Niemcy nigdy nie były tak niezdecydowane. Wiosną wydawało się, że nowym kanclerzem zostanie kandydatka Zielonych. Potem liderem było CDU. Przez długi czas nikomu nawet nie przyszło do głowy, że liderem może zostać SPD. Gdy w kwietniu Scholz ogłosił w jednym z wywiadów, że to on wygra, a CDU nie osiągnie 30 proc., jego deklarację przyjęto gromkim śmiechem.
Jednak aż nazbyt rzeczowy Scholz (- Nie startuję na dyrektora cyrku – odpowiedział gdy zapytano go o nieokazywanie emocji) przekonał Niemców, że jest kandydatem najbardziej kompetentnym. I swoją osobistą popularność zdołał przeciągnąć na SPD (która jeszcze do niedawna biła rekordy niepopularności). Miał też szczęście: podstawową słabością chadecji była słabość jej kandydata. Chadecy byli tak pewni swego sukcesu, że nie przyjmowali do wiadomości, że mogą upaść tak nisko. Nawet z tak fatalnym zawodnikiem jak Laschet. Zgubiło ich poczucie własnej siły.
Era niestabilności
Gdy o godz. 18 ogłoszono pierwsze exit polls, skonsternowana publiczność zobaczyła remis między SPD a CDU: 25 do 25. Ostatecznie socjaldemokracja ma lekką przewagę, ale nadal nie wiadomo, kto zostanie kanclerzem. Zarówno Scholz, jak i Laschet mogą utworzyć rząd. Nie wiadomo nawet, kto odegra rolę języczka u wagi – każdej z partii potrzeba dwóch koalicjantów.
„Kingmakerem” będą zarówno Zieloni, jak liberalna FDP. Nic nie wiadomo i prawdopodobnie nie będzie wiadomo jeszcze bardzo długo: koalicyjne negocjacje mogą potrwać miesiące. W 2017 r. zabrało to niemal pół roku. Jak na razie te wybory postawiły przede wszystkim pytania.
Ekstremiści przegrali
Jedną z nielicznych wiadomych jest klęska populistów. Radykalnie prawicowa AfD utraciła pozycję głównej partii opozycji. Radykalnie lewicowa Die Linke zaliczyła wielki spadek i tylko cudem dostała się do Bundestagu. Zieloni odnieśli sukces (blisko 15 proc.), ale liczyli na więcej. Również dlatego, że Niemcy chcieli zmian, ale jednocześnie się ich bali.
Sondaże pokazywały, że najważniejsze w tych wyborach dla nich kwestie klimatyczne – co dawało wyraźne fory Zielonym. Tyle, że wyborcy najwyraźniej doszli do wniosku, że Zieloni mogą pójść za daleko. I dla równowagi niemal tyle samo głosów oddali na pilnujących budżetowej dyscypliny liberałów.
Chadecja poniosła historyczną klęskę. Jej wynik jest tak fatalny, że nawet jeden z jej liderów – Norbert Rottgen – ogłosił, że zagraża to jest statusowi „partii ludowej”, reprezentującej wszystkie warstwy społeczeństwa.
SPD odrobiła wieloletnie straty, ale już od dawna nie jest „partią ludową”. Po erze konsensusu, który przez 16 lat gwarantowała Merkel, Niemcy wkraczają w erę polityki sfragmentyzowanej. Oznacza to mniej stabilności – i dla ich kraju, i dla Europy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS