A A+ A++

Leszek Zawadzki urodził się w Białymstoku, ale dla swojej młodzieńczej miłości, Jagiellonii, nigdy nie zagrał. To w Lechu Poznań występował w Ekstraklasie. Dziś ma 44 lata, po powrocie na Podlasie został wójtem gminy Jasionówka i wciąż gra w miejscowym Jasionie, którego pomagał reaktywować. Mecz Jagiellonia – Lech o godz. 20.30, transmisja w Canal Plus Sport.

Leszek Zawadzki (ur. 1976) został piłkarzem Lecha Poznań na początku 1996 roku, po przejściu z trzecioligowego KP Wasilków. Grał w młodzieżowej reprezentacji Polski (debiut przeciw Anglii), a w Ekstraklasie zagrał dla Lecha w 87 meczach i strzelił siedem goli. W Poznaniu przeżył gorycz spadku z Ekstraklasy i zakończone powrotem do niej odradzanie się Lecha. Po sześciu latach wyjechał z Poznania i zaliczył m.in. trzyletni okres gry w trzeciej lidze greckiej. Po powrocie do Polski osiadł w rodzinnych stronach swoich i żony. Do CV dopisał Promień Mońki i Jasiona Jasionówka, a przede wszystkim – urząd wójta gminy Jasionówka, którym został w 2014 roku.

Wypadek w Tatarowcach, pogrzeb i żałoba w Jasionówce

Bartosz Nosal, Interia.pl: Kilka dni temu w miejscowości Tatarowce na Podlasiu doszło do tragicznego wypadku: zginęło trzech chłopców i ich tata, a mama walczy o życie w szpitalu. Media cytowały wójta gminy Jasionówka, Leszka Zawadzkiego. Jeśli jakiś kibic Ekstraklasy zastanawiał się, czy to ten sam Leszek Zawadzki, który grał w Lechu Poznań w latach 90., to potwierdzamy.

Leszek Zawadzki: Tak, jestem wójtem od siedmiu lat. Jasionówka to mała gmina, ludzie się tu znają. Każda taka tragedia bardzo mocno dotyka lokalną społeczność. O życie walczy cioteczna siostra chłopaka związanego z naszym klubem, Jasionem Jasionówka. U nas mówi się teraz tylko o tym strasznym wypadku. Jako wójt rozmawiałem już z rodziną ofiar, proponowałem pomoc psychologiczną i prawną, w tego typu sytuacjach zawsze jest dużo formalności. Prawda jest taka, że taka rozmowa, z kimś dotkniętym tragedią, jest dla mnie nieporównywalnie trudniejsza niż mecze, które jako piłkarz grałem pod presją, z silnym rywalem czy przy tysiącach widzów. Widzisz osoby, które bardzo mocno cierpią, chcesz im pomóc, ale najczęściej nie jesteś w stanie. Właśnie podpisałem zarządzanie o żałobie w całej gminie w dniu pogrzebu, w sobotę. Flagi z kirem będą opuszczone, urząd nie zorganizuje żadnych imprez rozgrywkowych. Symbolicznie chcemy okazać solidarność. To wszystko jest bardzo trudne, a nie jest to pierwsza taka sytuacja w gminie. Kilka lat temu doświadczyliśmy innej tragedii, w wypadku zginął zawodnik naszego klubu. W aucie był też jego brat, który został ranny. Dziś jest już w pełni zdrowy i gramy razem w Jasionie.

Jak kibic Jagiellonii został piłkarzem Lecha

Porozmawiajmy, jak to granie w piłkę się zaczęło. I przede wszystkim: jak chłopak z Białegostoku wylądował w Lechu Poznań zamiast w Jagiellonii.

– Każdy chłopak z Podlasia, który marzył o karierze piłkarskiej, chciał grać w Jagiellonii, to klub z wielką renomą. Gdy miałem kilkanaście lat, specjalnie nauczyłem się robić na drutach, by zrobić sobie żółto-czerwony szalik. Chodziłem też na mecze Jagi, ale nie do młyna, nie byłem fanatykiem. Od dziecka miałem plan, by być piłkarzem, a potem trenerem. Dlatego na stadionie siadałem na zakolu, patrzyłem, kto i jak gra, analizowałem na chłodno zachowania piłkarzy. Obserwowałem bacznie nawet rozgrzewki obu zespołów, na ich podstawie starałem się przewidzieć, kto wygra mecz. Pamiętam awans Jagiellonii do Ekstraklasy w 1987 r., wówczas to była pierwsza liga. Wszyscy na podwórku chcieliśmy być Jackami Bayerami, być jak najlepszy napastnik Jagi. Ale oklaskiwałem też jak gra Dariusz Czykier, Andrzej Ambroży czy nieżyjący już bramkarz Mirosław Sowiński. To była śmietanka piłkarzy. A ja kopałem piłkę w swoim Wasilkowie, tuż pod Białymstokiem, do miasta jeździłem do szkoły średniej. W Wasilkowie już jako 16-latek zacząłem grać w drużynie seniorów, w ówczesnej trzeciej lidze. Jagiellonia pytała o mnie, ale bez konkretów. To był ten sam czas, gdy Jaga zdobywała mistrzostwo Polski juniorów. Mecze u siebie grali zresztą w moim Wasilkowie, więc wtedy jeszcze z trybun podziwiałem, jak grają starsi o rok-dwa Marek Citko, Tomek Frankowski czy Mariusz Piekarski. Potem grałem już przeciwko nim w Ekstraklasie albo w jednej drużynie, jak z Mariuszem Piekarskim w młodzieżowej reprezentacji Polski.

Powołanie do młodzieżowej reprezentacji Polski przyszło już na adres Lecha Poznań.

– Debiutowałem w wyjazdowym meczu z Anglią w Wolverhampton (0-0, wśród rywali Nicky Butt z Manchesteru United i późniejsza gwiazda Liverpoolu, Emile Heskey – przyp. red.), potem zagrałem też z Mołdawią, Czechami i Szwecją. 

Marcin Drajer, kolega z Lecha Poznań, lubi żartować, że do mojego transferu doszło dzięki temu, że trener Zbigniew Franiak jechał na Białoruś przez Podlasie, zobaczył chłopaka ciągnącego furmankę z węglem i uznał, że przyda mu się ktoś taki silny w drużynie. Tak naprawdę ktoś musiał podpowiedzieć szkoleniowcowi, by obejrzał mnie w Wasilkowie. Tak się stało i trener zaprosił mnie do Poznania na testy. Zagrałem w sparingu z Polonią Chodzież, wygraliśmy 9-0, musiałem zaprezentować się na tyle nieźle, że Lech zaproponował mi umowę od początku 1996 roku.

Między życiem w Wasilkowie a Poznaniem różnica musiała być kolosalna.

– W Wasilkowie mieszkaliśmy razem z dziadkiem. Dziadek miał gospodarstwo, więc często pomagałem przy pracach w polu. Byłem chłopakiem ze wsi, wyjazd do Lecha to była podróż w nieznane. Wiesz, w Wasilkowie o godz. 22 życie zamierało, żywej duszy nie można było spotkać. A w pierwszych dniach w Poznaniu wracałem tramwajem ok. godz. 23 do mieszkania i nie mogłem się nadziwić: na przystankach było pełno ludzi. Pełno! “Czy coś się stało? Czy tu nikt nie śpi?” – tak się zastanawiałem.

Leszek Zawadzki: Lech Poznań w latach 90. wciąż miał świetnych piłkarzy

Dla Lecha Poznań mistrzostwa Polski z początku lat 90. były już tylko wspomnieniem, klub był biedny.

– Przeżyłem z Lechem spadek, a potem odrodzenie się klubu i powrót do Ekstraklasy. Ale wtedy, w drugiej połowie lat 90., wciąż miałeś świetnych piłkarzy. Jacek Dembiński i Paweł Wojtala, którzy zagrali z Widzewem w Lidze Mistrzów, Piotr Reiss, potem też Maciej Żurawski, fajnie było obserwować z bliska rozwój Arka Głowackiego. Ostatnio sobie analizowałem, z kim zetknąłem się w czasie gry w piłkę i te nazwiska robiły wrażenie. Ja, chłopak ze wsi, mogłem grać i uczyć się futbolu od takich zawodników. To dla mnie wielka przyjemność.

Wtedy w polskich klubach wiele młodych talentów sobie nie poradziło, podział na “młodych” i “starych” był wyraźny, przecież w Lechu przebieraliście się w dwóch szatniach.

– Tak, trzeba było się wgryźć w towarzystwo. Dla młodego chłopaka ze wsi nie było to łatwe. Trzeba było bronić się umiejętnościami piłkarskimi, w moim przypadku też warunki fizyczne pomagały. Na pewno potrzebowałem trochę czasu w Poznaniu. Swoją najlepszą rundę, gdy strzeliłem sześć goli, rozegrałem w trzecim roku gry dla Lecha.

Leszek Zawadzki: Gift Muzadzi był wesoły, ale tęsknił. Sam tęskniłem

Na początku mieszkałeś z Giftem Muzadzim, bramkarzem z Zimbabwe, dobrze wspominanym przez kibiców Lecha Poznań. Gdy z nim rozmawiałem, bardzo żałował wyjazdu z Polski, uważa to za swój życiowy błąd. Przyznaje, że nie wytrzymał tęsknoty.

– Gift zawsze był bardzo wesoły, dużo śpiewał, dogadywaliśmy się po angielsku, a on też próbował mówić po polsku. Na bramce był trochę niekonwencjonalny, łapał piłkę jedną ręką i nieźle grał nogami jak na bramkarza w tamtych czasach. Był wesoły, co nie znaczy, że nie tęsknił. Przez pierwsze miesiące po przeprowadzce płakało się w poduszkę. Sam też płakałem. Ten “syndrom mokrej poduszki”, jak wynika z moich rozmów, dotykał wielu młodych piłkarzy z tamtych lat, wyrwanych ze swojego środowiska. Menedżerowie dopinali transfer, a potem nie interesowali się swoimi graczami. Dziś wygląda to inaczej.

Z kolei dziś trudniej namówić młodzież na grę w piłkę, rozrywek do wyboru jest więcej niż kiedyś.

– Tak, obserwuję to na co dzień w Jasionówce. To nie jest Poznań, w gminie mamy 2,8 tys. mieszkańców, młodzieży jest coraz mniej, klasy w szkole są pojedyncze i to po 15-20 dzieci. Trudno o stały dopływ młodzieży do klubu, w okolicy inne gminy też mają z tym problem. Czasy się zmieniły – kiedyś marzyło się o treningach w klubie, teraz kluby muszą namawiać dzieci. Nasze pokolenie grało w piłkę na każdej przerwie w szkole, potem po szkole, na okrągło. A my prosimy i namawiamy. Nie każdy będzie potem piłkarzem czy siatkarzem, ale duch rywalizacji, podejmowanie wysiłku, to w każdej dziedzinie pomaga. To dla mnie bardzo ważne, by dzieci i młodzież z okolicy uprawiały sport.

Stąd pomysł, by zostać wójtem?

– Gdy wróciłem do Polski po trzech latach gry w Grecji, w ogóle nie było takiego pomysłu. Dopiero, gdy zacząłem pracować w gminnym ośrodku sportu i turystyki, zacząłem chodzić na sesje, to taka myśl przyszła mi do głowy i do serca. Poczułem, że chciałbym to robić. Zostałem wybrany, potem ponownie, mimo dwóch kontrkandydatów.

Leszek Zawadzki: Samorząd i gra w Lechu Poznań mają trochę wspólnego

Można porównać początki w Lechu Poznań do początków w samorządzie?

– W obu przypadkach to starcie z czymś nowym. Samorządu musiałem się uczyć, wiele rzeczy przyszło z doświadczeniem. I w piłce, i w samorządzie, trzeba umieć współpracować. I spełniać oczekiwania – kibiców oraz mieszkańców. Gra w piłkę na najwyższym poziomie, w takim klubie jak Lech Poznań, hartuje człowieka do pracy w innych dziedzinach. W futbolu podczas każdego treningu, każdego meczu, byliśmy pod pozytywnym stresem.

Gra w Jasionie Jasionówka też oznacza stres?

– Pewien stres był wtedy, gdy wzięliśmy się za reaktywację klubu. Mój teść powiedział, że na trening nie przyjdzie nawet pies z kulawą nogą. A szybko udało nam się zebrać dużą grupę. W pewnym mome … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułThe Bookwalker PC
Następny artykuł„Czekam gnido, aż mnie pozwiesz, kur** dzika”. Agnieszka Pomaska rozprawiła się z hejterem