A A+ A++

Drewno na szubienicę

Do dziś w Muzeum Kryminologicznym w Rzymie można obejrzeć szkarłatną pelerynę słynnego papieskiego kata. Choć wypłowiała, nadal budzi grozę. Mastro Titta przed każdą egzekucją spowiadał się, przyjmował komunię, wkładał czerwone okrycie z kapturem i szedł do pracy. Swój zawód wykonywał z ogromną wprawą i zależało mu na opinii prawdziwego profesjonalisty.

Na służbę papieską wstąpił w wieku 19 lat i pełnił ją od 22 marca 1796 do 17 sierpnia 1864 r. – wtedy w wieku 85 lat przeszedł na emeryturę za przyzwoleniem Piusa IX, z miesięczną wypłatą w wysokości 30 skudów. Przypisuje mu się wykonanie 516 wyroków śmierci (egzekutorem materialnym dwóch ostatnich był jego pomocnik Vincenzo Balducci). Mistrz Titta odnotowywał skrupulatnie wszystkie egzekucje w notatniku. Notatki te zainspirowały w 1891 r. wydawcę Edoardo Perino do opublikowania fabularyzowanej opowieści „Mastro Titta, le memorie del boia di Roma” (Mastro Titta, pamiętnik kata Rzymu). Książka była niezwykle popularna. Przypuszcza się, że napisał ją Ernesto Mezzabotta, ale oficjalnie autor pozostał nieznany.

Zobacz więcej: Fala samobójstw i depresji u księży. „Zakonnik w moim zgromadzeniu utopił się w beczce na deszczówkę. Chciał ze sobą skończyć”

W pamiętniku Mastra Titty możemy przeczytać niezwykle szczegółowo o początkach jego długiej kariery: „Wstąpiłem na służbę jego Świątobliwości wieszając i ćwiartując w Foligno niejakiego Nicola Gentilucci, młodzika, który w napadzie szału i zazdrości zabił jednego księdza oraz jego woźnicę, a potem zszedłszy na drogę zbójecką i ograbił dwóch zakonników. Dotarłszy do Foligno, spotkałem się z pierwszymi trudnościami zawodowymi: nie było nikogo, kto chciałby odsprzedać mi drewno na szubienicę i w nocy musiałem wyważyć drzwi magazynu, aby wszystko sobie zorganizować. Nie zniechęciło mnie to i w cztery godziny, pracując w pocie czoła, ustawiłem drewniany podest, szubienicę i schody. Nikola Gentilucci o drugiej w nocy został ogolony i dano mu koszulę pachnącą krochmalem oraz nowe portki, i powiedziono go z rękami ciasno zawiązanymi na plecach do wielkiej sali komunalnej, gdyż chciano egzekucji nadać szczególne znaczenie, widząc ciężar zbrodni dokonanych na osobach duchownych. Zgromadzenie Pokutników Białych w strojach ceremonialnych, z kapturem naciągniętym na twarz, ustawiło się w dwa rzędy od drzwi i od ścian, i wyczekiwało. Na przeciw wejścia ustawiono duży krzyż podtrzymywany przez dwóch braci i stali tam również w szeregu pokrzepiciele w habitach mający pocieszyć modlitwą i skłonić do pokuty. Zbrodniarz i strażnicy, którzy go prowadzili, dotarłszy przed drzwi, zapukali, a te się otworzyły, i zaledwie przekroczyli próg, kanclerz przedstawił papier i wyrecytował: – Nicola Gentilucci, ja cię wzywam na śmierć jutro rano!

(…) Dwie godziny przed świtem spowiednik obudził go, żeby wysłuchał mszy, potem z nim rozmawiał i udzielił mu rozgrzeszenia oraz przebaczenia articulo mortis, na co wola papieska zezwalała w takich okolicznościach. Wyspowiadany przyjął komunię świętą, zjadł, wypił i zrobiło mu się trochę lżej na duchu. (…) Przyszedłem w tym momencie i zsunąłem kaptur peleryny, oferując Gentilucciemu, tak jak to obyczaj przewiduje, jedną monetę, żeby mógł dać na mszę za swoją duszę. Potem zasłoniłem twarz na nowo i związałem mu ręce z tyłu, tak że nie mógł się ruszyć. Zgromadzenie Śmierci otworzyło pochód. Braciszkowie odziani w zgrzebne wory mięli zakryte twarze. Zawodzili w żałobnym tonie Miserere. Szli za nimi Pokutnicy Błękitni, a ostatni Pokutnicy Biali, którym zarezerwowano honorowe miejsce, również śpiewając w tym samym tonie, ten sam psalm, tak że głosy jednych śledziły drugie, nie przerywając sobie, ale zachowując ciągłość. Po żałobnikach następowali członkowie trybunału z pobliskich miast oraz gliny w galowych mundurach, a za nimi posuwał się pacjent prowadzony przeze mnie na powrozie – skruszony, ale uradowany widokiem takiej glorii – otoczony pocieszycielami i spowiednikiem. Kiedy doszliśmy na plac, miejsce kaźni, Nicola Gentilucciego podprowadzono do małego ołtarza wzniesionego naprzeciwko szubienicy, aby pomodlił się ostatni raz. Później podprowadziłem go pod szubienicę, odwróconego, by go nie widzieli i kazałem wejść po schodach, gdy ja wchodziłem przeciwległymi”.

I dalej: „Gdy znalazł się na odpowiedniej wysokości, założyłem na szyję pacjenta dwa sznury, przewiązane już zawczasu przez belkę; drugi luźniejszy, tak zwany sznur pomocniczy, który miał być pomocny, gdyby pierwszy, zwany śmiertelnym, duszący naprawdę, chciał się urwać. Spowiednik i pokrzepiciele weszli na podest przynależnymi im schodami i próbowali podtrzymać na duchu skazańca swoimi świętymi słowami. Pozostali zakonnicy na kolanach u stóp szubienicy recytowali na głos Pater Noster i Ave Maria, a Gentilucci odpowiadał. Ledwie wypowiedział ostatnie Amen, mistrzowskim kopnięciem wysłałem go w otchłań i wskakując mu na plecy, zadusiłem go, a potem zwłoki pacjenta wprawiłem wprawnie w ruch, każąc im wykonać kilka efektownych piruetów. Tłum wydał jęk podziwu dla odwagi i zimnej krwi, z jaką Gentilucci poddał się kaźni, tudzież dla moich umiejętności, z jakimi wykonałem mój pierwszy wyrok.

Zdjąwszy trupa, odciąłem mu przede wszystkim głowę od torsu i nabiłem ją na dzidę, unosząc ją powyżej stryczka. Potem toporem rozrąbałem klatkę piersiową i brzuch ze znajomością rzeczy, i precyzją, z jaką zrobiłby to najbardziej doświadczony rzeźnik, i zawiesiłem je na szubienicy, dając w ten sposób dowód opanowania całkowitego, jakiego wymaga się od prawdziwego kata, żeby sprawiedliwość wykonana przez niego była dla innych przykładem”.

Mastro Titta oferuje tabakę skazanemu na śmierć przed wykonaniem egzekucji, drzeworyt, XIX w.


Mastro Titta oferuje tabakę skazanemu na śmierć przed wykonaniem egzekucji, drzeworyt, XIX w.

Fot.: The History Collection/Alamy Stock Photo / Be&w

Kat nie przekracza mostu

Najsłynniejszy papieski kat urodził się w Senigallia 6 marca 1779 r. i zmarł w Rzymie 18 czerwca 1869 r. w wieku 90 lat śmiercią naturalną i spokojną, z poczuciem spełnionego obowiązku. Nazywano go er Boja de Roma – katem Rzymu. Na swój sposób Bugatti był rzymskim celebrytą. Współcześni opisywali go jako człowieka dobrotliwego, hojnie częstującego skazańców własną tabaką oraz winem, starannego i dumnego z wykonywanego zawodu. Potrafił zadawać śmierć na wszystkie sposoby, które stosowano ówcześnie w Państwie Kościelnym: powieszenie, ścięcie toporem i mieczem, a później z użyciem gilotyny, rozbicie głowy pałką (polegające na jednym, mocnym uderzeniu miażdżącym głowę), ćwiartowanie (dodatkowa kara wyznaczona za groźne przestępstwa, zwłaszcza na osobach duchownych, polegająca na poćwiartowaniu martwego już ciała na cztery części i wystawieniu ich na widok publiczny).

Czytaj więcej: Pedofilia w kościele? To też nasza wina

Był wprawny również w torturach i w zadawaniu mniejszych kar, polegających na trwałym okaleczeniu. Oprócz legendarnej, szkarłatnej peleryny w rzymskim Muzeum Kryminologicznym znajduje się również nóż kata, z rękojeścią z brązu z głową lwa, którym wykonywał okaleczenia, zarezerwowane zwykle dla ubogich, którzy nie mając środków na zapłacenie wysokich grzywien, za drobniejsze wykroczenia ponosili kary przewidujące wykucie oczu, obcięcie uszu, nosa lub, w przypadku złodziei złapanych na gorącym uczynku, obcięcie lewej ręki po raz pierwszy, a w przypadku recydywy – również drugiej, prawej.

Mastro Titta mimo wielkiej popularności nie był kochany przez swoich współobywateli, więc musiał żyć jak w przymusowym areszcie domowym, za murami Watykanu, na prawym brzegu Tybru, zamieszkując na ulicy Vicolo del Campanile 2. Ze względu na jego własne bezpieczeństwo zakazano mu przechodzenia na drugą stronę Tybru, przez Most św. Anioła. Stąd rzymskie powiedzenie „kat nie przekracza mostu”. Ponieważ jednak publiczne egzekucje zarządzone przez papieża – władcę absolutnego w Państwie Kościelnym – zwłaszcza te na pokaz, odbywały się nie za murami Watykanu, lecz na terenach miasta (na Piazza del Popolo, Piazza di Ponte przy Moście św. Anioła, Campo de’ Fiori lub Via dei Cerchi koło Cyrku Największego), Bugatti musiał przekraczać most, aby udać się do pracy. Tak powstało drugie powiedzenie „Mastro Titta przeszedł przez most”, które oznaczało, że odbyła się egzekucja.

Do upadku Państwa Kościelnego w 1870 r. – przez wieki, okrutne krwawe, ale i spektakularne widowiska egzekucji dokonywanych z rozkazu papieży – przyciągały tłumy. Ojcowie przyprowadzali na nie synów, aby patrzyli na każdy szczegół ceremonii, a w momencie wykonywania samego wyroku wymierzali im policzek, aby młodzi chłopcy dobrze zapamiętali, że lepiej nie mieć do czynienia z papieskim wymiarem sprawiedliwości.

Na egzekucje przychodzili również artyści, poeci, pisarze, którzy niejednokrotnie utrwalali ich wspomnienie w swoich dziełach. Przybywali na nie podróżni odwiedzający Wieczne Miasto, zdegustowani, ale i zafascynowani prymitywnością widowiska.

George Gordon Byron przebywał na Piazza del Popolo, podczas gdy trzech skazańców zostało ściętych przy pomocy gilotyny 19 maja 1817 r. Egzekucję Mastra Titty odnotował w swoim notatniku, a angielski poeta opisał ją w liście do swojego wydawcy Johna Murraya: „Ceremonia, w tym zamaskowani księża, półnadzy oprawcy, przestępcy z zawiązanymi oczami, czarny Chrystus i jego sztandar, szubienica, wojska, powolna procesja, szybkie stukanie i ciężkie opadanie ostrza, rozbryzg krwi i upiorny wygląd odciętych głów – jest ogólnie bardziej imponująca niż wulgarny, szorstki i brudny new drop [egzekucja przez powieszenie] i psia agonia zadawana angielskim skazańcom”.

Charles Dickens był pod wrażeniem egzekucji, której był świadkiem na Via dei Cerchi w 1865 r. Pisał: „Brzydkie, brudne, zaniedbane, obrzydliwe widowisko; niebędące niczym więcej niż rzeźnią, poza chwilowym zainteresowaniem jedynym nieszczęsnym aktorem”.

Gdy zwłoki zostały zabrane, ostrze oczyszczone, a kat odszedł, przechodząc przez most na drugą stronę Tybru, pisarz z goryczą zakończył swoje rozważania: „… i przedstawienie się skończyło”. Dickens był świadkiem egzekucji zbója, który ograbił bawarską hrabinę tuż pod Rzymem, zaoferowawszy jej uprzednio w Viterbo swoje usługi jako ochrona podczas pielgrzymki. Niektóre przedmioty osobiste mężczyzna podarował żonie, a ta rozpoznawszy, że należały do hrabiny, wyspowiadała się księdzu. Osądzony i skazany zbój nie chciał się wyspowiadać, jeśli przed śmiercią nie zobaczy żony. Posłano więc po nią eskortę, co opóźniło egzekucję. Kiedy ostrze gilotyny wreszcie odcięło głowę, a ta spadła do skórzanego wora, kat wyciągnął ją i trzymając za włosy, obniósł dookoła szafotu, pokazując zgromadzonym. Potem zatknięto ją na palu i była widoczna niczym palma przy drodze, ku przestrodze przechodniów.

Żona kata

W książce „Mastro Titta, pamiętnik kata Rzymu” można przeczytać o wyjątkowym przypadku, który wydarzył się pod koniec 1731 r. Niejaki Gentile Tonelli da Mondolfo miał zostać powieszony 22 sierpnia tegoż roku przy Moście św. Anioła. 45 letni mężczyzna od lat trudnił się rozbojem i przemytem, i przy okazji zabił kilku żandarmów. Przetrzymywano go w więzieniu przez prawie rok, ponieważ był tak dziki, że strażnicy bali się wejść do celi. Dodatkowo obiecał, że udusi tego, kto przyniesie mu wyrok śmierci. Dostarczono go podstępnie, używając wybiegu, że bandyta został skazany na zesłanie.

Kiedy przyszła wreszcie jego pora, okazało się, że w mieście nie ma kata ani jego pomocnika, którzy wyjechali, nie przewidując nagłej i tak trudnej roboty. Wtedy żona ówczesnego kata udała się do prałata odpowiedzialnego za wymierzenie kary i oznajmiła, że jest gotowa wykonać całą robotę za męża, byleby ten nie stracił pracy. O odroczeniu egzekucji nie było mowy. Wydano zgodę, z nadzieją, że kat wróci w nocy. Kobieta bez żadnej pomocy, szybko i sprawnie zbudowała szubienicę, która została sprawdzona i uznana za solidną. Kiedy po raz kolejny zapytano ją, czy czuje się na siłach, by wykonać sama wyrok, odpowiedziała, że tak. W tych okolicznościach zrobiono wszystko, by sprawę utrzymać w tajemnicy, obawiając się tumultu wśród tłumu. Żona kata jechała za skazańcem na wozie, w pewnej odległości, okryta kryształową peleryną. Dopiero gdy weszła na szafot, odsłoniła głowę z gęstymi, długimi włosami, upiętymi w kok. Była średniego wzrostu, miała jednak byczy kark i silne, umięśnione ręce, wyglądające zza podwiniętych rękawów.

Wśród tłumu rozległ się szmer zaskoczenia. Kobieta działała błyskawicznie. Założyła pacjentowi na szyję dwie pętle i popchnęła go z całej siły, wskoczywszy na niego. To była najszybsza i najprecyzyjniejsza egzekucja, jaką kiedykolwiek wykonano. Potem natychmiast odjechała na wozie, chroniona przez policję i żołnierzy.

Gawiedź, która oglądała wyrok, podzieliła się na dwa obozy. Jedni chcieli ponieść żonę kata w triumfie, inni rozszarpać ją na miejscu. Tumult podniósł się straszny, do którego uspokojenia z Zamku św. Anioła musiał wyjść oddział żołnierzy z bagnetami.

W Rzymi, termin „Mastro Titta” stał się synonimem papieskiego kata i tak nazywano zarówno tych, którzy pracowali przed, jak i po Bugattim. Włoski pisarz Massimo D’Azeglio w swoich wspomnieniach podsumował barbarzyństwo sprawiedliwości praktykowane w Państwie Kościelnym przez wieki, opisując scenę widzianą przy Bramie św. Jana, w murach aureliańskich: „W żelaznej klatce witała czaszka słynnego zbója wybielona przez słońce i deszcz”. Podobne sceny widywało się w wielu stolicach cywilizowanych narodów. Publiczne egzekucje miały swoich zwolenników jeszcze przez cały XIX wiek.

Czytaj też: Architekt władzy. Zmieniały się władze, mody i style, a Bohdan Pniewski wciąż dostawał zlecenia i oklaski

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł🔴 Łęki Strzyżowskie: Osobówką wjechała pod dźwig
Następny artykułOsadzeni zadbają o lasy