A A+ A++

Jakich?

– Dobrze znam okolicę, w której Alan się wychowywał. Spędziłem dużo czasu jako nastolatek w Glasgow. Często przebywałem z ludźmi stamtąd. Bardzo dobrze znam dialekt, którym posługują się mieszkańcy. W filmie jest dużo szybko wypowiadanych dialogów. Musiałem więc znaleźć odpowiedni sposób mówienia, który stanie na przecięciu tego dialektu i literackiego angielskiego, bo w przeciwnym razie nawet Brytyjczycy musieliby oglądać „Creation Stories” z napisami. I to było dla mnie naprawdę trudne zadanie, bo chciałem żeby Alan wypadł autentycznie, ale miałem już doświadczenie z grania choćby w „Trainspotting”, w którym nikt nie zrozumiał, co mówiłem, dlatego nie chciałem tego powtarzać.

Jak wyglądało twoje spotkanie z Alanem?

– Kiedy dostaliśmy zielone światło na robienie filmu, wszyscy stresowali się, jak Alan zareaguje na pomysł, że to ja go zagram. Wiedzieliśmy, jak bardzo jest nieprzewidywalny, więc zakładaliśmy kilka opcji – m.in. taką, że się wścieknie i zrobi awanturę. Dlatego na spotkanie z nim nie poszedłem sam, tylko w towarzystwie kilku osób z produkcji. Udaliśmy się do północnej części Londynu, gdzie Alan umówił się z nami w pubie. To było dość zabawne, bo wszyscy zamówiliśmy sobie po piwie, a okazało się, że Alan już nie pije alkoholu, więc przyszedł do naszego stolika z sokiem w ręku. Mimo tej wpadki, okazał się niesamowicie ciepłym i serdecznym człowiekiem, z którym pogadaliśmy sobie od serca o różnych aspektach jego życia. Potem wpadał do nas na plan regularnie, ale nigdy nie sprawiał problemów.

,,Creation Stories"


,,Creation Stories”

Fot.: materiały prasowe/HBO Polska

Może liczył na to, że jeśli będzie miły, to pokażecie go w pozytywnym świetle, pomijając niewygodne aspekty z jego życia?

– O to zdecydowanie bardziej obawiali się ludzie z jego otoczenia – zwłaszcza muzycy i politycy. Nasz były premier Tony Blair zagroził nam nawet, że przyjedzie na plan, bo niepokoił się o swój wizerunek. Finalnie do niczego takiego nie doszło, ale to pokazuje, jak ważną postacią w Wielkiej Brytanii jest Alan.

Czego bał się Tony Blair?

– Dzisiejszy stosunek Alana do niego znacząco różni się od tego, jak traktował go przed laty. Podczas wręczania statuetek BritAwards w 1996 roku bracia Gallagher z Oasis mówili ze sceny, że Tony Blair jest jedynym politykiem, któremu młodzi mogą zaufać. Alan promował go wśród muzyków, którzy tworzyli ruch Cool Britania. Składali się na niego ludzie wywodzący się z klasy robotniczej, którzy nie stosowali się do zaleceń Margaret Thatcher. Nie uważali, że celem życia powinno być znalezienie pracy, płacenie podatków i działanie na rzecz społeczeństwa. Tamta młodzież chciała czegoś więcej i ludzie tacy jak Gallagherowie pokazali, że jest to możliwe. A przy tym byli dumni z bycia Brytyjczykami, czego symbolem stała się nalepka z flagą kraju na gitarze, z którą pojawiali się na koncertach. Tamten czas emanował specyficzną energią, która wpływała na zmiany społeczne zachodzące także dzięki czynnej scenie muzycznej. Zależało nam, żeby to w filmie pokazać. Oddanie tamtego klimatu było dla nas ważniejsze, niż dokładne oddawane czyjejś biografii jeden do jednego.

Ty też brałeś udział w tamtych przeobrażeniach. Zagrałeś w kultowym dla młodego pokolenia filmie „Trainspotting” Danny’ego Boyla, uznawanym za jeden z najważniejszych brytyjskich obrazów lat 90.

– Zarówno ja, jak i reżyser Nick Moran, z którym jesteśmy w podobnym wieku, byliśmy współtwórcami popkultury lat 90. Pojawienie się nowej kultury w Wielkiej Brytanii przypominało erupcję wulkanu. Nagle staliśmy się własnością publicznością. „Trainspotting” robiliśmy przekonani, że trafi do kolegów naszych kolegów. To miał być skromny film z dość skonkretyzowaną grupą odbiorców. A szybko okazało się, że ludzie na jego punkcie oszaleli, bo udało nam się uchwycić dylematy młodych Brytyjczyków, zawieszenie, w którym trwają. Doskonale pamiętam, jak sam postrzegałem siebie w tamtym czasie. Nie wybiegało się myślami w przód, nie zakładało się, że życie może czymś zaskoczyć. Odskocznią od tego, co dookoła, była muzyka – brit pop czy rock alternatywny podnosiły nas na duchu, wyzwalały energię, pokazywały, że można się cieszyć z tego, co się ma. My to przeżyliśmy, więc nie musieliśmy się za bardzo zastanawiać na potrzeby filmu, jak to było wtedy. W nas te wspomnienia są wciąż bardzo żywe, więc nie miałem specjalnego problemu, żeby zanurzyć się w tamten świat.

To, co wyróżniało artystów z przełomu lat 80. i 90., to na pewno ich kontestacyjne podejście do rzeczywistości. Byli niegrzeczni, nie przejmowali się swoim wizerunkiem, mówili to, co myślą, a nie formułki napisane przez PR-owców. Trudno wyobrazić sobie dzisiejsze gwiazdy, które opowiadają o eksperymentach z narkotykami i alkoholem, chodzą na dzikie imprezy. Staliśmy się znacznie bardziej grzeczni.

– Tak, myślę, że kultura była wtedy o wiele bardziej bezpośrednia. Teraz jesteśmy wszyscy skupieni na tym, jak nas inni postrzegają. Staramy się przypodobać. Cały czas myślimy o konsekwencjach tego, co powiemy i co zrobimy. Nie umiemy się wyluzować. Szczerze mówiąc, jak nigdy nie byłem szczególnym fanem brit popu, choć od małego zawsze kochałem muzykę, która była dla mnie bardzo ważna. Miałem wręcz obsesję na jej punkcie. Ale akurat nigdy nie interesowałem się tymi gatunkami, w których poruszał się Alan McGee. Wiedziałem, że istnieją, ale nigdy mnie nie ekscytowały. Dzisiaj chyba tylko My Bloody Valentine podoba mi się o wiele bardziej niż w tamtych czasach. Jednak kiedy myślę o tym z dzisiejszej perspektywy, to widzę, jak bardzo dużo się wtedy działo muzycznie. Artyści poruszali się na obszarze różnych gatunków i nie bali się tworzyć nowe połączenia. Dzisiaj staliśmy się bardziej grzeczni, a przez to bardziej nudni. Nie ma już muzyki adresowanej do wąskiej grupy słuchaczy.

,,Creation Stories"


,,Creation Stories”

Fot.: materiały prasowe/HBO Polska

Co masz na myśli?

– Wtedy, w latach 90., odkrywało się zespoły w pubach. Szedłeś na piwo, grała jakaś garażowa kapela, zachwycałeś się ich muzyką i na ich następny koncert zabierałaś swoją paczkę przyjaciół. I to był wasz zespół, o którym wiedzieliście wy i kilka innych osób. A dzisiaj jest tak, że muzykę odkrywa się przez internet, więc jeśli ty coś odkryjesz, to wysyłasz wszystkim link do kawałka i za chwilę zna go już całe twoje otoczenie. Nie ma już tajemnicy w muzyce, ani poczucia, że znasz zespoły i kawałki, o których inni się nie dowiedzą. Jeśli za czymś tęsknię z tamtego czasu, to właśnie za tym.

Chyba kokietujesz – lata 90. to był dla ciebie przecież przełom. W 1996 roku pokazaliście w Cannes „Trainspotting”…

– …a czy wiesz, że leciałem na Lazurowe Wybrzeże prywatnym samolotem wytwórni Sony, na pokładzie którego był tylko Noel Gallagher z Oasis? Co to była za podróż! Dużo ze sobą rozmawialiśmy, bo on był bardzo zainteresowany mną i tym, co robię, a mnie ciekawiła jego osoba. Jego kariera też wtedy eksplodowała. Tylko pewnie on był bardziej i lepiej na to wszystko przygotowany. Ja byłem jeszcze zielony. On był geniuszem, który stworzył zespół Oasis, jego brzmienie i styl. Pisał piosenki i dobrze wiedział, co robi, jak i dokąd zmierza. I jego czas wtedy nadszedł. Ja nie byłem taką osobą. Wciąż zmieniałem pracę jako aktor. W moim życiu było wiele rzeczy, które wydarzyły się z przypadku przy różnych okazji. Ale ja właśnie dzięki temu najwięcej się uczyłem. Pamiętam, że gdy dostałem propozycję zagrania roli w „Transpotting”, to na początku nie chciałem jej przyjąć. Powiedziałem swojemu agentowi, że jeśli pojawi się jakaś inna rola, to ją wezmę, ale ten projekt wolałbym sobie darować, bo zupełnie od mnie nie przemawia.

To dlaczego finalnie oglądaliśmy cię na ekranie?

– Bo musiałem za coś się utrzymać i z czegoś płacić rachunki. Tylko dlatego przyjąłem tę rolę, że byłem biedny. I teraz myślę sobie, jaki byłem wtedy głupi. Dziś jako pięćdziesięcioletni człowiek patrzę wstecz i myślę sobie: „Co za idiota!”. Co ja miałem w głowie, że nie zauważyłem potencjału tego filmu? To był bardzo orzeźwiający projekt, a proces jego powstawania mnóstwo mnie nauczył. Wszystko, co dzięki niemu wyniknęło, było bardzo pozytywną rzeczą w moim życiu.

Po „Trainspotting” stałeś się gwiazdą.

– Pamiętam, jak wylądowałem w Nicei i przewieziono mnie do Cannes. Po drodze plakaty „Trainspotting” były wszędzie. Billboardy rozpościerały się na każdym budynku. Wszyscy o nim mówili i chcieli wiedzieć jak najwięcej. Mój świat był napędzany wielką promocyjną maszyną. Festiwale filmowe, prywatne samoloty, wywiady, prywatne lotniska – tak zaczęło wyglądać moje życie. To rzeczy, których nigdy przedtem nie doświadczyłem. Ale nie chciałem się też tym zachłysnąć i stracić swojego celu z pola widzenia. Myślę, że to mi się udało. Choć nie ukrywam, że to wszystko było wtedy bardzo ekscytujące.

Czytaj też: Apokalipsa nie będzie karnawałem

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTragedia na drodze. Zginęło czworo nastolatków
Następny artykułKatarzyna Niewiadoma: “Chcę wygrać etap Tour de France Femmes”