Wykazywało kilka linii „politycznych rodów”, na czele których stał patron zbierający w nadanych mu silosach resortowych swoich zaufanych i pociotków. Zrobił się szum wielki, który trwał… dobę, bo wszystko przykryła krowa gwałcona (?) przez imigranta. I cały pogrzeb – na nic. Teraz temat próbuje się jednak przebić, bo to przecież sporo pracy z tym było, wyszło, że na jakieś 9.000 stanowisk to tak z kilkaset jest obsadzonych przez działaczy PiS. Sprawę jeszcze w lipcu lekko trąciła akcja listy „tłustych kotów” z PiS-u, ale wtedy to wyszła jakaś amatorka, bo tam było ze sto nazwisk. Teraz mamy cały przegląd i wyszło, że… nic się nie stało.
I nie dlatego, że wszystko przykryła imigrancka krowa, tylko, że np. ja myślałem, że tego jest o wiele więcej. I co gorsza – nie to, że ten proceder to domena akurat tej władzy, ale to syndrom całej III RP. Nie chcę tu grać obłudnego symetrysty, po cichu kibicującego PiS-owi, i mówić, a u was (czyli za poprzedniej władzy), też Murzynów bili. Nie. Uważam proceder obstawiania stanowisk swoimi za wysoce szkodliwy, ale nie dam się wpuścić w kanał, że narodził się on w 2015 roku, ze szczególnym uwzględnieniem pazerności pisowców. To jedna z nieciekawych cech stałych systemu pookrągłostołowego, rzec można – ponad podziałami, bo odtwarza go każda kolejna ekipa. Rzecz więc w mechanizmach, a nie w woli politycznej pazerności konkretnej ekipy. Popatrzmy więc na ten powtarzalny mechanizm, by zrozumieć dlaczego się on reprodukuje, bo wtedy być może będzie łatwiej znaleźć jakieś remedium.
Myślę, że jest tu kilka elementów składowych. Pierwszy to jednak układ kliencki, to znaczy funkcjonowanie innych niż oficjalne, mechanizmów wyłaniania powiązań zamiast systemu sfery administracyjnej, szczególnie na styku obszaru państwa i biznesu. Układ klient-patron funkcjonuje wciąż w najlepsze i nawet PIS, który miał na sztandarach walkę z tą epidemią (vide prof. Zybertowicz) uległ, przyjmijmy na razie, że siłą inercji, temu trendowi.
Drugi element to kwestia pragmatyki realnego systemu politycznego. Partie mają swoich aktywistów, którzy działają w nadziei na państwowe frukta. Zwycięska partia wchodzi na całego, wymienia poprzedni aparat, nie ma ciągłości działań administracji. Wódz zwycięskiej formacji za pomocą rozdziału stanowisk nagradza (i karze) swój aparat polityczny, który ma często kompetencje bardziej na plakatowanie i ulotkowanie w kampanii, niż na zarządzanie sferą publiczną. Tak robią wszystkie partie i wtedy państwo staje się łupem.
Z PiS-em jest taka sprawa, że ten ma krótką ławkę. A przynajmniej niższej jakości, bo taki jest aparat partii Kaczyńskiego. Co prawda nie bardzo wiadomo, czy w tej sytuacji narozrabiać może bardziej ktoś głupi czy wykształcony cynik. Intuicja podpowiada, że pierwszy przypadek to raczej PiS, zaś drugi to wspomnienia ze stylu PO. Zaprawdę nie wiadomo co gorsze.
Kolejna sprawa to wielkość publicznych nadań, czyli zasoby państwa. Chyba właśnie element obsadzania stanowisk dla licznej braci jest powodem wzrostu i ciągłego rozrastania się sfery publicznej, po to by tych stanowisk było dużo. Skutkuje to nie tylko powiększaniem struktur państwa ale i równoległym rozrostem kompetencji, by te gargantuiczne rozmiary uzasadnić nowymi zadaniami. W związku z tym państwo puchnie, zaś crème de la crème, czyli spółki skarbu państwa nigdy nie doczekają się prywatyzacji. Będzie to za każdym razem tłumaczone strategicznymi interesami kraju, by nie dopuścić do prywatyzacji kluczowych elementów gospodarczego ładu, de facto konserwujących państwowe monopole.
Ale gdyby tak się przyjrzeć, to można widzieć jakieś smutne racje każdej ze strony politycznych łupaczy. No, bo jak się przychodzi po zdobyciu władzy na nowe to widzi się na tych stanowiskach nominatów zwyciężonych przeciwników i trzymać taki element może być niebezpiecznie ze względu na tzw. sypanie piachu w tryby nowej władzy. W ten sposób nowe hordy zwycięzcy „uczą się państwa” od nowa, w dodatku płacąc partii haracz z państwowej kasy, za fee od załatwionej roboty. No i co mają zrobić nowi, skoro ten mechanizm się powtarza ? Spotykają tam takich jak oni, tylko z paczki przeciwnej, wiedzą, że wchodzą na ich miejsca, zaś ich zegar bije w tempie szybko mijającej kadencji.
Myślę też, że to tempo ma niebagatelne znaczenie. To oznacza, że trzeba się nachapać na szybko, bo nie wiadomo kto wygra wybory za parę lat, a jak się już jest przy korycie, to warto się napaść na zapas, czyli na resztę życia. Stąd taka pazerność. Czyli mamy miks potworny – niskie kompetencje i duże ambicje, głównie finansowe. Trzeba się więc odkuć, zwłaszcza za lata posuchy w opozycyjnych ławach. Kiedyś tak miał PiS – lat osiem, teraz właśnie odchudzana jest PO. Ten układ ma jeszcze kolejną, szkodliwą warstwę, czyli dogrywki. No, bo jak się nie powiedzie zgarnięcie całej puli w wyborach parlamentarnych, to szuka się szczęścia w substytutach synekur, którymi stają się zasoby samorządowe. W ilu to miastach hoduje się obecnie wygłodniały aparat peowsko-peeselowski? Na koszt podatnika rzecz jasna i kosztem jakości świadczonych usług.
Jak pisałem – ciągnie się to przez całą III RP, jest wpisane w wymienione powyżej jej geny, co wcale nie umniejsza stanu tego zagadnienia za PiS, który przecież deklarował ustami swego prezesa, że nie idzie się do polityki dla pieniędzy, co zresztą uważam, za skrajny populizm, który powoduje, że minister zarabia (-ł?) obecnie tyle, co dobry operator koparki. Taką zostaliśmy przebici tą nową Polską. Ale czy to jest wyrok dożywotni? Czemu inne kraje tego (aż tak) nie mają?
Można wiele zwalić na długoletnie przewagi w kulturze politycznej innych krajów, które nie miały, tak jak my, sporej i wyniszczającej przerwy od demokracji. Ja myślę, że tu chodzi o coś innego. O wizję państwa. Czy jest ono zasobem do zdobycia czy służbą. Brzmi to górnolotnie, ale tak jest. Brakuje nam namysłu jakiego państwa potrzebujemy i do czego. Bo moim zdaniem, skoro sfera publiczna traktowana jest jako polityczny łup, to może tu pomóc jedynie… jego zmniejszenie. Potrzebujemy państwa mniejszego, ale sprawniejszego. Skutecznego, ograniczonego do określonych obszarów, ale jeśli już ustanowionych to z pełną mocą do realizacji w nich powierzonych zadań. A mamy państwo przerośnięte, ale słabe. A z powodu genu klienckiego – słabe wobec wielkich i demonstracyjnie silne wobec maluczkich.
Pod tym względem jestem raczej liberałem, czyli zwolennikiem państwa minimum, ale tam gdzie odpowiedzialnego, to już bez znieczulenia. Ale wyjście z tego impasu ma tylko dwa warianty, albo nowy gracz spoza tego wzorca, albo jakaś forma samoograniczenia się kolejnej ekipy w korzystaniu z konsumpcji owoców zwycięstwa. W obecnej sytuacji obie te drogi wyglądają raczej na utopijne mrzonki. A więc będziemy mieli bitwy nie o Polskę, ale o stołki, kolejne fale niekompetentnych pociotków, niską jakoś usług publicznych i odwrotnie proporcjonalne koszty, czyli podatki, bo przecież coraz mniej płatników podatków musi zarobić na coraz większą armię urzędników. Urzędników, w dodatku przeszkadzających administracyjnymi regulacjami w swobodzie rozwijania się spontanicznych mechanizmów gospodarczych i społecznych.
Ale my o tym nawet nie mówimy, nawet nie mówimy o siatce wpływów koterii władzy obecnej. Dziś jest o krowie, co po raz kolejny pokazuje skarlałą skalę naszych politycznych debat.
Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS