W XXI wieku w reprezentacji Polski wystąpiło 10 naturalizowanych piłkarzy. Raz mówiliśmy o nich farbowane lisy, innym razem świętowaliśmy dzięki nim awans na mundial czy pierwszy występ na EURO. Jedni długo czekali na szansę w kadrze, inni wskakiwali do autobusu, gdy nadarzyła się okazja. Część z nich traktowała kadrę jak zabawę, część do słów o byciu Polakiem dokładała czyny. W obliczu spodziewanego debiutu Matty’ego Casha w naszej kadrze sprawdzamy, jak wyglądały historie innych naturalizowanych piłkarzy w biało-czerwonych barwach.
Naturalizowani reprezentanci Polski w XXI wieku [lista, ranking]
Wahan Geworgian
Minuta. Tyle potrwała przygoda Wahana Geworgiana z reprezentacją Polski. Przygoda bardzo osobliwa, bo przez dziewięć lat pomocnik miał status „bezpaństwowca”. Obywatelstwo otrzymał w 2003 roku, a 14 miesięcy później zaliczył debiut w biało-czerwonych barwach. Dostał szansę z ławki rezerwowych w towarzyskim spotkaniu z USA (1:1). Geworgian, który nad Wisłę przybył aż z Armenii, nigdy później nie wrócił do kadry. Jego karierę pogrzebały problemy z hazardem, bo choć przez dekadę od debiutu w kadrze grał w piłkę na najwyższych poziomach w naszym kraju, to stać go było na więcej. Niestety życie pozaboiskowe Wahana wyglądało tak…
„Jego pierwszy, hazardowy kryzys znają wszyscy. Były prezes Wisły Krzysztof Dmoszyński opowiadał kiedyś nawet na łamach „Przeglądu Sportowego” jak to do jego gabinetu trzech smutnych panów zawitało z informacją, że dwaj zawodnicy z Płocka (Sobczak i właśnie Geworgian) mają u nich spore długi i następnego dnia mogą nie pojawić się na treningu”.
I tak…
„Po sezonie 2009/2010 spędzonym w ŁKS-ie, który sam nazwał kiedyś „ośrodkiem Monaru”, pełnym ludzi po przejściach, Wan przepadł na ponad pół roku. Wyjechał z Polski, zamieszkał u rodziny w Hamburgu. – Przez osiem miesięcy nie grałem w piłkę. Zabłądziłem – przyznaje dziś w rozmowie z Weszło. – Nie wiem, coś mi odbiło. Miałem dosyć. Niechęć do wszystkiego – środowiska, piłki, zachowań swoich i innych ludzi”.
GEWORGIAN: TAK SIĘ UPARŁEM, ŻE NAWET BÓG BY DO MNIE NIE PRZEMÓWIŁ
A ostatnio tak, jak opisywał to Mateusz Skwierawski w „WP Sportowych Faktach”, który spotkał Geworgiana na łódzkim bazarze.
„Geworgian przybrał na wadze, na twarzy sypnął mu się lekki zarost, na głowie włosy trochę dłuższe niż wcześniej. Ubrany w obcisłe spodnie dresowe, sportowe buty, bluzę z długim rękawem, na to zarzucony bezrękawnik. Wygląda, jakby było mu obojętne, w czym chodzi, ale nie chce być rozpoznanym, stąd ciemne kolory ubrań i ciemne okulary”.
Sebastian Tyrała
Na jednym spotkaniu zakończyła się także przygoda Sebastiana Tyrały z polską kadrą. Swego czasu pomocnik uchodził za duży talent: w wieku 18 lat debiutował w Bundeslidze w barwach Borussii Dortmund. Jego bilans w barwach niemieckich młodzieżówek to 37 meczów i 22 gole. Podobno BVB zdegradowała go nawet do rezerw, gdy okazało się, że piłkarz jednak woli reprezentować Polskę. Był to duży sukces Macieja Chorążyka i PZPN, bo gdy rozmawiano z Sebastianem o grze dla biało-czerwonych, wciąż uchodził za zawodnika, który może być czołową postacią klubu z Zagłębia Ruhry.
– Przyznam, że dużo zawdzięczam panu Maciejowi Chorążykowi, skautowi PZPN. Kiedyś nie było nikogo, kto interesowałby się polskimi zawodnikami w Niemczech. Fakt, że nagle pojawił się ktoś z Polski, by przekonać mnie do gry w biało-czerwonych barwach, zrobił na mnie wrażenie. Zacząłem coraz poważniej myśleć o zmianie kadry, aż w końcu się zdecydowałem – opowiadał.
Tyrała miał jednak problem, zupełnie typowy dla utalentowanych piłkarzy. Kontuzje. Bardzo szybko zerwał więzadła krzyżowe, potem przez lata dręczyły go mniejsze lub większe urazy. Gdyby ktoś spojrzał jedynie na jego CV:
- 7 meczów w Borussii Dortmund
- 7 sezonów w lokalnych ligach
- 2 sezony w 2. Bundeslidze
- rok w 3. Bundeslidze
- 1 mecz w Bundeslidze z Greuther Furth
Mógłby się nawet zdziwić, że ktoś taki zagrał w polskiej kadrze i że było o to tyle szumu. Ale raz jeszcze podkreślimy: potencjał Tyrały wart był tego, żeby się o niego starać.
Taras Romanczuk
Przez wiele lat po EURO 2012 temat naturalizowanych piłkarzy w reprezentacji Polski praktycznie nie istniał. W kadrze grywał Thiago Cionek, ale poza tym nie zanosiło się na nowych zawodników, którzy po otrzymaniu paszportu wskoczyliby do kadry. To się zmieniło, gdy pierwsze skrzypce w Ekstraklasie grał Taras Romanczuk. Niby defensywnych pomocników nad Wisłą nie brakuje, ale ciężko było zignorować wicemistrza Polski, który otrzymał tytuł najlepszej „szóstki” w lidze i zaczął dostawać oferty z zagranicznych klubów. Zwłaszcza że rodzina Romanczuka pochodzi z Włodawy. Zawodnik po kilku latach gry w Legionovii i Jagiellonii otrzymał więc polskie obywatelstwo, jednocześnie zrzekając się ukraińskiego.
– Innymi słowy, Romanczuk to takie żywe srebro w środku pola. A dla boiskowych przeciwników prawdziwe utrapienie. Nikt w tej lidze tak często nie próbuje rywalowi przeszkadzać, nikt też nie zamiata w ten sposób środka pola. Spójrzmy na same odbiory – defensywny pomocnik Jagi w każdym meczu średnio podejmuje 8 takich prób, z czego 4,7 ma udanych. Dla porównania – drugi pod tym względem w ekstraklasie Jakub Żubrowski co mecz podejmuje 5 prób odbiorów, przy czym skutecznych jest 2,8. Jakkolwiek spojrzeć, różnica jest tu kolosalna, a pod względem odbiorów Romanczuk jest dwie klasy ponad resztą stawki – pisaliśmy, gdy Romanczuk był bliski powołania do polskiej kadry.
TARAS ROMANCZUK – NAJLEPSZA „SZÓSTKA W LIDZE”
O to zadbał już Adam Nawałka, który postawił na zawodnika Jagi w marcu 2018. Romanczuk zagrał w kadrze godzinę, Polska wygrała z Koreą Południową i… tyle było go widać. Jerzy Brzęczek odświeżył co prawda jego osobę, umieszczając go na liście podczas pierwszych powołań, ale pomocnik doznał kontuzji i na zgrupowanie nie pojechał. Kolejnych szans już nie dostał. Sam zainteresowany zresztą zdaje sobie sprawę, że nie ma w tym przypadku.
– Trochę przyzwyczaiłem wszystkich do gry na poziomie, z którego choć nie schodzę, to też nie umiem go przeskoczyć. To może być pewien problem. Dwa-trzy sezony temu było o mnie głośniej, mówiono, że się rozwijam, że sondują mnie w kontekście reprezentacji, że może jakiś transfer zagraniczny, a teraz to wszystko przycichło, choć nie gram wcale gorzej. Tylko problem w tym, faktycznie, że nie gram lepiej – mówił nam w jednej z rozmów.
Sebastian Boenisch
W reprezentacji Polski lewa strona obrony nadal jest pewnym problemem. Ale kiedyś była problemem na tyle dużym, że konkurenta dla Jakuba Wawrzyniaka szukaliśmy po drugiej stronie Odry. Franciszek Smuda i jego kadencja to mnóstwo gości, którzy zyskali później przydomek farbowane lisy. Jednym z nich był urodzony w Gliwicach Boenisch, którego babcia to Ślązaczka niemieckiego pochodzenia. Sebastian urodził się na Śląsku, ale niemal natychmiast wyjechał z rodziną do Niemiec i przez wiele lat wydawało się, że nie ma nawet cienia szans na grę Boenischa dla Polski. Lewy defensor regularnie grał w niemieckich młodzieżówkach, zdobył nawet tytuł mistrza Europy U-21 jako podstawowy zawodnik. Grał także w Bundeslidze, miał na koncie mecze w pucharach. Otrzymał też powołanie do dorosłej kadry, jednak nie pojechał na zgrupowanie przez kontuzję
Gdy w 2010 roku otrzymał polskie obywatelstwo, a parę chwil później wylądował w kadrze, to – patrząc jedynie na stronę sportową – był podobnym kozakiem do Matty’ego Casha. Tyle że Seba niedługo potem roztrzaskał sobie kolano i wypadł z gry na ponad rok. To właśnie tamta kontuzja i późniejsze urazy sprawiły, że nie wspominamy go z wielkim sentymentem.
– Mogę powiedzieć ze stuprocentową pewnością – gdyby nie te kontuzje, miałbym za sobą totalnie inną karierę. Wiem, co potrafiłem zrobić, zanim zaczęły mnie nękać kolejne kłopoty ze zdrowiem. Ale i tak byłem w stanie się zawsze podnieść, wrócić na boisko i grać na poziomie Ligi Mistrzów czy też reprezentacji narodowej – mówił nam sam zainteresowany.
Fakt, było tak, jak twierdzi Boenisch: w 2013 roku zagrał w Lidze Mistrzów, zaliczył także 60 kolejnych gier w Bundeslidze – już po EURO 2012. Ale dla reprezentacji Polski lewy obrońca Bayeru Leverkusen po mistrzostwach Europy praktycznie nie istniał. A zdecydowanie więcej argumentów na swoją obronę dawał, gdy wrócił do poważnej piłki w Leverkusen niż wtedy, gdy jechał na EURO jako bezrobotny gość. Jakub Wawrzyniak o jego występach podczas turnieju w Polsce i na Ukrainie mówił:
– To, że grał Sebastian Boenisch, było niezrozumiałe chyba dla wszystkich. Miał problemy z kolanem, okładał je lodem, nie był pewny, że zagra. Byłem największym poszkodowanym, bo nikt wcześniej nie miał takiej możliwości, żeby zagrać na Euro w Polsce. Nieważne, czy dla kogoś się nadawałem, czy nie, wszystko wtedy grałem. A tu jedziemy na obóz i słyszę: to źle, tamto źle. Jak Smuda rzucił koszulki to wiadomo, że potem już raczej ich nie zmieniał. Wracam po treningu do pokoju i mówię: nie będę grał, nie ma szans.
BOENISCH: HAJTO? GADAŁ O MNIE, ŻEBY SIĘ WYBIĆ. DLA MNIE NIE ISTNIEJE [WYWIAD]
I trzeba się z nim zgodzić: w tamtym momencie nie miało to sensu. Wiadomo też, że farbowane lisy miały wtedy po prostu złą prasę. Nie bez powodu – sam Boenisch nie zawsze błyszczał, nie zawsze wyglądał nawet na przygotowanego do gry, więc można było się zastanawiać, po co ci goście dla nas grają. Można natomiast docenić szczerość obrońcy, który w rozmowie z nami przyznawał, że gdyby był zdrowy, gdy dostał powołanie do kadry Niemiec, pojechałby na tamto zgrupowanie. Mówił także, że PZPN nie interesował się nim, gdy grał dla niemieckich młodzieżówek. Nawet mimo tego, że on sam zgłaszał chęć gry dla Polski. Atmosferę w kadrze podsumował z kolei tak:
– Reprezentacja zawsze była podzielona na grupki. Jednak nigdy nie czułem się w niej jak jakiś zupełny wyrzutek, aczkolwiek nie udało mi się również nawiązać z resztą zespołu takiej relacji, jaką mieli między sobą zawodnicy urodzeni i wychowani w Polsce. Drużyna nie była zjednoczona tak, jak powinna być. To coś, co nie leży w gestii trenera, wyłącznie zawodników. Trener może wymyślić system, taktykę, przygotowania. Jednak jeżeli na boisku jesteś gotów ginąć za kolegę z zespołu, musi to wychodzić z ciebie. Szkoleniowiec takiej postawy nie może narzucić. My nie stanowiliśmy takiej grupy, która była zdolna do poświęceń.
Ciężko się dziwić, że to nie wypaliło. A sam Sebastian Boenisch, mimo że zdołał utrzymać się przez parę lat w topie, karierę kończył po cichu. Próbował łapać się nawet polskich pierwszoligowców, grał na niższych poziomach w Niemczech, ale w końcu dał sobie spokój. Kontuzje go zniszczyły.
Damien Perquis
Po reprezentantów najczęściej sięgaliśmy do Niemiec. Tyrała, Boenisch, także Polanski – wszyscy zza Odry. Ale w dwóch przypadkach po Polaków wybraliśmy się aż do Francji. Jednym z nich z nich był Damien Perquis, stoper urodzony w Troyes, który przez lata grał na solidnym poziomie w Ligue 1. Podstawy do tego, żeby obrońca grał dla biało-czerwonych były: mimo że urodził się w Troyes, jego babcia była Polką. Jego kandydatura od początku wzbudzała większe wątpliwości niż ta Boenischa. Choćby dlatego, że w 2008 roku porozmawiał z „Przeglądem Sportowym” i dowiedzieliśmy się, że Damien nie zna:
- potencjalnych kolegów z kadry
- dorobku Polski w eliminacjach
- nazwiska selekcjonera kadry
Nie zaczęło się zbyt dobrze i zresztą w zasadzie nigdy dobrze nie było. Ok, na boisku Perquis nie był ostatnią łamagą, grał dla Polski nawet z urazem. Natomiast ciężko było nie odnieść wrażenia, że w sumie na tym jego zaangażowanie się kończy. Chłop nie nauczył się nawet języka polskiego (chyba że liczymy oświadczenie, które niegdyś skopiował z translatora wydał). Poza tym akurat po tym, jak wciągnięto go do biało-czerwonej brygady, jego kariera zaczęła się sypać. Po EURO 2012 wylądował w Betisie, gdzie był tylko rezerwowym. Potem średnio się sprawdził w MLS. Na koniec zanotował trochę gier w Championshop i Ligue 2, ale ogółem było kiepsko.
Na tyle kiepsko, że w pewnym momencie szukał klubu na LinkedIn. Polska? Co jakiś czas przez agenta kontaktował się z mediami, wyrażając chęć powrotu do kadry. A na koniec odpalił prawdziwą petardę: stwierdził, że odsunięto go od reprezentacji z powodów politycznych.
– Oczywiście tych występów mogło być więcej, ale potem nie grałem już bardziej ze względów politycznych. Nie było już klimatu do powoływania piłkarzy z podwójnym obywatelstwem. Taka prawda. Nie mówię tego, żeby się odegrać, bo każdy, kto mnie zna, wie, że taki nie jestem. Tak po prostu było.
Fakt. To, że przestał na poważnie grać w piłkę, nie miało przecież żadnego znaczenia.
DETEKTYW PERQUIS NA TROPIE POLITYCZNEGO SKANDALU
Eugen Polanski
Damien Perquis popsuł trochę wizerunek naturalizowanych kadrowiczów, ale i tak nie przebije Eugena Polanskiego. On wyświadczył piłkarzom, którzy chcieliby otrzymać paszport i grać dla Polski wielką przysługę. Szkoda tylko, że niedźwiedzią. O ile w przypadku Perquisa mogliśmy mówić, że chyba nie bardzo mu zależy, skoro nie zna języka, tak Polanski miał, mówiąc wprost, wyjebane. Brutalne, ale szczerze, bo pomocnik nawet się z tym nie krył – choćby odmawiając przyjazdu na zgrupowanie, z obawy przed problemami w klubie (mecz z Litwą był poza terminem FIFA). Ale nie chodzi już tylko o to. Polanski wiele razy mówił, że jest niemieckim piłkarzem, nie polskim. Początkowo odrzucił możliwość gry dla naszej kadry. Mało tego – fragment rozmowy z nami z 2011 roku.
„To prawda, że w meczu Polska-Niemcy, gdyby pan nie grał, to byłby za Niemcami?
Tak jest. Powiedziałem w tym momencie, jak nie grałem dla Polski. Wtedy decyzja przeciwko Polską by była. Wtedy kibicowałem dla Niemców. Ale teraz jestem kibicem też dla Polski. Jak będzie mecz Polska-Niemcy, będziemy kibicować dla Polski, żeby wygrała”.
Tamta rozmowa pełna jest podobnych kwiatków. Jeśli w przypadku jakiegoś zawodnika mogliśmy mieć uzasadnione wątpliwości, czy przypadkiem nie przypomniał sobie o Polsce, bo akurat się to opłacało to… Cóż, Polanski dał nam WIELE powodów, żeby tak myśleć. Największym policzkiem był chyba ten moment, gdy Adam Nawałka pojechał do niego na rozmowy, żeby się pojednać i pomyśleć o powrocie (chwilę wcześniej Polanski twierdził, że Nawałka to amator, u którego trenował jak w juniorach). I Polanski tę propozycję odrzucił. W 2014 roku ogłosił nawet, że kończy z grą w kadrze. Miał wtedy 28 lat na karku i niewielki staż w drużynie narodowej, którego ewidentnie nie miał ochoty powiększać. Jego przygodę w kadrze kapitalnie podsumował Artur Boruc w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.
– Ja się nawet cieszę, że go nie ma – rzucił bramkarz. Zero dyplomacji, prawda między oczy. Gorzej, że Polanski mimo to od czasu do czasu wypływa i wypływa jako ekspert czy nawet „wujek dobra rada”. Ostatnio na przykład pouczał Matty’ego Casha, co trzeba robić będąc reprezentantem Polski (!). Niebywały hipokryta, choć też, oddajmy mu to – dobry piłkarz. Po rezygnacji z gry w kadrze długo grał w Bundeslidze i bronił się na boisku – jeszcze w 2018 roku grał w europejskich pucharach. Obecnie jest już piłkarskim emerytem i skupia się na trenerce.
EUGEN POLANSKI O OBŁUDZIE I GRZE DLA POLSKI
Thiago Cionek
Jagiellonia Białystok ma dłuższą historię dostarczania Polsce kadrowiczów – zanim powołanie otrzymał Taras Romanczuk, Polakiem został Thiago Cionek. Przez lata krytykowaliśmy Adama Nawałkę za to, że ten uparcie stawiał na Cionka, ale jednego stoperowi nie można odmówić: cierpliwości. Z Cionkiem nie było tak, że obudził się przed wielką imprezą, albo że nagle przypomniał sobie o polskich przodkach. Jego pradziadkowie wyemigrowali do Brazylii, on z kolei trafił do Europy, gdzie chciał zrobić karierę. Próbował swoich sił w Lechu Poznań (testy), potem trafił do Jagiellonii i od samego początku podkreślał, że czuje się Polakiem. W 2009 roku zaczął ubiegać się o polski paszport, rok później mówił o chęci gry dla kadry, w 2011 roku obywatelstwo otrzymał, a powołanie dostał dopiero w 2014 roku.
Pięć lat. Żadnego przyśpieszonego trybu „po znajomości”. Cóż, chłop się wyczekał i udowodnił, że kadra nie jest dla niego trampoliną.
Z drugiej strony: reprezentacja faktycznie się tą trampoliną stała. Thiago Cionek na zgrupowania jeździł, ale szansę gry dostawał mniej więcej co pół roku. Ostatecznie jednak pojechał na EURO 2016, zaliczył nawet pełne 90 minut na boisku. Potem występy łapał już z większą regularnością. Został także pierwszym naturalizowanym piłkarzem, który zagrał na dwóch wielkich imprezach: wspomnianych już mistrzostwach Europy oraz na Mistrzostwach Świata w Rosji. Nie do końca nam się to podobało, że zacytujemy kilka tekstów sprzed lat…
„Thiago Cionek. Ostatni lis. Ostatni gość, który psuje nam wizję zespołu opartego na mocnych charakterach, który jest w stanie wyszarpać trzy punkty nawet z mistrzami świata. Nie przemawia za tym gościem nic – ani umiejętności piłkarskie, ani CV, ani nawet narodowość, która stawia Cionka w gronie rodaków Roberto Carlosa, a nie Adama Mickiewicza”.
„Jakkolwiek spojrzeć, Cionek nie ma nic do zaoferowania w grze do przodu. Jest pierwszym hamulcowym, który spowalnia grę i wprowadza do niej mnóstwo nerwowości. Co gorsza jednak, nie jest to żadne odkrycie meczu z Senegalem, bo ten 32-latek od zawsze gra w takim właśnie stylu. I tak naprawdę, pomimo swoich ograniczeń, wyciska ze swojej kariery maksa. Problem w tym, że on sam się na Senegal nie wystawił. Ktoś go w tej kadrze umieścił i ktoś zdecydował o jego grze kosztem innych zawodników. Innymi słowy, za kompromitujący występ Cionka w największym stopniu mimo wszystko odpowiada Adam Nawałka”.
THIAGO CIONEK – NAJWIĘKSZY GRZECH ADAMA NAWAŁKI
Ale Cionek przynajmniej nie stał w jednym szeregu z Polanskim poza boiskiem. Po polsku z nim pogadasz, hymn zaśpiewa, ogółem – bazując choćby na kulisach zgrupowań kadry – wydawał się raczej pozytywną postacią. Swoją przygodę w kadrze Brazylijczyk z polskim paszportem zakończył w 2018 roku, w jednym z pierwszych meczów za kadencji Jerzego Brzęczka. To znaczy: zakończył na boisku, bo potem jeszcze przez rok przyjeżdżał na zgrupowania, tyle że w roli rezerwowego. Dziś bardziej ciekawi nas to, czy Cionek na fali powrotów do Ekstraklasy, zdecyduje się zakończyć karierę nad Wisłą. Obecnie gra w Serie B i to faktycznie gra, a nie przebywa w kadrze meczowej, więc mimo 35 lat na karku, byłoby to spore wydarzenie. Zwłaszcza że CV po latach gry we Włoszech ma konkretne:
- 108 meczów w Serie A
- 172 występy w Serie B
Emmanuel Olisadebe
Był zaciąg farbowanych lisów, był także „Lisek”, czyli Emmanuel Olisadebe. Nie ma co ukrywać: chłop miał tyle wspólnego z Polską, że akurat przyjechał tu strzelać bramki. A że robił to bardzo dobrze, zwłaszcza u Jerzego Engela, to ten, gdy tylko został selekcjonerem naszej kadry, postanowił wzmocnić ją Nigeryjczykiem, z którym świetnie mu się współpracowało. Nie ma też co ukrywać, że pewnie Olisadebe nie byłby pamiętany tak pozytywnie, gdyby nie fakt, że naprawdę był kozakiem. To na jego plecach po raz pierwszy od wielu lat dostaliśmy się na mundial. W eliminacjach mistrzostw świata zapewnił nam:
- 3 punkty z Ukrainą (2 gole)
- zwycięstwo z Norwegią (2 gole)
- punkty z Walią (gol na 1:1)
- wygraną z Norwegią (gol i 2 asysty)
- remis z Ukrainą (gol na 1:0)
Wydatnie pomógł też w innych meczach:
- wygraną ze Szwajcarią (gol na 1:0)
- 3 punkty z Armenią (gol i asysta)
Później błysnął także w Korei i Japonii, gdzie strzelił gola w meczu z USA, pomagając Polakom wygrać cokolwiek na tej imprezie. Tyle że potem jego związki z naszym krajem coraz mocniej topniały. W Ekstraklasie nie zagrał już nigdy, od kiedy wyjechał z Polonii Warszawa do Panathinaikosu w 2001 roku. Przez moment był na testach w Lechii Gdańsk, ale zrezygnował z tej szansy. Dla kadry przestał strzelać, gdy odszedł z niej Engel, a potem nie był nawet powoływany. W końcu rozstał się nawet ze swoją polską żoną. Ciekawe jest to, że w Afryce powołanie dla Olisadebe traktowano jako wielki honor – napastnik stał się wzorem dla swoich rodaków i dowodem na to, że można odnieść sukces w Europie.
A nam Olisadebe dał kilka fajnych momentów. Z jednej strony długo debatowano o tym, ile tak naprawdę ma lat. Z drugiej – miał epizod w Premier League, strzelał bramki w Lidze Mistrzów (3), przetarł nawet szlaki w Chinach. Sympatyczna kariera.
HISTORIE POLAKÓW W POLU W PREMIER LEAGUE
Roger Guerreiro
Właściwie: Roker Perejro.
Kolejny gość, który nie miał polskich korzeni, ale występami w Ekstraklasie zwrócił na siebie uwagę selekcjonera. A ten – tym razem już Leo Beenhakker – wychodził u prezydenta nadanie Rogerowi obywatelstwa. Cel był jasny: Guerreiro potrafił grać w piłkę, a kadrze Beenhakkera brakowało tak kreatywnych postaci. W obliczu zbliżającego się EURO 2008 postanowiono więc ten team wzmocnić, żeby powalczyć o wyjście z grupy na historycznym dla biało-czerwonych turnieju. Brazylijski pomocnik dołączył do zespołu rzutem na taśmę: zdążył zagrać dwa razy po 45 minut w majowych starciach towarzyskich i bum: trzeba było jechać do Austrii i szykować się na mecze fazy grupowej.
Czy osiągnęliśmy zamierzony efekt? I tak, i nie. Roger gola na EURO strzelił, ale kadra sukcesu nie odniosła. Do 2009 roku były gracz Legii Warszawa grał jednak regularnie i robił jakieś liczby. Inna sprawa, że nie mieliśmy wtedy najlepszego czasu jako zespół, więc i Rogera pamiętamy gorzej niż choćby Olisadebe. Później zaliczył jeszcze epizod w 2011 roku. Jego losy przypominają historię Nigeryjczyka: kiedy Guerreiro wyjechał z Polski, już do niej nie wrócił. Z powodzeniem reprezentował barwy AEK-u, a potem wyjechał na brazylijską prowincję. Wspomnienia z Rogerem z kadry są raczej neutralne (udane EURO, ale i brak awansu na mundial), ale na pewno pozytywem jest fakt, że nauczył się języka i – jeśli mu wierzyć – nadal czuje się związany z naszym krajem.
– Nie interesuję się polską polityką, tak jak nie interesuję się brazylijską, więc na ten temat nie mam dużej wiedzy. A samym krajem i sportem jak najbardziej. Oglądam mecze reprezentacji Polski, na bieżąco sprawdzam wyniki ekstraklasy, oglądam skróty, czytam newsy dotyczące Legii. Poza tym na twitterze obserwuję dużo Polaków, widzę, co się tu dzieje – mówił w rozmowie z nami.
„JESTEM PRZYSTOJNY A TY BRZYDKI”. WIDZISZ, UMIEM PO POLSKU! – ROZMOWA Z ROGEREM
Ludovic Obraniak
Który z naturalizowanych piłkarzy najdłużej grał dla Polski? To od Ludovica Obraniaka zaczęło się budowanie zagranicznej armii na EURO 2012. Pomocnik z Francji zaczął grać z orzełkiem na piersi w 2009 roku, a skończył w 2015. W międzyczasie natłukł ponad 30 gier dla biało-czerwonych: sporo, choć mogło ich być więcej, bo w międzyczasie z różnych powodów opuścił ok. 30 spotkań. Ok, głównym powodem było to, że obraził się na Waldemara Fornalika i stwierdził, że dopóki będzie trenerem, to dla Polski nie zagra. Ale jego historia gry w reprezentacji Polski to prawdziwa przeplatanka.
- Dublet w debiucie
- Dwie czerwone kartki (za dwa ciosy zadane rywalom)
- Brama z wolnego i świetne stałe fragmenty gry
- Konflikt z Kubą Błaszczykowskim
- Spore umiejętności na boisku
- Brak chęci do nauki języka polskiego
Obraniak miewał momenty genialne, miewał też fatalne. Potrafił się obrazić (razem z Perquisem), bo siadał na ławce rezerwowych. Potrafił też pomóc drużynie na boisku. I chyba właśnie to, że za cholerę nie szło rozszyfrować, którą ze stron tym razem pokaże, było jego największym problemem. Z jednej strony ma całkiem solidny bilans w polskiej kadrze. Z drugiej po gościu z takim CV (skończyło się na 290 meczach w Ligue 1, 36 występach w pucharach) spodziewano się więcej. Inna rzecz, że to kolejny przykład piłkarza, którego kariera zaczęła hamować po EURO 2012 i w kilka lat Obraniak stał się gościem, który nie rozumie, dlaczego siedzi na ławce w Niemczech i Izraelu.
Naturalizowani piłkarze w reprezentacji Polski – statystyki
CZYTAJ TAKŻE:
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK, Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS