Le Corbusier miał 58 lat i status wizjonera architektury. Miał w swoim dorobku ważne realizacje, ale również liczne publikacje, które przyniosły mu światową sławę: „Pięć punktów nowoczesnej architektury”, „Kartę Ateńską” czy wydawane wspólnie z Amédéem Ozenfantem czasopismo „L’Esprit Nouveau”. Przed wojną zasłynął jako promotor funkcjonalizmu, posługiwał się też hasłem „domu jako maszyny do mieszkania” – zafascynowany technologią uważał, że domy należy produkować seryjnie i w sposób ustandaryzowany, tak jak samochody.
Jerzy Sołtan
Fot.: Centrum Architektury
Paradoks polega na tym, że Sołtan wracał z obozu hitlerowskiego, a podczas wojny jego szef sympatyzował z kolaboracyjnym z III Rzeszą rządem Vichy. Rozmawiali o tym?
– Tak, ale Sołtan nie nadaje temu wielkiej wagi. Również Jean-Louis Cohen, badacz twórczości Le Corbusiera, twierdzi, że kwestie ideologiczne nie miały dla niego większego znaczenia. Ważniejsza była możliwość pracy i realizacji własnych wizji, a nie kto będzie inwestorem. Architektura zawsze wymaga dużych środków i trudno ją realizować bez tych, którzy mają pieniądze i realną władzę, zwłaszcza gdy ma się takie ambicje jak Le Corbusier. W latach 20. pracował w Związku Radzieckim przy wsparciu Trockiego, wziął udział w konkursie na budynek Pałacu Rad w Moskwie. W 1943 roku napisał do Mussoliniego, proponując mu swoje usługi. We Francji poparł rząd Vichy, a w latach 50. nawiązał stosunki z Kościołem rzymskokatolickim i na zlecenie francuskich dominikanów zbudował między innymi kaplicę w Ronchamp, jeden z jego najwybitniejszych budynków.
Czytaj także: Architekci, którzy… nie chcą budować. Francuski duet z najważniejszą nagrodą architektoniczną na świecie
Ironia losu polega na tym, że pracował dla rządu Pétaina nie po to, by projektować monumentalne budowle, lecz żeby zrealizować osiedla dla bezdomnych uciekinierów. Nie można wyobrazić sobie czegoś bardziej niezgodnego z duchem reżimu. Urzędnicy Vichy wyrzucili go za drzwi z tymi planami, grożąc, że jak jeszcze raz przyniesie coś tak reakcyjnego, zamkną go w więzieniu.
– To, że umiał romansować z władzami, nie znaczyło, że chciał podporządkowywać im swoje architektoniczne wizje. Le Corbusier, nazwany później papieżem modernizmu, miał już na tyle dużą renomę na świecie, że różne grzechy z okresu II wojny światowej zostały mu dosyć szybko zapomniane. Tuż po wojnie problemem był raczej brak pieniędzy i zleceń.
Jak wyglądała jego paryska pracowania?
– Był to fragment ślepego korytarza w przyklasztornym budynku w 6. Dzielnicy, na lewym brzegu Sekwany. Po jednej stronie znajdował się rząd wysokich okien, a po drugiej pusta ściana. Za nią był kościół, z którego, jak wspomina Sołtan, dobiegały czasami dźwięki fug Bacha czy chorałów gregoriańskich. Kiedy przyszedł tam 1 sierpnia 1945 roku, pracownia była w opłakanym stanie i przypominała raczej graciarnię: stare rajzbrety, popsute taborety i krzesła, rozklekotane sztalugi pokryte grubą warstwą kurzu. Krzątał się w niej tylko Gerald Hanning, jedyny wówczas współpracownik Le Corbusiera, ubrany w niewyobrażalnie brudny kitel.
Szef płacił wtedy asystentom?
– Skąd! Nie miał takiej możliwości. Sołtan żył z żołdu, dopóki nie został zdemobilizowany. Poźniej, polecony przez Le Corbusiera, przed południem dorabiał w pracowniach jego znajomych, a po południu przychodził do niego. Sytuacja zmieniła się dopiero po kilku latach. Wtedy pojawili się etatowi współpracownicy, a także stażyści z całego świata żądni pracy z legendarnym architektem. Sołtan w książce „On i ja. O architekturze i Le Corbusierze” opowiada, że niektórzy bywali kłopotliwi, bo niezbyt sumiennie wywiązywali się z obowiązków. To strasznie denerwowało Le Corbusiera i to Sołtan jako najstarszy stażem i znający najwięcej języków musiał ich w jego imieniu zwalniać.
Jakim był szefem?
– Ze współpracownikami trzymał się raczej na dystans, nie przechodził z nimi na „ty”. Pracownicy zwracali się do niego „monsieur Le Corbusier”, a między sobą nazywali go Corbu. Było to przezwisko, które sam bardzo lubił i stosował, a że w wymowie przypominało francuskie „corbeau”, czyli kruk, często podpisywał się za pomocą takiego rysunku. Z Sołtanem z czasem się zaprzyjaźnił, zapraszał go do domu na kameralne kolacje. Były to nie tylko gesty przyjaźni, ale też wsparcia wobec biedującego pracownika. Sołtan opisuje w książce sylwestra 1947 roku, kiedy jego żona przyjechała ze szpitala z nowo narodzoną córką. Nie mieli co jeść. Le Corbusier przyniósł im wtedy osobiście paczkę ze świątecznymi przysmakami i butelką szampana.
Ale potrafi go też wystawić klientom na pożarcie…
– Pracowali wspólnie nad projektem urbanistycznym miasta La Rochelle – La Pallice i Le Corbusier chyba czuł, że ten projekt nie ma większych szans na realizację. Kiedy miało dojść do ostatecznej prezentacji, na spotkanie z lokalnymi władzami wysłał swojego polskiego współpracownika. Sołtan nie dość, że był tylko asystentem, to jeszcze mówił z obcym akcentem, więc został potraktowany dość obcesowo. Le Corbusier widząc, że z tego zlecenia nic nie wyjdzie, nie chciał narażać się na osobistą porażkę i tracić czas, który mógł poświęcić na kolejne projekty.
Jak wyglądał jego zwykły dzień?
– Był szczegółowo zaplanowany. Pobudka o szóstej i gimnastyka. Najpierw fizyczna, następnie gimnastyka wyobraźni: malarstwo, rzeźba, czytanie. Le Corbusier uważał kontakt ze sztuką za niezbędny w pracy architekta. Potem zaczynała się najbardziej twórcza część dnia: w pojedynkę pracował nad szkicami architektonicznymi i urbanistycznymi. Sołtana wzruszała ta jego, jak pisał, „harcerska solenność”, „kreatywny reżim stosowany z typowo szwajcarską konsekwencją”. Precyzyjnie o godzinie 14 Le Corbusier zjawiał się w pracowni. To była dla wszystkich święta godzina, nie można było się spóźnić. W pracowni na każdym stole znajdował się inny projekt – maksymalnie pięć jednocześnie. Corbu chodził od jednego do drugiego i nanosił korekty. Jeśli szło mu dobrze, spóźniał się na kolację, którą jego żona podawała zawsze o godzinie 19. Ale kiedy nie był zadowolony z postępu prac, wymykał się z pracowni wcześniej, jakby zawstydzony.
Zobacz także: Okrutny kontynent: Europa tuż po II wojnie światowej
Całe życie kręciło się wokół pracy?
– Tak, miał obsesję straty czasu. Był przekonany, że ma tak wiele i ważnych rzeczy do przekazania światu, że nie może rozdrabniać się na inne aktywności.
Le Corbusier w swoim paryskim atelier. Jerzy Sołtan w prawym górnym rogu, nachyla się nad projektem z kolegą, maj 1946 r.
Fot.: Nina Leen / Getty Images
Był mistrzem wizerunku?
– Sztywny kołnierzyk, mucha i ubranie biznesmena nawiązywały do idei, które głosił jeszcze przed wojną: racjonalności, podziwu dla technologii, standaryzacji. Siła jego autokreacji była ogromna – okrągłe okulary w grubych oprawkach do dziś są z nim kojarzone. Ale nawet jego najbardziej racjonalne, nowoczesne koncepcje były zakorzenione w artystycznej intuicji. Przychodził do pracowni z narysowanymi węglem, niewyraźnymi szkicami.
I tam czekał na niego Sołtan…
– … który interpretował je i próbował przekuć w konkret. Jeśli mistrzowi ta interpretacja się spodobała, akceptował ją, a dzieło przypisywał sobie. Jeśli nie, ganił i szukał dalej. Sołtan nauczył się go rozumieć w pół słowa.
A co Sołtan miał z tej współpracy?
– Dla niego była to życiowa szansa, możliwość współpracy z najważniejszym architektem XX wieku. Przez cztery lata angażował się w rozmaite projekty: uczestniczył w opracowaniu nowego systemu proporcji, znanego dziś jako modulor, czy we wstępnych pracach nad Jednostką Mieszkaniową w Marsylii. Dzięki Le Corbusierowi poznał paryskich artystów, na przykład Fernanda Lègera czy Constantina Brâncușiego.
Praca u Le Corbusiera była też lekcją innego podejścia do architektury – odmiennego od tego, którego nauczył się w Polsce. Polscy moderniści, wykładowcy Sołtana, byli skupieni na tym, by zaradzić kryzysowi mieszkaniowemu. W imię społecznej użyteczności byli gotowi iść na estetyczne kompromisy. Dla Le Corbusiera ostatecznym argumentem w pracy nad każdym projektem było: „Ależ, mój drogi Sołtanie, to ma być piękne!”. W kwestiach estetycznych, artystycznych nie można było sobie pozwolić na żadne ustępstwa.
Sołtan opisuje go jako człowieka pełnego kontrastów. Co to właściwie znaczy?
– Był mieszanką nowoczesności i tradycji. Sołtana bardzo zaskoczyło mieszkanie Le Corbusiera. Spodziewał się surowego betonu i modnych mebli z giętych rurek, ale oprócz nich zobaczył też meble drewniane, obrazy w różnych stylach i mnóstwo roślin doniczkowych. W skali mieszkania Le Corbusier był więc bardzo ludzki, ale już tworzone przez niego projekty urbanistyczne były tak rozbuchane, że pasowałby raczej do jakieś władzy absolutnej.
Burmistrz miasta Agadir w Maroku, kiedy zobaczył plany nowego centrum, miał powiedzieć, że są piękne, ale musiałbym być Ludwikiem XV, żeby je zrealizować, bo tylko on miałby władzę, żeby wyburzyć bezkarnie kilka tysięcy kamienic.
– Dlatego najbardziej śmiałe projekty urbanistyczne mógł realizować wtedy, gdy budował od zera. Taką szansę dostał w Indiach, w Chandigarze.
Dlaczego Jerzy Sołtan wrócił w 1949 roku z tego wspaniałego kosmopolitycznego Paryża do komunistycznej Polski?
– Wybrał nie najszczęśliwszy moment. Po kilku chudych latach pracownia Le Corbusiera zaczęła dostawać coraz więcej zleceń, niedługo później miała zająć się kilkoma prestiżowymi projektami. Sołtan jednak czuł, że powinien już zacząć działać na własną rękę. Franciszek Strynkiewicz, ówczesny rektor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, zaproponował mu, żeby został profesorem tej uczelni. Kiedy przyjął propozycję, w Polsce była jeszcze przestrzeń dla uprawiania sztuki i architektury nowoczesnej, ale w ciągu kilku miesięcy sytuacja dramatycznie się zmieniła. W czerwcu 1949 roku zadekretowano socrealizm jako obowiązujący styl w architekturze. Decyzja o przeprowadzce już jednak zapadła.
Bar Wenecja – projekt Jerzego Sołtana
Fot.: PAP
Jak był przyjęty w Polsce?
– W okresie stalinizmu jego międzynarodowe doświadczenie i kontakty nie były dobrze postrzegane. To trudny moment dla modernistów, część z nich, jak Helena i Szymon Syrkusowie, wcześniej dobrzy znajomi Le Corbusiera, zostają zmuszeni do złożenia samokrytyki i wyparcia się zachodnich znajomości. Sołtan przez kilka lat wykłada na ASP podstawy budownictwa, stolarki. Dopiero po śmierci Stalina zaczyna odżywać. Startuje w konkursie na Stadion Dziesięciolecia w Warszawie (wspólnie z Jerzym Hryniewieckim i Zbigniewem Ihnatowiczem, w końcu realizuje go sam Hryniewiecki z innym zespołem), w Zakładach Doświadczalnych ASP wspólnie ze współpracownikami projektuje kompleks sportowy Warszawianka, wnętrza dworca Warszawa Śródmieście, bar Wenecja w Warszawie, PDT w Olsztynie… Wybitne realizacje, dziś, niestety, w kiepskim stanie.
Jak trafia pod koniec lat 50. jako wykładowca na Uniwersytet Harvarda koło Bostonu?
– Przez lata tamtejszy wydział architektury był zdominowany przez środowisko dawnego Bauhausu, m.in. Waltera Gropiusa, dziekana wydziału. Nowy szef Harvard Graduate School of Design, Josep Lluís Sert, chciał stworzyć dla nich „corbusierowską” przeciwwagę. Zaprosił Sołtana, który najpierw został profesorem wizytującym i dzielił czas między Boston a Warszawę, a w 1967 r. przeniósł się do Stanów na stałe i po Gropiusie objął stanowisko dziekana wydziału architektury.
Kiedy widział się ostatni raz z Le Corbusierem?
– W 1965 roku, tuż przed wyjazdem Le Corbusiera na wakacje do jego drewnianej chatki na Lazurowym Wybrzeżu. Twórca „architektury epoki maszynowej” uwielbiał wodę i pływanie. Podobno kiedyś powiedział: „Czy nie byłoby wspaniałe umrzeć, płynąc po prostu w stronę słońca?”. Podczas wakacji zawsze dużo pływał i tego roku też miał taki zamiar, choć lekarze prosili go, żeby się oszczędzał ze względu na słabe serce. Znając jego plan dnia, regularny jak zwykle – pływał dwa razy dziennie, wcześnie rano i około piątej po południu – przyjaciele umówili się, że w czasie jego kąpieli będą czuwać na brzegu. Jednak 27 lipca Le Corbusier zmienił porę kąpieli i poszedł na plażę w samo południe. Zasłabł w wodzie, płynąc ku słońcu.
Aleksandra Kędziorek – historyczka sztuki i architektury, kuratorka. Pracowała w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i Muzeum Architektury we Wrocławiu. Współtwórczyni fundacji Centrum Architektury, w którym ukazała się książka pod jej redakcją „On i ja. O architekturze i Le Corbusierze” Jerzego Sołtana.
Czytaj także: Polskie Białe Miasto. Gdynia jest o krok od wpisania na listę światowego dziedzictwa kultury
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS