A A+ A++

Czyli tak naprawdę pożądamy nie strachu, tylko silnych bodźców, a strach nam je dostarcza?

– Strach ma dwie edycje, a efekt negatywności ma dwie postacie. Jedna jakby resetuje nasz umysł i domaga się natychmiastowej odpowiedzi, na przykład ucieczki albo ataku po to, aby zlikwidować źródło zagrożenia. Tę postać, wraz z profesorem Guido Peetersem z uniwersytetu w Leuven, z którym ją badałem, nazwaliśmy efektem emocjonalnym, ponieważ bodźce, które postrzegamy jako osobiście groźne, wzbudzają silną reakcję emocjonalną. Innego efektu negatywności, nazwanego przez nas efektem informacyjnym, doświadczamy, oglądając na przykład horror. Z kina raczej nie uciekamy, nawet gdy na ekranie widzimy mrożącą krew w żyłach scenę rozcinania gałki ocznej, ale przed osą będziemy uciekać albo przynajmniej się bronić. Oglądając film, ludzie koncentrują uwagę na ekranie, uruchamiają myślenie i formułują sobie w głowie hipotezy na temat tego, czym to się może skończyć.

Zdarza się jednak, że choć dobrowolnie fundujemy sobie seans strachu, w jakimś momencie zasłaniamy oczy, odwracamy głowę lub wręcz wychodzimy z kina. Dlaczego? Czy to znaczy, że walczą w nas różne uczucia?

– Tak się dzieje, gdy niektóre sceny przekraczają próg naszej wrażliwości. Wychodzą ci, którzy oprócz efektu informacyjnego doświadczają w takich chwilach jeszcze efektu negatywnych emocji. Ci, u których silniejszy jest efekt informacyjny, nawet jeśli mieliby ochotę uciec, tylko na chwilę zasłaniają oczy lub odwracają wzrok, ale nie wychodzą, bo ucieczka z kina oznaczałaby, że nie dowiedzą się, jaki będzie ciąg dalszy akcji, nie zaspokoją ciekawości.

Czytaj więcej: Lęk niejedno ma imię

Po co się tak katujemy? Przecież strach to jednak nieprzyjemne uczucie, nawet fizjologicznie rzecz biorąc: miękną nam nogi, oddech się skraca i przyspiesza, zasycha nam w gardle, ciało sztywnieje, ręce się pocą.

– Podczas oglądania filmów, nawet najstraszniejszych, takie reakcje raczej nie zachodzą. To, czego doświadczamy w kinie, to nie jest ten sam strach, który odczuwamy na widok nadlatującego szerszenia. Psychologia odróżnia emocje od „jak gdyby” emocji, czyli takich, które tylko przypominają te z życia wzięte. Mają one podobną barwę, na przykład strachu, ale są dosyć płytkie i niezwiązane z silnymi reakcjami fizjologicznymi jak prawdziwy strach z realu. Czujemy coś podobnego, jak dzień wcześniej, gdy nadlatywał szerszeń, przypominają się nam te emocje, ale nie doświadczamy tego samego. Można by powiedzieć, że na palecie barw mają podobny odcień, ale zdecydowanie różną głębię.

Czyli to nie jest tak, że serwujemy sobie udawaną grozę, żeby wzbudzać prawdziwe doznania i uzupełniamy emocje, których nam brakuje?

– Nie. Poszukujemy prawdziwej grozy, ale takiej, jakiej doświadczają inni, na przykład ludzie, których oglądamy w telewizyjnych newsach. Dlaczego wszystkie katastrofy i dramaty przyciągają naszą uwagę? Ponieważ bodźce negatywne, które nie dotyczą nas osobiście, bardzo silnie przykuwają naszą uwagę i uruchamiają intensywny proces myślenia, a jednocześnie nie wywołują w nas przeświadczenia, że nam coś strasznego zagraża. Formułujemy wtedy różnego rodzaju hipotezy. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele hipotez wzbudziła w głowach ludzi, którzy nie stracili w niej nikogo z bliskich, na przykład katastrofa smoleńska.

Czy strach fikcyjny przykuwa uwagę w takim samym stopniu jak prawdziwe zagrożenie?

– Uwagę tak, przy czym prawdziwy strach nie uruchamia w takim samym stopniu naszych szarych komórek i procesu myślenia, co „jak gdyby” emocje. W przypadku realnego zagrożenia rzecz wszak idzie o to, żebyśmy jak najszybciej znaleźli rutynowy, sprawdzony w przeszłości sposób wyjścia z groźnej sytuacji, ucieczki od zagrożenia. Nie dywagujemy więc, nie rozmyślamy, nie formułujemy hipotez, tylko uruchamiamy automatyczne reakcje. Najczęściej to jest ucieczka, ale może też być zachowanie agresywne, jak w przypadku szczura zapędzonego w kąt. Taki zwierzak może rzucić się na człowieka i przegryźć mu tętnicę, bo to jest wtedy dla niego jedyne wyjście z opresji. My też szukamy najprostszego sposobu, najlepiej zautomatyzowanego na uniknięcie zagrożenia. Natomiast w sytuacji, nazwijmy ją kinowej, gdy tylko nam się wydaje, że doświadczamy tych samych emocji co na widok szerszenia, uruchamiamy przede wszystkim proces myślenia, chcemy jak najszybciej znaleźć odpowiedź na pytanie, jak i czym to się skończy, jak zareaguje bohater, czy da sobie radę z ryzykiem, na jakie jest narażony, czy wygra tę walkę, czy polegnie.

Co takiego w strachu nas pociąga? Dlaczego tak chętnie biegniemy do kina na horror albo na budzący dreszcze film sensacyjny?

– Odpowiedź jest prymitywnie prosta: żeby się czegoś nauczyć na wszelki wypadek. Chłoniemy horrory, a w wiadomościach z kraju i świata koncentrujemy się przede wszystkim na negatywnych informacjach, ponieważ pierwszym przykazaniem ewolucji jest: gromadź wiedzę głównie na temat tego, jak uniknąć zagrożeń. Zamiast robić to w oparciu o własne doświadczenia, staramy się ją zdobyć mniejszym kosztem, czyli obserwując zachowania innych: bohaterów filmowych i ofiar różnego rodzaju katastrof i kataklizmów. Na takie informacje jesteśmy znacznie bardziej otwarci. Dlaczego hejt dominuje w internecie? Ponieważ go szukamy.

Zobacz: „Nie strach się bać”. Co nam daje akceptacja naszych lęków?

Znowu chodzi o to, że pożądamy silnych bodźców?

– Oczywiście! Czytając hejt, podnosimy sobie poziom pobudzenia, czyli, potocznie mówiąc, adrenaliny. Wywołuje to w nas stan lekkiej fizjologicznej burzy. Jednak ponieważ nie rozpętuje się ona nad naszą głową, to nie uciekamy, nie próbujemy jej zaradzić, a wręcz przeciwnie, poddajemy się tego typu uczuciom, bo towarzyszy im przyjemność wynikająca z faktu, że czegoś się nauczyliśmy, że los filmowego bohatera podpowiedział nam, jak skutecznie sami moglibyśmy się zachować, gdybyśmy znaleźli się w podobnej sytuacji. Dlatego też jesteśmy podatni na różnego rodzaju teorie spiskowe: sugerują nam one, że zdobędziemy prawdziwą i kompletną wiedzę na temat tego, co się wydarzyło. Jeśli Bil Gates kilka lat temu przewidział pandemię COVID-19 i nakreślił ponury scenariusz wyginięcia znacznej części światowej populacji, to spora część ludzi nie odrzuca hipotezy, że miał w tym jakiś własny interes i zaraz znajdują całą masę dowodów to potwierdzających. Gdy ci sami ludzie widzą wpis ze szczególnymi bluzgami czy groźbami pod warunkiem, że to nie dotyczy ich samych, poczują podobne podniecenie. O walkę z hejtem będą apelować dopiero wtedy, gdy sami zaczną z jego powodu cierpieć. Wtedy okaże się, że jest czymś nie do wytrzymania, ale pozostała część internautów tylko na coś takiego czeka. Dlaczego przez przynajmniej dwa pierwsze miesiące pandemii niemal we wszystkich środkach masowego przekazu informacje na temat koronawirusa zaczynały się od wskaźnika zakażeń i śmiertelności w ciągu minionej doby? Media kierowały się tym, czego oczekują odbiorcy, a oni najpierw oczekują informacji złych, a dopiero w następnej kolejności są otwarci na dobre.

Czy to nie jest wbrew naturze? Przecież ludzie mają naturalną potrzebę bezpieczeństwa i zwykle dążą do tego, by żyło się miło.

– Ależ my nie żyjemy po to, by się przyjemnie czuć, tylko po to, by przetrwać i wydać potomstwo. Gdybyśmy byli ślepi na zagrożenia, dawno by już nas nie było. Rachunek życia jest prosty: najpierw zajmijmy się tym, co nam zagraża, potem przyjemnością. Wystarczająco silne sygnały negatywne zawsze zdominują umysł, silniej uruchomią zwłaszcza staromózgowie, czyli ośrodki emocjonalne i wygrają z sygnałami pozytywnymi. Taka jest też kolejność apetytu na informacje: najpierw chcemy usłyszeć te złe, potem dopiero dobre. Co roku powtarzam na zajęciach ze studentami doświadczenie polegające na tym, że mówię im, iż mam dla nich dwie wiadomości: jedną dobrą, drugą złą. 90 proc. chce najpierw informacji złej, dla kilku procent studentów kolejność jest obojętna, ale prawie nikt nie chce skoncentrować się najpierw na informacji pozytywnej.

Czy lubimy się bać w ogóle, czy tylko gdy wiemy, że nic nam nie grozi lub że na końcu strachów czeka happy end?

– Lubimy strach, który może nas czegoś nauczyć. Przez wieki typowy scenariusz bajki wyglądał tak, że były zagrożenia, niepokoje, strachy, makabreski i lęki, ale na końcu był happy end. Taki schemat jest na przykład we wszystkich bajkach Andersena. Najpierw dzieci mają się bać, bo chodzi o to, by się czegoś nauczyły, a potem mówi im się, że jeśli dobrze się tego wszystkiego nauczą, to finał będzie dla nich pozytywny.

Ale dzisiaj często ani bajki, ani filmy nie kończą się szczęśliwie. Nie uczą nas więc, jak uniknąć złego losu, a mimo to chodzimy je oglądać.

– Ponieważ tak naprawdę to nam nie chodzi o happy end, ale o to, jaką lekcję wyciągamy z tego, co oglądamy. Pójdziemy do kina nawet na ciąg tragedii zakończony globalną zagładą. To jest dla nas rodzaj profilaktyki. Zanim będzie za późno. Różnego typu reagowania na różnego rodzaju wydarzenia, które obserwujemy w mediach lub w kinie, i na które powinniśmy przygotować sobie odpowiedź na wypadek, gdyby nas to osobiście dotknęło. Mamy dziś kilka takich tematów, które podnoszą nam poziom adrenaliny: zmiany klimatyczne, rosnący niedobór wody w Polsce, zanieczyszczenie środowiska, pandemia COVID-19.

Czy popularność dreszczowców zwiększa się w spokojnych czasach, czy wręcz przeciwnie – horrory są odbiciem czasów i strachów, w których żyjemy, i to wtedy najbardziej łakniemy nauki, jak sobie z nimi radzić?

– To jakby zapytać, czy istnieje konkurencja między bodźcami, które mają nas pobudzić do określonej reakcji. Ona istnieje. Jeśli na co dzień w swojej okolicy stykamy się ze zjawiskami, które wywołują w nas niepokój czy lęk, jeśli dowiadujemy się o kryzysie, który za chwilę także nas dotknie, bo inflacja skoczy do takiego poziomu, że zeżre nam jedną trzecią portfela, jeśli dowiadujemy się, że znikają miejsca pracy i grozi nam bezrobocie, to te bodźce wygrywają z negatywnymi bodźcami wirtualnymi. Wyczerpują nasz zasób poznawczy uwagi i zasób reakcji emocjonalnych. Gdy czujemy się bardziej bezpieczni, nie grozi nam utrata pracy, spadek dochodów, nie widzimy zagrożeń dla naszego zdrowia, poprzestając na kontemplowaniu takiej sytuacji, umarlibyśmy z nudów. Bo człowiek to jest strasznie ciekawskie zwierzę. Ciekawość jest również wpisana w przykazanie: ucz się na każdym kroku, da ci to większą szansę przeżycia i wydania potomstwa.

Czyli w naszych niespokojnych czasach przewiduje pan spadek oglądalności horrorów?

– Przewiduję wzrost oglądalności horrorów o charakterze paradokumentalnym. Takich, które będą się wpisywać w horrorystyczny scenariusz prawdziwego życia.

Czytaj więcej: Dlaczego lubimy się bać

Janusz Czapiński – psycholog społeczny, dr hab nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki, emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego i profesor Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie. Wieloletni kierownik badań panelowych „Diagnoza społeczna”, zajmujących się w latach 2000-2015 analizą warunków i jakości życia Polaków. Autor wielu książek i publikacji naukowych

Małgorzata Mierżyńska – dziennikarka, redaktorka, tłumaczka, współpracuje z magazynem „Newsweek Psychologia”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDucati zapowiada Multistradę V4. Nowy silnik coraz bliżej
Następny artykułProjekt dotyczący odnawialnych źródeł energii głównym celem wizyty niemieckich gości w Powiecie Kościerskim