A A+ A++

Ceny chleba i zwyczaje

O piekarzach politycy nie wspomnieli. A szkoda, bo choć na dniach czekają nas kolejne podwyżki cen, to z wypiekania bochnów, bułek i chałek coraz trudniej wyżywić rodzinę. – Co roku z rynku znika kilkaset małych piekarni z tradycjami – mówi Stanisław Butka, starszy Cechu Cukierników i Piekarzy w Poznaniu i szef Stowarzyszenia Rzemieślników Piekarstwa RP, właściciel piekarni Anika w podpoznańskim Luboniu.

Pół wieku temu, w wieku 19 lat, został najmłodszym w kraju mistrzem piekarnictwa z rzemieślniczym dyplomem. Dziś mało kto zawraca sobie głowę takimi dyplomami, a przejęta po rodzicach piekarnia pana Butki, założona tuż po II wojnie światowej, z coraz większym trudem radzi sobie z konkurencją piekarniczej masówki dla dyskontów. A i z samymi dyskontami, które coraz śmielej wchodzą w biznes wypieków, ustawiając w halach sprzedażowych maszynki do ekspresowego pieczenia chleba i bułek z mrożonych półproduktów. – Ludzie przyzwyczaili się do niskich cen. U mnie bochenek kosztuje 6-7 zł, choć taki, który ja chciałbym produkować, kosztowałby w okolicach 15 zł – dodaje Stanisław Butka.

Rynkowa konkurencja to jedno, zmiany zwyczajów żywieniowych to drugie. Dietetycy radzą ograniczać spożycie chleba. Dwie dekady temu statystyczny Polak zjadał ponad 50 kg chleba rocznie, teraz – ledwie 36 kg. I wszystko wskazuje, że jest to trwała tendencja. Dla piekarzy, którym rzemieślnicze reguły nie pozwalają na przejście na produkcję substandardowego pieczywa, prowadzenie biznesu w takich warunkach stało się walką o przetrwanie.

Czytaj też: Kulinarne trendy. Przez pryzmat kulinariów przyglądamy się światu

Chleb. Żywy organizm

250 lat temu Kielce były niewielkim miastem: ledwie tysiąc mieszkańców i dwie brukowane ulice. Ta wiodąca od strony Bodzentyna nosi nazwę Bodzentyńskiej i to tędy na jarmarki i odpusty ciągnęli do Kielc mieszkańcy okolicznych wiosek. Mniej więcej od połowy XVIII wieku mogli zatrzymać się przy numerze 19, żeby kupić bochen chleba u rzemieślnika.

Niewielki zakład od lat 30. ubiegłego wieku należy do rodziny Gołębiowskich. W 2013 r., przekroczywszy zdecydowanie wiek emerytalny, bracia Jan i Tadeusz podjęli decyzję o zamknięciu firmy. Od zatrudnionej w piekarni krewnej dowiedział się o tym Michał Radziejewski, leśnik z wykształcenia, który wyjechał do Anglii, nomen omen, za chlebem. – Chleba tostowego na Wyspach nie znosiłem. Za polskim tęskniłem. Jak tylko pojawiła się możliwość przejęcia piekarni, spakowałem manatki i wróciłem do Kielc – opowiada Radziejewski.

Piekarnią Bodzentyńską zarządza ósmy rok. Wypieka ok. 200 bochnów na dobę – w porównaniu z dużymi zakładami piekarniczymi to tyle co nic. Nawet dyskonty w swoich maszynkach produkują kilka razy więcej. – Przestawiliśmy się na wypiek dzienny. Zaczynamy wcześnie rano i sprzedajemy na bieżąco – mówi Radziejewski.

Przygotowanie ciasta na tradycyjny chleb na żytnim kwasie zajmuje w sumie 16 godzin. Najpierw przygotowuje się kwas na dzikich drożdżach, potem miesza z mąką pszenną. Czeka się, aż wyrośnie. Wyrabia i znów czeka. – To jest praca na żywym organizmie, trzeba tego pilnować – mówi kielecki piekarz.

W pamiętających czasy renesansu pomieszczeniach strop jest nisko, zimą tu chłodno, latem robi się upalnie. A ciasto nie wyrośnie jak należy w temperaturze powyżej 27 stopni. Latem trzeba wstawiać przenośne klimatyzatory. Ale ze względu na duże zapylenie mąką szybko się zapychają. Po tygodniu trzeba je myć pod ciśnieniem. Po kolejnym – wyrzucić.

Do wybuchu pandemii firma trzymała się dziarsko. Zamknięcie sklepów i inne ograniczenia podkopały nieco biznesowy fundament. – Ludzie przychodzą, ale widać, że coraz częściej przy ladzie liczą pieniądze. W maseczkach są mniej skłonni do rozmów. Kupują, płacą i wychodzą. Trochę mi tych rozmów brakuje – wzdycha pan Michał.

Sentyment piekarza

Lokal ma stałych klientów, którzy są skłonni zapłacić za bochenek nawet dwa razy więcej niż w dyskoncie. Takich ma też krakowska piekarnia Binkowskich koło Barbakanu, zakład z 70-letnią historią. Na zapleczu wciąż stoją maszyny pamiętające pierwszy wypieczony tutaj chleb. – Ciężkie, trzystulitrowe dzieże na kołach, metrowa łycha do mieszania ciasta. Mógłbym wymienić je na nowocześniejszy sprzęt, ale mamy do nich sentyment – mówi Michał Binkowski, współzarządzający rodzinnym biznesem.

W ciągu doby produkują niecałe ćwierć tysiąca bochenków, niemal wszystko sprzedają na miejscu. Niewielka część trafia do kilku zaprzyjaźnionych sklepikarzy. – Znamy się od lat, czasami sobie pomagamy. Pchamy ten biznes wspólnie – mówi Michał Binkowski.

W pionierskich czasach firma produkowała trzy rodzaje chleba: żytni, pszenno-żytni i słodkawą chałkę. Dziś rodzajów jest kilka razy więcej. Najdroższy, z mąki orkiszowej, kosztuje 16-17 zł. Zwykły bochen żytniego – 6-8 zł. Stałymi bywalcami są emeryci, którzy kilka dekad temu przychodzili tu z rodzicami. Dziś przyprowadzają wnuki. – Im najtrudniej jest powiedzieć, że chleb drożeje – przyznaje Binkowski.

Wpływ na zarządzanie rodzinną firmą ma także nestorka rodu Monika Binkowska. To pod jej naciskiem piekarnia nadal wypieka bułki weka w cenie 3 zł, które najchętniej kupują starsi klienci. I powstrzymuje przekształcenie piekarni w piekarnio-kawiarnię, choć klienci od dawna dopytują, kiedy w sklepie stanie ekspres do kawy. U Binkowskich ściera się bowiem stara i nowa szkoła piekarnictwa. Pierwsza, tradycyjna, zakłada produkcję i sprzedaż chleba. Wśród młodej klienteli granica między piekarnią, kawiarnią i cukiernią jest płynna. Tradycyjne piekarnie mają problemy, a hipsterskie piekarnio-kawiarnie w dużych miastach kwitną. I tak jest nie tylko w Polsce.

Fabryka kromek

Po przełomie 1989 r. Polacy rozsmakowali się, nie wiedzieć czemu, w lekkim, białym i niekoniecznie zdrowym pieczywie typu francuskiego. A wielu drobnych piekarzy stanęło przed wyborem, czy dochować wierności tradycji i dawnym recepturom, czy przerzucić się na produkcję masową. Wypiekanie chleba z mrożonych półproduktów przestało być w branży faux pas. Z czasem przyjęło się także wyrabianie ciasta typu instant, ekspresowo, na wodzie wymieszanej z ciastem w proszku.

Tak w dużym uproszczeniu powstały duże przedsiębiorstwa piekarnicze zaopatrujące sieci handlowe. To podstawa rynku wartego z grubsza 9 mld zł rocznie. Tradycyjne piekarnie to już tylko rynkowy margines, odpowiadający za 6 proc. sprzedaży. – Ci, którzy poszli w masówkę, dziś zajmują się głównie oglądaniem katalogów z nieruchomościami w Hiszpanii. Tacy jak ja wstają o wpół do piątej rano i doglądają, jak zakwas przechodzi w stan ciasta właściwego – mówi jeden z podwarszawskich piekarzy.

Mąka spod lady

– Koleżanka prowadząca po sąsiedzku sklep z wędlinami mówi, że jej klienci znów rozsmakowali się w mortadeli – ironizuje Michał Radziejewski. Rosnące ceny wszystkiego, poza obuwiem i ubraniami, wbrew oficjalnej propagandzie wyraźnie przewyższają tempo wzrostu płac. Z zestawienia o nazwie „Koszyk cenowy” serwisu dlahandlu.pl wynika, że przybliżona cena kilogramowego bochenka chleba wynosi obecnie 2,8-4,8 zł w zależności od tego, w jakim sklepie robimy zakupy. Pieczywo podrożało w ciągu czterech lat już o ponad 30 proc. I nadal będzie drożeć. – W ciągu kilku ostatnich tygodni mąka podrożała o 40 proc. – liczy Michał Binkowski.

„Pani mnie pyta o ceny w sklepie, natomiast po drugiej stronie są rolnicy. Rolnicy cieszą się z tego, że z wyjątkiem cen na trzodę chlewną są rosnące ceny pszenicy, kukurydzy, rzepaku. Nawet mleko rośnie” – mówił w słynnej odpowiedzi premier Morawiecki. Warto dodać, z czego te wzrosty wynikają. W Europie zbiory są słabe, aura nie sprzyjała w tym roku farmerom. Z perspektywy rolnika z Kielecczyzny słowa premiera brzmią irracjonalnie. Tutaj także po kilku dniach żniw nadeszły deszcze. – Lało półtora tygodnia. Zbiory są kiepskie, w dodatku ziarno mokre. Dobrej mąki z tego nie będzie, nie wiadomo, ile zgnije – mówi pan Krzysztof, rolnik z okolic Starachowic gospodarujący na 43 hektarach. Drogie zboża to także drogie pasze dla hodowców zwierząt. Drogie paliwa też podkręcają koszty.

Dla piekarzy problemem są rosnące ceny gazu, którym zasilają piece, i prądu. Ale najbardziej dotkliwe są podwyżki cen mąki, która w prawdziwym bochenku stanowi połowę kosztów produkcji. Obecne ceny chleba są nie do utrzymania.

Pieczywo po francusku

Antoine Azaïs, menedżer z branży gastronomicznej, przyjechał z Francji do Polski dekadę temu. Prowadzi dwie restauracje w Warszawie. W pandemii musiał zamknąć lokale, ale żeby ratować etaty i utrzymać wykwalifikowanych kucharzy, przy działającej w budynku Hotelu Europejskiego restauracji Epoka uruchomił piekarnię Chaud Pain. Produkuje i sprzedaje pieczywo, ale też kanapki i sałatki. Chaud Pain zatrudnia 12 osób. Na razie. – Wystartowaliśmy niecały rok temu, ale właśnie mamy remont. Musimy zwiększyć powierzchnię, nie nadążamy z produkcją – mówi Antoine Azaïs. Bochenek chleba na sprowadzanej z Francji mące kosztuje w jego piekarni 14 zł.

Z danych Federacji Polskich Banków Żywności wynika, że Polacy wyrzucają co roku około 5 mln ton żywności. A najwięcej marnujemy chleba. – Nasz chleb z powodzeniem wytrzymuje 3-4 dni – zapewnia Antoine Azaïs. Bochny z marketów szybko tracą świeżość. – Nie jest tajemnicą, że sieci handlowe i duzi producenci oddają czerstwy chleb do spalenia jako biomasę. W Polsce produkuje się w ten sposób energię – mówi Stanisław Butka.

Czytaj też: Zwolnienia przychodzą pocztą. „Patrzą na mnie jak na posłańca śmierci, niektórzy płaczą”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTrwa Jarmark św. Michała w Ropie! Jeszcze zdążycie zajrzeć na stoiska i posłuchać doskonałej muzyki
Następny artykułTajne archiwa są w każdej biskupiej kurii. Czas je otworzyć, byt rozliczyć Kościół