Ostatnia niedziela czerwca roku 1977 była w domu wielkim świętem. Po obfitym obiedzie, zapragnęliśmy zaczerpnąć nieco ruchu, więc postanowiliśmy, wybrać się do Lasu Boreckiego, aby obejrzeć żubry. Słońce raziło z wysoka, a polna ścieżka była sucha i dobrze przejeżdżana, więc szybko dotarliśmy do Woliska, zostawiając, unoszący się przez chwilę za nami, wielki tuman kurzu.
W leśniczówce nie zastaliśmy leśniczego, który wyjechał na polanę aby wraz z rodziną szybko zwieźć suche siano. Czekanie umililiśmy sobie odświeżającą kąpielą w położonym na wysokości 177 metrów Jeziorze Walisko. Jednak radość wypływająca z orzeźwienia w ten skwarny letni dzień przyćmiła obawę, potencjalnym niebezpieczeństwem, wynikającym z głębokości jeziora oraz nie pozwoliła wysnuć wniosków, dlaczego leśniczy chciał tak szybko zebrać swoje siano. Zanim się spostrzegliśmy, niebo się zaciemniło. Zamilkły wszystkie ptaki w lesie, a zresztą i tak ciemnozielone jezioro przybrało czarną barwę. Ze strony Gęsiej i Mokrej Góry zadudniły pierwsze grzmoty. Odstęp pomiędzy kolejnymi uderzeniami był coraz krótszy. Zanim przebraliśmy się po kąpieli, lunął deszcz. Do schronienia się pozostały już tylko samochody.
Wokół nas była czerń nieba, wody oraz lasu, a grube krople padały z łoskotem na dachy aut. Irena, która obecnie pracuje na poczcie w Orłowie, w obliczu nieustannie uderzających piorunów, zaczęła biadolić: „mój Boże, mój Boże, my tutaj przy Diablej Górze… “Zapanował taki nastrój, iż nikt by się nie zdziwił, gdyby w okno samochodu zastukał diabeł.
Przynajmniej deszcz zmył samochód do czysta. Po dobrych trzydziestu minutach mogliśmy zabierać się z powrotem, przecież wędrówka po mokrym lesie byłaby nie do pomyślenia. Jednak postanowiliśmy nie tracić nadziei na kolejny wypad do żubrów, na który umówiliśmy się w przyszłą środę. Tym razem mieliśmy nadjechać od zachodniej strony. O piątej rano wykradłem się z zaspanego Giżycka. Podróż przez Spytkowo, Kruklanki, Brożówkę do Jurkowa przebiegła zgodnie z planem. Jednak później należało skręcić, przy byłym dworcu, do lasu, a do Woliska nie było żadnego kierunkowskazu. Na szczęście po drodze spotkaliśmy kilku robotników. Wypytałem ich o drogę, dzięki czemu mogłem dotrzeć punktualnie do leśniczówki. Okazało się, że reszta zwiedzających była już na miejscu. Razem z leśniczymi wędrowaliśmy około dziesięciu minut drogą przez poranny las. Byliśmy w podniosłym nastroju. Na liściach i trawie połyskiwała rosa. Przez świeżą zieleń drzew prześwitywały promienie słoneczne, a my raczyliśmy się porannym koncertem licznego ptactwa. Zatrzymaliśmy się w schronieniu, zbudowanym z pni drzew, które przypominało fort rodem z westernu. Leśniczy dalej poszedł już sam. Następnie umiejętnym sygnałem udało mu się zwabić stado żubrów z ich nocnego legowiska. Samice i młode wiedziały, że dostaną dodatkową porcję smakołyków. W końcu pojawiły się także parskające samce. Jeżeli już sam tylko pobyt w tym wspaniałym lesie o poranku był nieopisanym przeżyciem, to pojawienie się tych władców puszczy wywołało uczucie ujmującej fascynacji i tylko ziemia zadrżała, gdy około czterdziestu osobników ruszyło do kłusa. Kiedy samice prowadzą młode, mogą być niebezpieczne, jednak my wiedzieliśmy, że chronią nas grube drewniane pnie.
Borecki Las. Największe zwierzę Europy znowu zadomowiło się w tej jedynej w swoim rodzaju puszczy. Jego obecność odnotowuje się od połowy epoki kamiennej. Ostatnie żubry zostały zastrzelone w 1617 roku nad jeziorem Łękuk. Przesiedlone po wojnie zwierzęta żyją nadal na wolności oraz w rezerwacie przy jeziorze Wolisko.
Erwin Gilbert
Na podstawie: „Treuburger Heimatbrief” nr 3/1982
Tłumaczenie: Koło Miłośników Ziemi Oleckiej przy Stowarzyszeniu “Przypisani Północy” w Olecku. Fotografie: J. Kunicki
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS