A A+ A++

Czesław Mozil wystąpił solo w GOK Piątnica, prezentując jedyne w swoim rodzaju połączenie monodramu, stand-upu i koncertu, obejmującego największe przeboje artysty i premierowe utwory. – Moi koledzy mówią, że gdybym grał tyle na akordeonie i pianinie co na Atari i Nintendo, to nie musiałbym dzisiaj w Piątnicy grać! – żartował Czesław Mozil, a jego niekonwencjonalne poczucie humoru i żywiołowe zachowanie na scenie rozbawiły publiczność do łez.

Czesław Mozil nie należy do frontmanów-milczków, snujących się po scenie z nieobecnym wzrokiem i nie dostrzegających publiczności. Przeciwnie: aby jego koncert był udany potrzebuje wymiany energii na linii scena-widownia i interakcji z nią, co potwierdziły też jego występy w Łomży w roku 2009 i 2016. Jest to jeszcze bardziej widoczne podczas występów z cyklu Solo Act, podczas których może w pełni dać upust rozpierającej go energii, nieskrępowany sztywnymi aranżacjami ustalonego wcześniej programu czy obecnością innych muzyków. W sobotni wieczór Czesław Mozil błyskawicznie nawiązał niesamowity kontakt z publicznością, przedstawiając jej komediowy monodram z muzycznymi przerywnikami. W dużym skrócie – kto nie był, niech żałuje, a przy najbliższej okazji spóbuje to jak najszybciej nadrobić – artysta zapoznał słuchaczy ze swoim życiorysem, uczynił to jednak w bardzo przewrotny sposób. Jego opowieść skrzyła się rzecz jasna od humoru, nie brakowało też improwizacji, nierzadko zainspirowanych słowami i komentarzami rzucanymi z widowni.

Opowieści o życiu rodzinnym, emigracji do Danii i kulisach wielkiej kariery okazały się jednak tylko swoistym szkieletem większej całości, pokazującej, że nawet największa gwiazda ma wzloty i upadki, a potrójnie platynowa płyta „Debiut” nie gwarantuje automatycznego powodzenia u dresiar, do których bohater wieczoru, podkreślający, że jego fanki są inne niż te Micka Jaggera, Axla Rose’a czy Depeszów, ma ponoć słabość. Wielki sukces, taki jak nagranie głosu bałwanka Olafa z „Krainy lodu”, też może okazać się przekleństwem – nie tylko w relacjach damsko-męskich, ale też podczas koncertów, a i była dziewczyna też może nieźle zajść za skórę, przez co udział w kolejnym po X-Factor telewizyjnym programie okazuje się niespełnionym marzeniem. Opowiadał też, że jego żona Dorota jest po psychologii, a on po akordeonie, co szybko powoduje odkrycie, że jest się głupszym od swej życiowej partnerki, które trzeba zaakceptować, co jest już znacznie trudniejsze i nie wszystkim się udaje. W niepewnym czasie przed spodziewanym, kolejnym lockdownem Czesław poruszył też rzecz jasna kwestię wpływu pandemii na branżę muzyczną, nie tylko dlatego, że promował wydaną niedawno książkę „Pocztówki z pandemii”.

– Po dwóch miesiącach zaczyna się mówić o ewentualnej pomocy dla muzyków – dobrze, że była Biedronka – mówił z przekąsem, dodając, że dzięki pandemii stali się z żoną koneserami tanich win z tej sieci, a żadnego wsparcia, tak jak inni artyści, nie otrzymał, ponieważ nie czekał na mannę z nieba, ale gdy tylko było to możliwe zaczął grać niewielkie koncerty. W tym szyderczo-ironicznym słowotoku nie brakowało również innych poważniejszych tematów, bowiem artysta poruszał też kwestie dotyczące tolerancji, opowiadając, że jako dziecko bawił się z rówieśnikami-muzułmanami, a dopiero w Polsce dowiedział się, że to ciapaci, brudasy i gwałciciele kobiet. Mówił też o przemocy w rodzinie, która w lockdownie często stała się jeszcze bardziej widoczna, o próbie morderstwa jego znajomego, tylko dlatego, że jest gejem oraz o polskim chrześcijaństwie i katolicyzmie. Apelował też o rozsądek, to jest żeby nie wchodzić do wody po alkoholu; podkreślał zresztą, że na trzeźwo świat jest zdecydowanie inny. Wszystko to dopełniały przeboje z „Żaba tonie w betonie”, „Maszynką do świerkania” i „Łabędziami” na czele. Zabrzmiały też poważniejsze w wymowie utwory „Z miłości” czy „Dzień w którym uśmiech znikł”, które już niebawem ukażą się na najnowszej płycie artysty. Finałem była odtworzona z playbacku piosenka „Bałwany”; świąteczna, ale odpowiednia na każdy dzień roku, traktująca bowiem o bałwankach, zaczerpnięta z płyty „Kiedyś to były święta” Czesława Mozila i Grajków Przyszłości. Artysta podkreślał po koncercie, że chętnie zaprezentuje nowy materiał również w Łomży, a jego piątnicki występ, podobnie jak inne wcześniejsze i z tej czterokoncertowej trasy, miał też aspekt charytatywny, ponieważ wystawiono skarbonkę na datki dla Domu Wsparcia dla Powstańców Warszawskich. 

Wojciech Chamryk

Fot. archiwum

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrzysięga terytorialsów i piknik historyczno-wojskowy
Następny artykułMiędzyzdroje. 47-latek skoczył z molo. Reanimował go burmistrz