Patos słów Kamińskiego, powoływanie się na najwyższe stawki, brzmią dość niedorzecznie w odniesieniu do tego, co faktycznie dzieje się przy granicy z Białorusią. Z całą pewnością nielegalna migracja na obecną skalę, nawet wspomagana przez Łukaszenkę, nie jest trudniejszym egzaminem dla polityków niż konieczność uregulowania kwestii zadłużenia Polski po ’89 roku, przeprowadzenie udanej transformacji społeczno-ustrojowej czy pokojowe przejście ze sfery wpływów Rosji do NATO i Unii Europejskiej. Poważni politycy, tacy jak Aleksander Kwaśniewski, Krzysztof Skubiszewski, Jerzy Buzek czy Bronisław Geremek, zajmowali się rozwiązaniem tych problemów w latach 90., gdy założona przez Kamińskiego Liga Republikańska rzucała w nielubianych przez siebie polityków jajkami.
Przestrzelony patos ministra Mariusza Kamińskiego odsyła przy tym do głębszego problemu polskiej polityki. Tego, że coraz częściej, zamiast realnie mierzyć się z wyzwaniami, politycy przywdziewają zużyte historyczne kostiumy i rekonstruują dawno już zakończone bitwy.
Spóźnieni na Wyklętych
Szczególnie silnie dotyczy to rządzącej Polską prawicy. Słuchając jej polityków, publicystów, o sympatykach w mediach społecznościowych nie wspominając, można odnieść wrażenie, że szczególnie nie mogą się pogodzić z jednym: z tym, że żyją we względnie pokojowych, spokojnych, dostatnich czasach, gdy polityka wymaga przede wszystkim sprawnego administrowania i komunikowania się ze społeczeństwem, a z całą pewności nie wymaga dramatycznych decyzji i walki wspólnoty o przetrwanie.
Naszym prawicowcom marzy się, by walczyć w Legionach, wojnie polsko-bolszewickiej, zajmować Zaolzie lub Wileńszczyznę, bronić Polski w kampanii wrześniowej, przedzierać się kanałami w powstaniu warszawskim, napadać z oddziałem „leśnych” na posterunki UB w 1946, a najlepiej bronić „chrześcijańskiej Europy” pod Wiedniem z Sobieskim. Niestety, politycy PiS urodzili się na to wszystko zbyt późno, zostają więc im tylko historyczne rekonstrukcje.
Stąd militaryzacja polityki historycznej, narodowej pamięci i państwowego rytuału po roku 2015. Stąd kult antykomunistycznego podziemia zbrojnego, w tym postaci i formacji, którym demokratyczne państwo nigdy nie powinno oddawać hołdu – jak Brygada Świętokrzyska Narodowych Sił Zbrojnych. Stąd kuriozalne pomysły na wielki łuk triumfalny jako wyraz pamięci o bitwie warszawskiej 1920 roku. Stąd sformułowania typu „Lech Kaczyński poległ w Smoleńsku” – nieszczęśliwą, tragiczną katastrofę komunikacyjną przedstawiające jakby była kolejną bitwą w wiecznej, niekończącej się wojnie Polski z Rosją.
Stąd wreszcie język, jakim posługuje się Kamiński i nie tylko on. Wielu polityków rządzącej prawicy lubuje się bowiem w nadużywaniu wielkich słów, przywoływaniu obrazów Polski atakowanej, osaczonej, zagrożonej ze wszystkich stron, znajdującej się faktycznie w stanie wojny. Czy to tej prowadzonej przy pomocy nielegalnych migrantów nasyłanych przez Łukaszenkę czy przez Unię Europejską przy pomocy wyroków TSUE – przecież niedawno minister Ziobro oskarżył Unię Europejską o prowadzenie z Polską „wojny hybrydowej”.
Trudno powiedzieć czy politycy PiS naprawdę wierzą, że Polska jest na wojnie, a oni bronią przetrwania państwa polskiego, jak Piłsudski w 1920 roku. Być może cynicznie posługują się wojennymi metaforami, zmilitaryzowanym językiem i historycznym kostiumem, by mobilizować wokół siebie podatny na takie impulsy twardy, prawicowy elektorat. Jaka nie byłaby prawda, słowa mają swoje konsekwencje. Oderwany od rzeczywistości wojenny język ośmiesza rządzących i czyni ich zakładnikiem nieracjonalnie pobudzonych emocji, z których nie może urodzić się dobra polityka.
Od Baru do I Proletariatu
Oczywiście, problem polityki jako rekonstrukcji historycznej nie jest wyłącznie plagą PiS. Jeszcze bardziej z innej epoki wydają się politycy Konfederacji. Grzegorz Braun, najbardziej światopoglądowo ekscentryczny poseł w Sejmie, wygląda, jakby do polityki XXI wieku przeniesiony został wprost z Konfederacji Barskiej, a przynajmniej z najbardziej reakcyjnych kręgów z pierwszych dekad wieku XIX, pryncypialnie odrzucających świat, jaki wyłonił się w wyniku rewolucji francuskiej.
Braun – może nie w Sejmie, ale np. w swoich licznych wykładach – odgrzewa stare obsesje prawicy, które nawet przeciętny Konfederata trzyma na co dzień głęboko w lamusie, np. antymasońskie. Narodowa część Konfederacji ideowo ciągle wydaje się tkwić w latach 30. XX i ich polityce: niechętnej demokracji, pluralizmowi, nowoczesności, liberalizmowi i indywidualizmowi, pragnącej ubrać całe społeczeństwo w mundury.
Z kolei „wolnościowa” część Konfederacji w swojej tęsknocie za „prawdziwie wolnym rynkiem”, sprzeciwie przeciw wszelkiej interwencji państwa i redystrybucji, zachowuje się, jakby był koniec XIX wieku, a jej przedstawiciele toczyli walkę przeciw polityce, która stanie się normą w wieku XX. Janusz Korwin-Mikke, postać w polityce po 1989 roku zawsze nie na miejscu, doskonale by się odnalazł jako ekscentryk na marginesach polityki późnej ery wiktoriańskiej – pod warunkiem, że posiadałby majątek przynoszący dochód, pozwalający mu finansować takie hobby.
Niestety, także niektórzy liberałowie głównego nurtu wydaję tkwić w języku, który dobrze może opisywał problemy drugiej połowy lat 70. – gdy powojenne państwa dobrobytu przeżywały swój kryzys – czy początków polskiej transformacji, ale nie zawsze najlepiej radzi sobie z opisem wyzwań stojących przed współczesną Polską: kryzysu klimatycznego i konieczności energetycznej transformacji, nierówności na rynku mieszkaniowym, niedofinansowania sektora publicznego itp.
Jak ten stary neoliberalny język potrafi rozmijać się ze spojrzeniem i problemami młodego pokolenia dobrze pokazały napięcia między profesorem Balcerowiczem a wcale wyjściowo do niego nienastawianą wrogo młodzieżą z Campusu Polska. Zwłaszcza to, co Balcerowicz miał do powiedzenia na temat polityk klimatycznych, wydawało się młodym ludziom nieprzekonujące i zbyt zachowawcze, zbyt uzależnione od dogmatów, które w obliczu katastrofy klimatycznej przestają mieć znaczenie.
Co z Lewicą w tym zestawieniu? Jej problemem jest raczej przenoszenie – czasem metodą kopiuj-wklej – pojęć i rozwiązań wypracowanych w ramach dyskusji na zachodniej lewicy, nie zawsze pasujących do polskich realiów. Najlepiej pokazuje to, jak wielkie problemy z przebiciem się mają postulaty Razem dotyczące skrócenia czasu pracy. Ale i po lewej stronie nie brakuje polityków przywdziewających dawno zużyte kostiumy. Działalność społeczna Piotra Ikonowicza zasługuje na najwyższy szacunek, ale czysto polityczne wypowiedzi tej postaci, kategorie i język, w jakim opisuje współczesne społeczeństwo, często brzmią jak z czasów I Proletariatu (1882-6).
Nie przesadzajmy z kostiumem
Oczywiście, historyczne odniesienia bywają w polityce przydatne. Rewolucja francuska, która otworzyła drogę do narodzin nowoczesnych społeczeństw na kontynencie europejskim, odgrywana była w dużej mierze w kostiumach pożyczonych ze starożytnego Rzymu, wcześniejsza o ponad stulecie rewolucja angielska sięgała po argumenty z czasów podboju normańskiego z XI wieku.
Z kostiumem historycznym, jak ze wszystkim, nie należy jednak przesadzać. Polityka polega jednak na odpowiadaniu na współczesne wyzwania – nie może zmieniać się w pojedynek grup rekonstrukcyjnych. A niestety dziś u władzy mamy grupę osób, której poza rekonstrukcyjnymi zabawami i przywdziewaniem kostiumów z tragicznych momentów polskiej historii, naprawdę niewiele wychodzi. Opozycja w konkurencji na rekonstrukcje historyczne z PiS nie wygra: tym bardziej skupić się na przyszłości.
Czytaj więcej: Kaczyński kazał swoim ludziom zrezygnować z „prawicowych wartości” w zamian za miliardy euro
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS