Platforma po powrocie lidera ma być – tak jak w 2007 i 2011 roku – partią szerokiego centrum. Jej przeciwnikiem ma być PiS wykorzystujący Kościół, a nie polscy katolicy czy kler (część z nich wierzy już bardziej w Kaczyńskiego, niż w Boga, ale innych nie ma sensu hurtowo obrażać). Gdzie wreszcie napiętnowana przez opozycję powinna być nieudolność zarządzania państwem, a nie polskie państwo. W czasach mediów społecznościowych, kiedy ludziom łatwiej przychodzi obrażanie innych, niż przekonywanie do swoich racji, Tusk nie chce też hurtowo potępiać funkcjonariuszy polskiej straży granicznej, policji czy wojska. To prawda, że pod władzą PiS-u, podobnie jak w czasach PRL-u, objawili się wśród nich cyniczni oportuniści, gotowi wykonać każdy rozkaz za pieniądze i awans. Wciąż jednak są tam ludzie, którym zależy na godności własnego munduru. Zamiast ich obrażać, Tusk stara się ich do swoich racji przekonać, piętnując jednocześnie wszystkie próby wymuszania na straży granicznej, policji i wojsku, aby służyły wyłącznie partii rządzącej, a nie obywatelom.
To wyraźne ulokowanie się w centrum, próba przebicia się przez wielkomiejski sufit i przekonania do siebie mieszkańców mniejszych miast i wyborców z grup, które nie są ani „wyznawczo” pisowskie, ani antypisowskie, oznacza przygotowywanie przez Tuska Platformy Obywatelskiej do długiej wojny pozycyjnej z PiS-em. W tej wojnie nie będzie malowniczych dla mediów przełomów („urodziny Mazurka”, nawet jeśli atrakcyjne dla mediów, są w rzeczywistości brudną pianą polskiej polityki, a nie jej istotą).
Jeśli nie nastąpią jakieś gwałtowne przełomy (a pamiętajmy, że nawet Covid nie zmienił dynamiki polskiego życia politycznego i nie przesunął granicy poparcia dla obozu władzy), przez najbliższe miesiące czeka nas żmudne udeptywanie gruntu, konsolidowanie obozów, budowa umocnień. Po stronie PiS próba całkowitego wyczyszczenia przez Kaczyńskiego obozu Zjednoczonej Prawicy, po zniszczeniu Gowina, zniszczenie Ziobry (oczywiście połączone z próbami bronienia się przed tymi działaniami). I takie zamazanie sporu o praworządność z UE (raczej poprzez odraczanie i niepodejmowanie decyzji, a w konsekwencji poprzez pogłębianie chaosu w polskich sądach, niż przez autentyczną zmianę kierunku polityki), aby „wyrwać” gigantyczne unijne pieniądze i ponownie kupić sobie za nie poparcie kluczowych segmentów własnego elektoratu.
Po stronie opozycji rzeczywista odbudowa Platformy – na poziomie personalnym i programowym, w „centrali” oraz w regionach. A później wypracowanie – już przez całą opozycję, w miarę możliwości także przez Hołownię, PSL i resztki politycznie obliczalnych polityków lewicy – jakiejś formy nietoksycznej współpracy, zanim nie rozpocznie się kampania wyborcza i nie będzie za późno.
W czasie tej wojny pozycyjnej granice sondaży będą się przesuwały po parę punktów procentowych w jedną lub w drugą stronę. Wieś – szczególnie po zniszczeniu przez PiS znacznej części PSL-u – pozostanie pisowska. Chyba że liderowi AgroUnii uda się powtórzyć sukces Andrzeja Leppera, albo Tusk czy Hołownia zdołają przebudzić i politycznie zmobilizować promodernizacyjne sieroty po PSL-u, które na polskiej wsi pozostały.
Z kolei wielkie miasta będą platformerskie, szczególnie wobec postępującej zapaści lewicy Zandberga i Czarzastego.
Mobilizacja elektoratu twardego, niedystansowanie się do niego, wysyłanie sygnałów, jest dla obu stron ważna. Ale ta pozycyjna wojna tak naprawdę rozstrzygnie się – w wyborach przedterminowych albo za dwa lata – w społecznym i obyczajowym centrum, a nie w boju pomiędzy obyczajowymi radykałami lewicy i prawicy. Rozstrzygnie się też w małych miastach, takich jak Płońsk, które parę razy przechodziły już politycznie z rąk do rąk w czasie toczącej się od trzydziestu lat wojny ze zwolennikami i przeciwnikami polskiej transformacji – demokratycznej, rynkowej, liberalnej.
Tusk wie – bo wie to każdy, poza najbardziej rozchwianą emocjonalnie klasą celebrycko-medialną – że do mieszkańców Płońska, do ludzi o centrowych poglądach, często niezdecydowanych, nieraz przytłoczonych lękiem przed zbyt radykalną społeczną i obyczajową zmianą (szczególnie od czasu, gdy ten lęk Kaczyński nauczył się politycznie eksploatować) nie dociera się z postulatami „otwarcia polskich granic dla wszystkich”. Do nich dociera się z gwarancją, że polski rząd po odsunięciu PiS-u od władzy będzie rządem gwarantującym większą stabilność, a nie więcej destabilizacji.
PO nigdy nie było partią pierwszego wyboru ani dla młodych wielkomiejskich fejsbukowych aktywistów, ani dla warszawsko-krakowskiego inteligenckiego salonu. Młodzi radykałowie mieli Palikota, potem mieli Kukiza, potem mieli Zandberga, potem mieli Biedronia… Dla ludzi, którzy swoją życiową przygodę z polityką rozpoczęli w mediach społecznościowych i już nigdy innej rzeczywistości nie zaznali, nawet przepływy pomiędzy Palikotem i Kukizem nie były niczym niewyobrażalnym. Wystarczyło, że zmieniały się „trendy”.
Z kolei nieco starsza warszawsko-krakowska inteligencja miała swoją Unię Wolności (był to bez wątpienia jej najbardziej racjonalny wybór), potem miała swoją demokratyczną lewicę, którą chciała zastąpić SLD (to jej zdecydowanie nie wyszło), wreszcie eksperymentowała z Zandbergiem, który jednak okazał się populistą, a nie socjaldemokratą.
Tusk ma nadzieję, że choć w tych niszach nie jest politykiem pierwszego wyboru, to będzie politykiem wyboru ostatniego, ale najważniejszego, wyboru dokonywanego w momencie wypełniania kartki wyborczej. Nawet jeśli dla niektórych miałby to być tylko wybór mniejszego zła.
Prawdziwa stawka, o którą Tusk zaczął walczyć w Płońsku, to próba odbudowania PO jako partii szerokiego centrum. Ale także jako partii ludzi aspirujących do społecznego awansu, a nie zasiedziałych elit i dzieci tych elit, które mylą własną dekadencję z „aktywizmem”, a swoją „miłość do ludu” (zwykle wyobrażonego) próbują komunikować temu ludowi estetycznymi środkami hipsterskiej bohemy.
Ludzi walczących i pracujących na rzecz własnego społecznego awansu łatwiej dzisiaj znaleźć w Płońsku, niż na Mokotowie. Na Mokotowie i w ogóle, w największych polskich metropoliach, pragnienie i energię awansu społecznego symbolizują przede wszystkim „słoiki”, także te, które przyjechały z Płońska. Zwycięstwo Platformy w Płońsku, zwycięstwo jakiejkolwiek liberalnej partii centrowej na polskiej prowincji, pomoże nawet radykalnym wielkomiejskim aktywistom. Podczas gdy nieodwracalna utrata polskiej prowincji na rzecz Kaczyńskiego, Ziobry, Jędraszewskiego i produkowanych przez nich na masową skalę społecznych lęków – na zawsze pogrzebie proces społecznej emancypacji w Polsce.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS