Przez cały współczesny, tzw. cywilizowany świat przetacza się dyskusja, która dotyczy tego czy szczepionki przeciw Covid19 są czymś co wyzwoli nas spod panowania pandemii, czy też może – będąc jeszcze nie do końca zbadane, a więc hipotetycznie groźne dla naszego zdrowia, a nawet życia – zostały wprowadzone do obiegu po to tylko, żeby napełnić portfele koncernów farmaceutycznych. Każda ze stron sporu, opiera swoje tezy na rzekomych faktach naukowych. Każda informacja, a nierzadko są to informacje wykluczające się nawzajem, poparta jest rzekomymi badaniami, i częstokroć nazwiskiem jakiegoś naukowego autorytetu.
Tradycyjne, oświeceniowe rozumienie nauki sprawiło, że przez ponad dwa stulecia traktowaliśmy ją jako coś, co nie podlega dyskusji. Fakty naukowe były faktami, które zostały zbadane, udowodnione i zaprzeczanie ich istnieniu świadczyło w najlepszym wypadku o ignorancji tego, który zaprzeczał. Innymi słowy, w czasach oświecenia nauka zastąpiła nam niejako „słowo Boże”. Weszliśmy w tzw. nowoczesność.
A jak jest dziś? Jeżeli chodzi o naukę oczywiście. Bo w humanistycznych obrazach i interpretacjach współczesnego świata już dawno tkwimy w tzw. czasach postnowoczesnych. Otóż wydaje mi się, że obecnie nauka również zaczyna zmierzać ku nim. Ku czasom, które analogicznie można nazwać czasami postnauki. I choć trend ten jest już widoczny od kilku lat, to pandemia, a w szczególności dyskusja o szczepionkach, odsłoniła go całkowicie.
Zacznijmy banalnie. Od prostego pytania. Od pytania które brzmi: co jest podstawowym wyznacznikiem postmodernizmu? I odpowiedzmy równie banalnie: podstawowym wyznacznikiem postmodernizmu jest wielość równorzędnych narracji wobec tych samych zjawisk, zdarzeń czy rzeczy. A jak to się ma do dyskusji o szczepionkach? Ano tak, że w tej właśnie dyskusji głoszone są tezy, które się nawzajem wykluczają. Mało tego: każda z tych sprzecznych względem siebie tez jest poparta badaniami naukowymi. Każda jest reprezentowana przez specjalistów w swojej dziedzinie. Żadnej więc z nich – według starego, oświeceniowego modelu rozumienia nauki – nie możemy zaprzeczyć. Paradoks polega jednak na tym, że one same sobie zaprzeczają. W wielkim uproszczeniu można to ująć tak: ci mówią, że szczepionki szkodzą, a ci że pomagają; ci co są za, opierają swoje zdanie na badaniach naukowych, ale i ci przeciw – też mają swoje badania; i też są naukowe.
Trzeba powiedzieć wprost: nauka jako taka straciła nieomylność. Straciła prymat w sposobach patrzenia na świat. Kiedyś, przez wiele wieków takim prymatem cieszyła się Biblia, czyli „słowo Boże”. A ci którzy mieli glejt na interpretację tego słowa, mieli możliwość, władzę wynikającą z autorytetu, na to, aby mówić innym jak wygląda świat i jak mają żyć. Potem speców od Biblii zastąpili spece od nauki. I trzeba przyznać, że nie była to najgorsza zamiana. Nawet sporo dobrego z niej wynikło.
Drugą rzeczą, która sprawia, że coraz bardziej widoczne jest przechodzenie nauki w postnaukę jest, najogólniej mówiąc, upadek autorytetu. I nie mówię tu o autorytetach w sensie moralnym, czy religijnym. Ja mówię o autorytecie nauki i tych, którzy są nośnikami tego autorytetu. I nie ma co ukrywać, bo sprawa jest jasna: utrata autorytetu nauki jako tej, która wyjaśnia nam świat i wskazuje jak żyć, wynika wprost z tego, że utraciła ona swój nimb nieomylności. I tu znów widać podobieństwo do tego czym było „słowo Boże” – dajmy na to – w średniowieczu i jak zmienił się do niego stosunek w czasach oświeceniowywch. Przykłady? Ależ proszę: gdy 300 lat temu jakiś biskup ogłosił w swojej diecezji ścisły post, to wszyscy pościli. A obecnie? Może jakaś grupka ludzi go posłucha ale reszta wiernych będzie miała gdzieś zalecenia biskupa. To samo jest w nauce: gdy autorytety naukowe mówią nam: szczepcie się, to jeszcze wiele osób się szczepi. Ale tyle samo ma gdzieś zalecenia naukowców. Bo albo mają swoje własne zdanie albo słuchają innych naukowców.
Powstaje więc pytanie: czy nauka podzieli los religii? A jeśli tak to co wypełni tę pustkę? Mówiąc całkiem poważnie, wydaje mi się, że jest taka jedna rzecz, co do której istnieją przesłanki, że to właśnie ona będzie kontrolować nasze życie. To ona będzie tym motorem, który nada życiu człowieka sens.
Pamiętamy, że celem życia człowieka religijnego było zbawienie; człowieka nauki – obiektywna prawda o świecie. A dziś – moim skromnym zdaniem – tym czymś co napędza nas do działania, co staje się celem samym w sobie jest zindywidualizowana, subiektywna przyjemność. To, w jaki sposób będzie ona realizowana, nie będzie miało najmniejszego znaczenia: w grupie, samotnie, zgodnie z prawem czy niezgodnie: bez znaczenia. Najważniejsze będzie, żeby było miło. Według tej idei życie nie jest po to, żeby zostać zbawionym, ani nie jest po to, żeby poznać prawdę o sobie i o świecie. Życie jest po to, żeby było przyjemnie.
Jeżeli więc reprezentantem zbawienia jest Bóg, reprezentantem obiektywnej prawdy jest nauka, to co będzie reprezentantem przyjemności? Otóż reprezentantem przyjemności będzie jedno, wielkie, egocentryczne JA!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS