“Kocham swoją pracę, ale nienawidzę swojej pensji”, “Dość głodowych płac” – takie i podobne hasła można było przeczytać na transparentach pracowników Urzędu Miasta Poznania. Protestujący chcą podwyżek.
Dyskusja o zarobkach urzędników poznańskiego magistratu zaczęła się, gdy dzięki interpelacjom radnego Andrzeja Rataja wyszły na jaw ogromne rozbieżności między zarobkami urzędników na podobnych stanowiskach, ale w różnych wydziałach. I nie tylko to: okazało się też, że większość z prawie 2 tysięcy osób zatrudnionych w jednostkach miejskich zarabia niewiele więcej niż najniższa dopuszczalna pensja. Dotąd nawet część samych urzędników była przekonana, że problem niskich pensji dotyczy niewielkiej grupy osób: pracownic żłobków, które już niejednokrotnie protestowały w tej sprawie, sektora pomocy społecznej i kultury.
Dzięki odpowiedziom na interpelacje radnego skwapliwie cytowanym przez media okazało się, że niskie pensje to problem większości urzędników. A problem jest tym bardziej rażący, jeśli się weźmie pod uwagę, jak wysokie wymagania stawia urząd swoim pracownikom co do kwalifikacji i wykształcenia.
Dotąd urzędnicy zawsze słyszeli, że nie ma pieniędzy na podwyżki dla pracowników. Jednak gdy dowiedzieli się, jak wysokie podwyżki prezydent przyznał swoim zastępcom, sekretarzowi miasta i skarbniczce – czara goryczy się przelała.
Pierwszy zastępca prezydenta w 2020 r. zarobił 242 092 zł brutto (o 61 265 zł więcej niż w 2019), drugi – 240 384 zł (o 48 132 zł więcej), trzeci – 262 162 zł (o 45 768 zł więcej), sekretarz miasta – 269 961 zł (o 76 928 zł więcej), a skarbnik miasta – 324 568 zł (o 135 403 zł więcej). Tymczasem szeregowy urzędnik z wyższym wykształceniem zarabia niespełna 3 tysiące złotych.
– Na podwyżki dla zastępców prezydenta, skarbnika i sekretarza jakoś znaleziono w budżecie 367 869 zł – mówi anonimowo jeden z urzędników. – A pracownicy słyszą, że nie ma pieniędzy nawet na tak niewielką podwyżkę jak 700 zł. To co myśleć o takim pracodawcy i jego metodach zarządzania? To ma być ten poznański profesjonalizm? To dbanie o pracownika?
Urzędnicy przypominają też historie z mobbingiem w urzędzie, która – ich zdaniem – została zamieciona pod dywan, bo znów osoby, które powinny się wykazać umiejętnościami zarządczymi, wykazały się jedynie ich brakiem.
– Problemem jest też brak szacunku dla naszej pracy, brak docenienia tego, co robimy – mówi inna osoba. – Jak trzeba na kogoś zwalić winę, to od razu się widzi urzędników, ale jak przychodzi do przyznania nagrody za dobrą pracę – to dostaje szef, a to akurat niekoniecznie on najbardziej się napracował…
O tym, że źle się dzieje w urzędzie, świadczy też, zdaniem protestujących, wydłużająca się z każdym dniem lista stanowisk pracy w urzędzie, na które są poszukiwani chętni.
– Ludzie nawet jak przychodzą, to często sami rezygnują po dwóch, trzech miesiącach albo po roku – mówi jedna z urzędniczek. – Czasami chodzi o wysokość pensji, ale nie zawsze. Ludzie coraz bardziej sobie cenią komfort pracy, dbałość o pracownika, szacunek dla niego. I odchodzą.
Urzędnicy napisali pierwszy list otwarty do prezydenta w lipcu, prosząc o podwyżki. Dzięki pośrednictwu związków zawodowych prezydent obiecał podwyżki do 300 zł. Do 300 zł – czyli będą i tacy, którzy dostaną znacznie mniej, to będzie zależało od ich bezpośrednich przełożonych. I to pracowników nie satysfakcjonuje, bo oznacza, że tak naprawdę dla większości z nich niewiele się zmieni, jeśli chodzi o wysokość pensji.
Dlatego wystosowali drugi list otwarty – jego fragmenty zostały dziś odczytane przed urzędem – w którym chcą 700 zł podwyżki brutto. Chcą też, by każdy urzędnik dodatkowo otrzymał 2400 zł ze względu na to, że negocjacje płacowe się przedłużają, i zapewnienie, że najniższe wynagrodzenie w urzędzie nie będzie niższe niż 67 proc. średniej pensji.
– Żeby nam wystarczyło na normalne życie – mówią. – Zapłacenie czynszu, jedzenie i dołożenie się do utrzymania rodziny. Czy o tak oczywiste rzeczy aż trzeba demonstrować? Czy wymagamy zbyt wiele chcąc za uczciwą pracę zarobić tyle, by wystarczyło na jedzenie?
Na to pytanie urzędnicy nie dostali, niestety, odpowiedzi. Ani prezydent, ani jego zastępcy nie wyszli do protestujących. W tym czasie trwała już sesja Rady Miasta Poznania, ale radni także nie porozmawiali z urzędnikami. Byli zajęci dziękowaniem i gratulacjami dla Barbary Sajnaj, skarbniczki miasta, która właśnie odchodzi na emeryturę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS