W powiecie budują się właśnie dwa duże markety spożywcze, powstaje też kompleks handlowy przy Morskim Oku w Otwocku. Jego częścią ma być wielkopowierzchniowy sklep budowlany. Trwają także przygotowania do budowy centrum handlowego w Góraszce. A to tylko niektóre inwestycje. Lokalni przedsiębiorcy, którzy już teraz muszą konkurować z istniejącymi w okolicy dużymi sieciami, wkrótce odczują ich obecność jeszcze bardziej. Czy to oznacza dla nich koniec działalności? – Nie zamierzamy się od razu zamykać, ale na pewno będzie trudno – mówią
BARBARA MICHAŁOWSKA
Ci przedsiębiorcy, którzy mają unikalne produkty, nie odczuwają tak bardzo obecności sklepów dużych sieci. – Mamy klientów z bliższej i dalszej okolicy. Niektórzy z nich są w stanie przejechać do nas wiele kilometrów, bo odpowiadają im nasze produkty. Chyba nie tyle te gotowe, co robione przez nas wegańskie potrawy – mówi Agnieszka Filipowicz, właścicielka józefowskiego Bazaru na Polnej. Twierdzi, że jej największą konkurencją są sieci, które oferują produkty delikatesowe.
Monika Sierpińska-Krystkiewicz współprowadzi założoną przez rodzinę Sierpińskich ponad 40 lat temu józefowską firmę Birex. Twierdzi, że produkty przez nią oferowane bronią się same.
– Sieci handlowe oferują ubrania słabej jakości, które są na jeden sezon, i w wąskiej gamie rozmiarowej – mówi pani Monika. Przekonuje, że już marzeniem jej rodziców było ubieranie osób także w niestandardowych rozmiarach. – U nas można kupić ubrania do rozmiaru 54. Szczycimy się więc tym, że ubieramy osoby plus size. To nas wyróżnia – mówi pani Monika i przekonuje, że ludzie w ostatnich latach mniej pieniędzy wydają na ubrania. – Przychodzą do nas często wtedy, gdy potrzebują eleganckiego stroju na pogrzeb czy wesele – dodaje. Przyznaje, że pandemia odbiła się na funkcjonowaniu sklepu, ale teraz jest lepiej i firma odrabia straty.
– Mamy stałych klientów, którzy nie zamienią zakupów u nas na zakupy w sieciówkach, i to chyba jeden z kluczy do sukcesu – uważa Monika Sierpińska-Krystkiewicz. Większe obawy dotyczące powstawania nowych sieciówek mają przedsiębiorcy oferujący podobny asortyment. Tak jest m.in. w branży spożywczej czy budowlanej.
– Jeżeli dojdzie do powstania w okolicy wielkopowierzchniowego marketu, to moja firma, podobnie jak wiele innych lokalnych przedsiębiorstw, nie będzie miała racji bytu na tym terenie. Jednak zamykając firmę, stracę nie tylko ja i moi pracownicy. To reakcja łańcuchowa. Współpracuję z szeregiem rzemieślników, hurtowni i dystrybutorów. Jeśli mojej firmie będzie gorzej szło, stracą także oni. Dojdzie do kolejnych zwolnień. Na końcu tego łańcucha są firmy produkujące sprzedawne przez nas towary, które też stracą i będą musiały zwalniać ludzi – przekonuje Bożena Banaszek, właścicielka firmy Domal. I dodaje, że duże sieci handlowe w okolicy nie przynoszą społeczności lokalnej żadnych zysków. – Płacą takie same podatki co mniejsze sklepy, a ich możliwości np. reklamowania się są o wiele większe. Market promuje tanie produkty, ale one są gorszej jakości niż te, które oferują mniejsze sklepy. Albo zaniżają wartość jednego produktu, ale inne sprzedają drożej niż my – przekonuje. – Duże firmy jedne produkty oferują w niższej cenie, a inne w o wiele wyższej. Ich kluczem do sukcesu jest to, że w jednym sklepie mają ogromny wybór towarów. Mniejsze sklepy nie są w stanie się tak wyposażyć – uważa jeden z karczewskich przedsiębiorców, który woli pozostać anonimowy.
Przedsiębiorcy twierdzą, że nie odczuwają wsparcia ze strony samorządów. – Jedynym sensownym krokiem byłoby niewydawanie pozwoleń na tego typu obiekty – mówi Bożena Banaszek. Jej zdaniem samorządy też tracą, bo pieniądze zarobione przez wielkie sieci ich kadra wydaje gdzie indziej. – Lokalni przedsiębiorcy, ludzie stąd, nie tylko płacą tu podatki, lecz także wydają w okolicy zarobione przez siebie pieniądze – przekonuje nasza rozmówczyni, która twierdzi, że jest przeciwna monopolizacji rynku.
– Samorządy nie są w stanie zablokować napływu wielkich sieci – mówi przedsiębiorca z Karczewa. Twierdzi, że powstające sieci chwalą się, że dzięki nim tworzy się kilkadziesiąt czy nawet kilkaset nowych miejsc pracy, ale nie mówią o tym, że jednocześnie, wskutek upadku mniejszych firm, traci pracę tyle samo lub więcej osób.
Często dużą wartością mniejszych firm z tradycjami są ich kompetentni pracownicy. I odwrotnie: pracownicy cenią sobie pracę w rodzinnej firmie, bo są tam doceniani. Praca w sieciówce ma zupełnie inną specyfikę.
Jeśli rynek zdominują duże sieci handlowe, a mniejsze firmy się zamkną, skutki tego odczuje też lokalna społeczność. – Często angażuję się w lokalne działania charytatywne, przekazuję farbę na remonty potrzebnych ludziom placówek, wspieram inicjatywy mające na celu pomoc potrzebującym. Duże sieci raczej nie będą angażować się w takie lokalne działania – mówi Bożena Banaszek.
W okresie pandemii mieszkanki Józefowa stworzyły w mediach społecznościowych grupę mającą na celu wspieranie lokalnych firm. Jej członkinie polecają sobie lokalnych przedsiębiorców i rzemieślników. „Chodzi tu o Twoją ulicę, Twój ulubiony lokal, Twój sklepik, Twoje miejsce w Twoim mieście. Chodzi o miejsca pracy i naszą społeczność, o inwestowanie dziś w pomyślne jutro, o to, by to miejsce, te osoby, za miesiąc, za rok nadal były częścią naszego miasta. (…) Chcemy przypomnieć wszystkim, że wydanie nawet niewielkiej kwoty na niezależne, często małe, lokalne biznesy pomoże zachować niepowtarzalny klimat naszego miasta i sprawi, że wszyscy będziemy jeszcze bardziej dumni z tego, że mieszkamy w tak wyjątkowym miejscu” – przekonują.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS