Sebastian Świderski kilka dni temu został prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Od razu musi szukać nowego trenera dla kadry mężczyzn i nowego trenera dla kadry kobiet. Już teraz musi zadbać o jak najlepszą organizację przyszłorocznych mistrzostw świata pań. Musi też znaleźć pieniądze dla Wojewódzkich Związków Piłki Siatkowej, żeby przestały klepać biedę i żeby nie ubywało w kraju siatkarskich klubów. Ale Świderski wie, że przede wszystkim musi kłaść nacisk na szkolenie.
To nie może być temat mniej ważny. Bo jest dobrze, bo mamy system, który daje nam sukcesy juniorskie i cały czas dostarcza zawodników do seniorskiej reprezentacji.
Kilka dni temu pisaliśmy na Sport.pl, jak na szkolenie siatkarzy i siatkarek zaczęły płynąć miliony złotych, dzięki czemu stworzony został wzorcowy program siatkarskich ośrodków szkolnych.
Ale jest też wiele do zrobienia. Więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
“Dziesiątki 20-latków rezygnują z zabawy w siatkówkę”
– Co z tego, że wielu siatkarzy szkolimy, skoro przy przejściu do seniorskiej siatkówki większości rzucamy pod nogi kłody właściwie nie do przejścia? – pyta menedżerka Ola Piskorska.
– Za zawodnika do 24. roku życia w przypadku transferu definitywnego trzeba zapłacić do klubu macierzystego, do klubu juniorskiego oraz do PZPS-u opłatę za wyszkolenie rzędu kilkunastu-kilkudziesięciu tysięcy złotych. Jeżeli był dobry i grał w młodzieżowych kadrach Polski, a na dodatek jeszcze wygrał w tej kadrze jakiś medal, to kwoty rosną do ponad 100 tysięcy złotych! To wszystko za młodego perspektywicznego 20-latka, który na początku pewnie nie będzie grał w szóstce. Kiedy planowane przez prezesa wynagrodzenie dla takiego chłopaka za sezon to 30-50 tysięcy złotych, to mało kto ma w budżecie co najmniej drugie tyle na ekwiwalent. A za 100 tysięcy za sezon prezes może ściągnąć zawodnika z doświadczeniem, zamiast inwestować w młodzież – tłumaczy Piskorska.
– To powoduje, że dziesiątki 19-20-latków rezygnują z zabawy w siatkówkę i idą do normalnego życia, na studia albo do pracy. Nikt nie chce zapłacić za nich majątku i trudno się dziwić. A w ten sposób pieniądze wydane na ich szkolenie w SOS-ach (Siatkarskich Ośrodkach Szkolnych – red) i ewentualnie w Spale (w Szkole Mistrzostwa Sportowego, do której z założenia trafiają najlepsi z SOS-ów) idą w błoto – dodaje.
Prezes Świderski rozumie prezesa Świderskiego
Świderski doskonale o tym wszystkim wie. Przez ostatnie sześć lat był prezesem Zaksy. I przekonywał się, jak trudno jest postawić na młodych, zdolnych Polaków.
Prześledźmy jeden przypadek. Filip Grygiel jako młodzieżowiec był reprezentantem Polski. Świderski doceniając jego potencjał chciał, by chłopak rozwijał się w Zaksie. Jak wszystko się potoczyło, opowiada menedżer zawodnika, Jakub Michalak.
– Filipa Grygla z klubu macierzystego, z Radlina, chcieli wykupić już rodzice. Działo się to w chwili, gdy poszedł do SMS-u Spała. Górnik Radlin się nie zgodził, oparł się o przepisy o ochronie małych klubów. Czekano, aż Filip skończy SMS. Kiedy skończył, okazało się, że właśnie wtedy, w czerwcu, wszedł nowy kalkulator ekwiwalentów za wyszkolenie. Z irracjonalnego, wyssanego z palca kalkulatora wyszło, że za wyszkolenie Filipa trzeba zapłacić 56 tys. złotych. To była kwota znacznie przewyższająca kontrakt, jaki zawodnik mógł dostać. Filip przy tak wysokich opłatach przestał być atrakcyjny na rynku siatkarskim. Otarliśmy się więc o jego bezrobocie. Wtedy jego macierzysty klub powiedział, że spokojnie może go zatrudnić. Za kilkaset złotych miesięcznie!
Wnioski? – Ekwiwalent za wyszkolenie zawodnika w polskiej siatkówce to gwałt na prawie Bosmana znanym z piłki nożnej [według prawa Bosmana zawodnik moźe odejść z klubu po wygaśnięciu kontraktu – przyp red.]. Działamy tak, że z lokalnymi związkami jakoś się udaje dojść do porozumienia. Dochodzi się do tego, że za wyszkolenie zawodnika trzeba paręnaście tysięcy zapłacić. Ale w przypadku Filipa tak nie było – mówi Michalak.
– Wcześniej Zaksa wzięła Filipa na wypożyczenie, bo za to się płaci jedną czwartą ekwiwalentu. Dwa lata z nim współpracowała. Co ciekawe, po roku wypożyczenia chcieliśmy zrobić transfer definitywny, a wtedy okazało się, że kwota zapłacona za wypożyczenie się nie wlicza! W myśl kalkulatora Zaksa miała też dostać pieniądze przy kolejnym transferze. Bo ekwiwalent miał być dla wszystkich klubów, które pracowały z zawodnikiem do momentu, gdy skończył 22 lata. Ale w międzyczasie zmieniono przepisy, ucięto wszystkie lata powyżej 18. roku życia. Po prostu prawo zadziałało wstecz. Dzisiaj kluby kontraktując zawodnika w normalnym trybie, czyli w okolicach stycznia-marca, totalnie nie wiedzą, jakie pieniądze przyjdzie im płacić na bazie kalkulatora, który ujrzy światło dzienne dopiero w czerwcu – dodaje menedżer.
– Dla menedżerów to jest coraz trudniejszy temat. Kwoty się zwiększają, są odrealnione. Ekwiwalenty w siatkówce wśród młodych ludzi funkcjonują jak listy niewolnicze. Klub nie musi mieć z zawodnikiem kontraktu, żeby uniemożliwić mu przejście do innego klubu – denerwuje się Michalak.
– Wyobraźmy sobie, że za chwilę z medalem MŚ do lat 21 wrócą chłopcy, którzy byli tam rezerwowymi, czyli na pewno nie prezentują jeszcze poziomu PlusLigi, ale ktoś im wyliczy ponad 50 tys. ekwiwalentu. Nikt nie będzie chciał tego zapłacić. Wtedy klub macierzysty będzie czekał. A sam nie musi dać zawodnikowi pracy. W piłce nożnej w latach 90. Jean-Marc Bosman dowiódł, że to proceder nielegalny. A u nas, niestety, ten system funkcjonuje – podsumowuje menedżer m.in. Bartosza Kurka.
Zdobył medal MŚ, a zarabia 1,8 tys. złotych
Inny przedstawiciel zawodników, Jakub Malke, zauważa, że ekwiwalenty były horrendalnie wysokie, ale na przykładzie jednego z graczy kadry U-21 przekonuje, że da się zapłacić mniej. – Mój zawodnik właśnie grał w mistrzostwach świata, a ja w jego imieniu zawarłem porozumienie z klubem PlusLigi, na mocy którego ten klub musi zapłacić 18 tysięcy złotych ekwiwalentu – mówi nam Malke.
Tu sprawa dotyczy reprezentanta Polski, który zdobył medal mistrzostw świata. W niego klub z PlusLigi zainwestował (i odeśle go na wypożyczenie do jednej z drużyn pierwszoligowych). Natomiast dla większości graczy szkolonych przez lata w SOS-ach ta pierwsza liga, czyli nasz drugi poziom rozgrywkowy, pozostaje szczytem marzeń. Bo za nich wielu nie zapłaci nawet takich 18 tysięcy.
Weźmy przykład 20-letniego Dawida Pawluna. To też reprezentant kraju, rozgrywający kadry U-21, która właśnie zdobyła medal MŚ we Włoszech. On jest graczem pierwszoligowego klubu z Siedlec. Zarabia 1,8 tys. złotych miesięcznie. Może to nie jest drugi Paweł Zagumny, ale najpewniej przebiłby się do PlusLigi, zarabiałby więcej i byłby gdzieś drugim, uczącym się rozgrywającym, gdyby kluby mogły płacić tylko 2-3 proc. od kontraktu zawodnika jego klubowi macierzystemu. – W innych dyscyplinach, na przykład w piłce nożnej czy ręcznej, taki jest standard. Ekwiwalentów nie ma – mówi Piskorska.
Mateusz Bieniek patronem zmian
– Jeśli nie wejdzie jakiś przepis o młodzieżowcu albo inne odgórne zobowiązanie klubów do brania takich 19, -20-latków, to z tych wyszkolonych w siatkówce zostaną wyłącznie najbardziej zdeterminowani, z obrotnymi menedżerami i ze szkółek wielkich klubów, które płacą za ich wypożyczanie – dodaje agentka.
Świderski wie o problemach z ekwiwalentem, ale też wie, że nawet bez ekwiwalentu PlusLiga oraz Tauron 1. liga nie pomieszczą wszystkich młodych siatkarzy produkowanych przez nasz system szkolenia. Dlatego już w programowym wystąpieniu w dniu wyboru na prezesa PZPS ogłosił, że chce utworzyć specjalną ligę – akademicką.
– To pomysł, żeby zrobić coś z zawodnikami, którzy mają po 20 lat i nie łapią się do PlusLigi i do I ligi. Prawda jest taka, że mamy dwie mocne ligi, gra w nich naprawdę wielu młodych Polaków, ale i tak zostają nieźli młodzi zawodnicy, którzy się nie załapią. Niech mają kolejne miejsce do grania. Może któryś z nich rozwinie się później – mówi Malke.
I Piskorka, i Malke jako przykład takiego późniejszego rozwoju siatkarskiego podają Mateusza Bieńka. Środkowy naszej seniorskiej kadry przedstawił się szerszej publiczności dopiero jako 21-latek.
Liga akademicka to ciekawy pomysł. Świderski chce, by miała sponsora i dawała zawodnikom stypendia. Szczegółów jeszcze nie ma, nikt nie da gwarancji, że to się uda. Ale nowych idei szukać po prostu trzeba.
Propozycja sprzed lat. Ciągle aktualna
O szukaniu nowych rozwiązań ciekawie opowiada Dariusz Kopaniak. To trener, który od lat pracuje na dole piramidy szkoleniowej. W 1994 roku założył klub Metro Warszawa. To w krajowym szkoleniu prawdziwa instytucja. Stamtąd wyszli m.in. mistrzowie świata Piotr Nowakowski, Karol Kłos oraz Andrzej Wrona.
– Wiele lat temu na zjeździe PZPS-u proponowałem, żeby zbudować system monitoringu siatkarskich talentów. Tak żeby każdy trener z Polski mógł zadzwonić pod specjalny numer związkowy i powiedzieć: “Mam u siebie świetne dziecko, chętne do siatkówki, o rewelacyjnych parametrach”. Wystarczyłoby wyznaczyć w związku osobę do danego rocznika, która zbierałaby bazę zawodniczek i ich trenerów z różnych miejsc w Polsce i monitorowałaby regularnie ich rozwój – mówi Kopaniak, który szkoli właśnie dziewczęta.
– Pojawiał się sprzeciw, że taki system to raj dla handlarzy, menedżerów i bogatszych klubów, które szybko wykupią takie zgłoszone dzieci. A przecież wystarczy wprowadzić przepis, że z chwilą zapisania dziecka w PZPS (oczywiście po weryfikacji zgłoszenia) na listę “Uwaga talent” każda zmiana barw klubowych wymaga akceptacji PZPS-u. Po prostu takie wyjątkowe dziecko stawałoby się oczkiem w głowie, trzeba by było je spokojnie i sensownie rozwijać – dodaje trener.
Nasze talenty w cieniu wyników
Rozwój dziewcząt w naszej siatkówce przebiega gorzej niż rozwój chłopców. Świderski o tym wie. Na początku września rozmawialiśmy z nim na Sport.pl m.in. na ten temat. – Tam też potrzeba najlepszych specjalistów. I nie może być tak, że ktoś wpada w marazm i w tym marazmie tkwi przez lata. Bo to się przenosi na tę młodzież. Potrzeba planu, konsekwencji i dobrej pracy oraz czystej pasji, bo dłużej nie może być tak, że 16-, czy 17-latka uczy się tego, co powinna wyuczyć, mając 10 lat – mówił wtedy.
Kopaniak zastanawia się, dlaczego młodym Polkom sporo brakuje do najlepszych. – Jak zobaczyłem ostatnio mecz naszej kadry z Rosją w MŚ kadetek U-18 w Meksyku, to wszystkim swoim siatkarkom – a prowadzę w klubie 14-latki – poleciłem, żeby zobaczyły, jak trzeba grać. Niestety, za przykład podałem Rosjanki – mówi.
– Rosjanki prezentowały się świetnie. Dobre warunki fizyczne, dobre sprawnościowo, mentalnie i technicznie, po prostu gotowe do gry pod każdym względem. U nas, niestety, mam wrażenie, że nie inwestujemy w talenty, tylko w te, które aktualnie grają lepiej. Kiedy w kadrze Polski U-14 przez dwa lata dobrze gra środkowa, po której jednak widać, że nie ma odpowiednich warunków i perspektyw, a po dwóch sezonach ona po prostu przepada i nikogo nie interesuje, to jaki to ma sens? Trzeba centralnie szkolić zawodniczki o odpowiednim, wyjątkowym potencjale, trzeba mocno w nie inwestować i być cierpliwym. Innej drogi nie ma – przekonuje trener.
“Myślałem, że spadnę z krzesła”
Podobno rozwój i tych ze świetnymi warunkami, i mniejszych, walecznych, skocznych siatkarzy i siatkarek blokujemy też już po tym, jak wychodzą z SOS-ów. Robimy to, nie gwarantując im opieki najlepszych trenerów w Spale i Szczyrku (tam jest SMS dla dziewcząt).
– W ostatnich latach do zespołu trenerów w Spale dołączył Michał Bąkiewicz i jest widoczna poprawa. Ale wcześniej było tak, że na co dzień z młodzieżą pracowali tam słabej jakości trenerzy, a tylko tuż przed mistrzostwami świata czy Europy przyjeżdżali fachowcy. Efekty są takie, że niedawno mój zawodnik, kadrowicz wszystkich etapów młodzieżowych, właśnie kończący Spałę, powiedział mi, że nie umie przyjmować floata na palce, bo nikt nigdy go tego nie uczył. Uznano, że wystarczy mu umiejętność przyjmowania sposobem dolnym. Myślałem, że spadnę z krzesła, jak to usłyszałem – słyszymy od jednego z agentów.
Spała nie szkoli jak Francuzi
– Chwalimy Francuzów za wyszkolenie techniczne, właśnie za przyjęcie, za obrony, za różne zagrywki. Tam ktoś nad tym pracuje z młodzieżą, a u nas wszystko zależy od trenera i jego dobrej woli, nie ma żadnej standardowej nowoczesnej ścieżki – dodaje menedżer, który nie chce ujawniać swojego nazwiska.
Prezes Świderski na pewno słyszał podobne opinie, skoro przed wyborami mówił nam tak: “Musi być spójny plan, musi być konsekwencja i kontynuacja pracy od dziecka do seniora”.
Słyszymy też, że w Spale i Szczyrku brakuje dietetyka, który uczyłby młodych sportowców zdrowego odżywiania. I że na niskim poziomie stoi nauczanie, co widać zwłaszcza po językach obcych.
500 złotych za Magdę Stysiak? Niesprawiedliwe
O to wszystko po prostu trzeba zadbać, żeby wejść na jeszcze wyższy poziom. Czas prezesury Świderskiego musi być czasem zdecydowanego działania na rzecz szkolenia.
– Trzeba skończyć z ekwiwalentem – trener Kopaniak wraca do tematu poruszonego już wcześniej przez menedżerów. – PZPS proponuje dziwną tabelkę, gdzie za kolejne sezony ustala określoną kwotę. Ale te kwoty nie mają nic wspólnego z rzeczywistą wartością szkolonych dzieci. Dziś jest tak, że za pierwszy rok szkolenia przykładowo Magdy Stysiak ekwiwalent wynosi 500 złotych, ale dokładnie tyle samo można zażądać za każde dziecko! Też za takie, które nigdy na poważnie nie zagra. I kluby żądają tych kwot za każde dziecko. To jest bez sensu, niesprawiedliwe i niczemu nie służy.
“Darek, wiesz, ale oni mają 8 mandatów”. Zrezygnował
– Proponowałem wiele razy, żeby zniesiono ekwiwalenty i żeby wprowadzono system premiowania klubów młodzieżowych na podstawie metryczek młodzieżowych najlepszych polskich siatkarek i siatkarzy. Nie chcieli albo nie mogli tego zrobić Biesiada, Przedpełski, Popko i Kasprzyk. Ciekaw jestem dlaczego – mówi Kopaniak.
I dodaje: – Za kadencji Przedpełskiego byłem wybrany do Wydziału ds. Młodzieży i jak zgłosiłem, co moim zdaniem trzeba zrobić, to usłyszałem na wydziale: “Darek, to jest do zrobienia, ale przez najbliższe 40 lat. Działajmy spokojnie, żebyśmy mieli pracę”. Myślałem, że to żart. Poszedłem do Przedpełskiego i powiedziałem, że jeżeli ma być takie podejście do tematu, to rezygnuję z funkcji. Powiedział mi tak: “Darek, wiesz, ale oni w swoim województwie mają osiem mandatów, więc ja nie mogę powiedzieć tak po prostu, że nie mają racji”. Złożyłem rezygnację i przestałem być w PZPS-ie, bo nie chciałem siedzieć i nic nie robić.
Miejmy nadzieję, że prezes Świderski wprowadzi do federacji nową energię.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS