podobnego. Ten plan był dla wszystkich wyjątkowy, nawet jeżeli był też wyjątkowo trudny. Przez zmiany scenariusza, niedobory gospodarki PRL, nie zawsze zdolnej dostarczyć potrzebnych materiałów, trudności techniczne, wreszcie zmienne nastroje Żuławskiego.

Im bardziej produkcja się przeciąga, tym bardziej Żuławski staje się na planie trudniejszy we współpracy. Zmienia koncepcje, ma problemy z podjęciem decyzji. Można odnieść wrażenie, że jeszcze zanim zainterweniowały władze, produkcja zaczęła przerastać całą ekipę i jej twórców. Jeszcze przed decyzją Wilhelmiego o przerwaniu zdjęć, w maju ’77, Żuławski notuje w dzienniku: „Ta przygoda jest skończona, mogą nawet – co grozi na dniach – zatrzymać ten niepotrzebny, ekstrawagancki i tak bardzo nieoczywisty film. Ja dowiedziałem się, czego miałem się dowiedzieć”. Pisze tak jakby się poddał, jakby to, co ważne w pracy nad adaptacją prozy krewnego sprzed dekad, już się dokonało, jakby nie potrzebował kończyć tego dzieła. Chwilę później, już po zatrzymaniu produkcji, pisze: „Przez kilka dni po zakończeniu filmu […] niechęć nawet do wykonywania protestów koniecznych, a teatralnych. Bo uwolniony od królestwa działania, czułem się […] panem swego czasu, zadziwiająco szczęśliwy”.

Kadr z filmu “Na srebrnym globie” reż. Andrzej Żuławski 1987), Studio Filmowe KADR/ Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych


Kadr z filmu “Na srebrnym globie” reż. Andrzej Żuławski 1987), Studio Filmowe KADR/ Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych

Fot.: materiały prasowe/Against Gravity

Co by było, gdyby?

Skąd decyzja Wilhelmiego? Żuławski budował latami mit filmu zatrzymanego za to, że w komunistycznej, a przy tym chcącej żyć dobrze z Kościołem Polsce, próbował heretyckiej refleksji o źródłach i potrzebie doświadczenia religijnego. „Ucieczka” wskazuje na inny kontekst: gry Wilhelmiego z władzą i środowiskiem filmowym, w którym „Na srebrnym globie” było po prostu jedną z wielu figur na szachownicy. Jej przewrócenie miało pokazać, że z Wilhelmim nie ma żartów, że to ktoś, kto potrafi zagrać twardo, kto ma plan ściągnięcia cugli środowisku filmowemu – co po „Człowieku z marmuru” (1976) stało się życzeniem władzy.

Co byłoby, gdyby Wilhelmi nie zatrzymał filmu? Albo gdyby Żuławski miał siłę by robić o jego zatrzymanie awanturę, gdyby udało mu się zbudować do tego skuteczną środowiskową koalicję?

Czy wielki, być może zbyt wielki jak na możliwości kinematografii PRL, projekt przytłoczyłby reżysera i ekipę, a wizja artysty rozbiła się o materię i bez interwencji władzy? Czy wręcz przeciwnie, film zrewolucjonizowałby filmową fantastykę? Wilhelmi zatrzymuje produkcję w momencie, gdy w Stanach na ekrany wchodzą „Gwiezdne wojny”. „Na srebrnym globie”, gdyby udało się ukończyć film, w wersji, w jakiej chciał Żuławski, pewnie miałoby premierę rok po dziele Lucasa. Czy polski film mógłby wyznaczyć inny kierunek rozwoju filmowej fantastyki? Bardziej metafizyczny, intelektualny, oniryczny?

Nie dowiemy się tego nigdy. „Ucieczka” nie próbuje stawiać jasnych odpowiedzi. Prowadzi pracę historycznej rekonstrukcji, która stawia przed widzem pytania, dostarcza materiału do fantazji i spekulacji. Po poświęconym Walerianowi Borowczykowi filmowi „Love Express” (2018) Mikurda nakręcił kolejny historyczno-filmowy esej, który przy pomocy samego filmowego medium uprawia historię polskiego kina. Obie produkcje skupiają się na postaciach nieoczywistych, tkwiących między Polską a Zachodem, budzących skrajne oceny – przez jednych uznawanych za twórców genialnych, przez innych za filmowych grafomanów.

Kadr z filmu “Ucieczka na srebrny glob” reż. KubaMikurda (2021), Silver Frame, autor: Stefan Kurzyp, Andrzej Jaroszewicz


Kadr z filmu “Ucieczka na srebrny glob” reż. KubaMikurda (2021), Silver Frame, autor: Stefan Kurzyp, Andrzej Jaroszewicz

Fot.: Stefan Kurzyp, Andrzej Jaroszewicz / materiały prasowe/Against Gravity

Współczesne pytania

Ten historyczny dokument w wielu miejscach brzmi bardzo współcześnie. W wątku konfliktu artysty z cyniczną, instrumentalnie traktującą sztukę i jej twórców władzą nietrudno znaleźć aluzję do współczesnej rzeczywistości. Gdy oglądałem film w trakcie Festiwalu Millenium Docs Against Gravity, publiczność śmiała się, ilekroć dziś wypowiadające się do kamery postaci mówiły o propagandzie sukcesu lat 70. albo bucie gierkowskiej władzy – rozpoznając te same zjawiska w rzeczywistości późniejszej o pół wieku.

Jednocześnie „Ucieczka” stawia inne, również bardzo współczesne pytanie. Film Mikurdy ogląda się trochę jak historię religijnej sekty. Żuławski jest jak guru albo szaman, który zabiera swoją ekipę w początkowo niezwykłą duchową podróż, chyba trochę się w niej w pewnym momencie gubi, a na pewno gubią się jego wyznawcy.

Oglądamy tę historię w momencie, gdy polski przemysł filmowy, ale też teatr coraz częściej dyskutuje nad figurą wszechwładnego reżysera-demiurga, twórcy-szamana, nad wpisaną w nią przemocowość. Być może obserwujemy powolne odchodzenie tej figury, którą Żuławski reprezentował w 200 proc. w przeszłość. Niewykluczone, że zastąpi ją inna, mniej przemocowa, bardziej horyzontalna koncepcja reżyserii.

Mikurda, znów, w tej sprawie zajmuje bardzo wyważone stanowisko. Nie sporządza ani aktu obrony ani oskarżenia. Pokazuje, jak całkowite zawierzenie „szamanowi” Żuławskiemu stworzyło niezwykły, fascynujący – nawet w niepełnej wersji – film, jak wykrzesało z pracujących przy nim artystów maksimum twórczego potencjału. Ale wskazuje też na koszty i manowce tej drogi. W starciu artysty z tępą władzą kibicuje temu pierwszemu, ale pokazuje też problematyczną z punktu widzenia współczesnej wrażliwości władzę wpisaną w model uprawiania sztuki, jaki reprezentował autor „Na srebrnym globie”.

Cytaty w tekście za:

Andrzej Żuławski, Juki podróżne, Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, Warszawa 1994

Andrzej Żuławski, Listy do domu, Wydawnictwo „Twój Styl”, Warszawa 1996

Czytaj też: „Anomalia” jest świetną odpowiedzią na rzekomy kryzys literatury, koniec ery książki i początek epoki „po piśmie”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUtrudnienia w ruchu w Piastowie
Następny artykułOdcinek drogi powiatowej zamknięty dla ruchu kołowego