Bardzo nieswojo czujemy się, widząc Pogoń Szczecin, która nie potrafi zachować czystego konta. Zespół, który w poprzednim sezonie nie dał sobie strzelić gola w 17 z 30 meczów, traci bramki w takich chwilach i okolicznościach, że aż musimy upewniać się, czy aby na pewno zerkamy na Portowców. Między słupkami dalej jest ten łysy bramkarz, w defensywie kręcą się mniej więcej ci sami goście, a przy linii stoi żujący gumę facet, ale ich postawa się nie zgadza, do czegoś innego nas przyzwyczaili.
Są chyba jakieś granice – powiedzmy wprost – frajerstwa. Pogoń Szczecin z poprzedniego sezonu miałaby na koncie osiem punktów więcej i prowadziłaby w tabeli Ekstraklasy. Przesadzamy? Może i racja, jedna wpadka mogłaby się jej zdarzyć, miałaby więc dodatkowych sześć oczek, ale i tak patrzyłaby na resztę ligi z góry. Nie mamy na myśli punktów zostawionych w Lubinie, bo tam mecz się nie ułożył, przeciwnik umiejętnie wyprowadził ciosy, w skrócie: zdarza się.
Mamy na myśli mecz Wartą Poznań. Spotkanie z Lechem Poznań. Potyczkę z Radomiakiem Radom. Dzisiejsze starcie z Cracovią.
1-1.
1-1.
1-1.
1-1.
Za każdym razem szczecinie pierwsi strzelali bramkę, za każdym razem dali się zaskoczyć w końcówce, a dodatkowy niesmak wśród kibiców muszą budzić też okoliczności tych remisów. Tu na margines możemy przesunąć wyjazd do Radomia, bo jasne – Leandro strzelił w doliczonym czasie gry, ale raz, że bramka przepiękna, a dwa, że wcześniej beniaminek na ten punkt mocno zapracował.
No ale znacznie trudniej znaleźć okoliczności łagodzące, gdy:
Ostatni punkt dotyczy dzisiejszego meczu z Cracovią. Pogoń prowadzenie uzyskała w 24. minucie po wrzutce Maty i główce Kozłowskiego. Poza nerwowym pierwszym kwadransem, kiedy dobrą okazję miał Ogorzały, a Rasmussenowi piłkę w ostatniej chwili z nogi ściągnął obrońca, Portowcy kontrowali przebieg tego meczu. Jak na nich, to nawet dość często pachniało drugim golem. W boczną siatkę walnął Stolarski po ładnej pięcie Kucharczyka. Sam Kucharczyk walnął w poprzeczkę zewniakiem (przez przypadek, chciał wrzucić), a inny jego strzał obronił Hrosso. Próbował Kostas, a po raz kolejny poprzeczka obita została w 78. minucie, gdy skoczył do głowy Żurawski, a skaczący razem z nim Rivaldinho zasadziłby pustaka.
Nawet biorąc pod uwagę ostatnie tygodnie, nic nie wskazywało na to, że Pogoń to wypuści. Że po raz kolejny ganić będziemy minimalizm czy też po prostu brak umiejętności zdobycia drugiej bramki. Jeszcze gdyby Cracovia na tego gola zapracowała jak Radomiak i zrobiła coś, na widok czego można cmokać z zachwytu. No ale nie. 19-letni Jakub Myszor dopadł do bezpańskiej piłki, spróbował wrzucić, a Kurzawa szczupakiem wyręczył ofensywę rywala. No powiedzcie, że przesadzamy, gdy mówimy o frajerstwie.
Zaraz po stracie bramki Pogoń mogła wyciągnąć wynik, ale asystę Grosickiemu ukradł Żurawski – był sam sześć metrów od bramki, a nie trafił. Z drugiej strony jeszcze dwie groźne akcje zrobiła Cracovia, więc gospodarze mogli wyjść z tego nawet bez punktu. Mają szczęście, że Stipica obronił strzał Knapa i zachował czujność też w drugiej sytuacji.
Ciułająca punkty Cracovia i tak może wracać do domu z uśmiechem na twarzy, a władze Pogoni mają coraz większy ból głowy. Zapewniły one swojemu trenerowi lepsze warunki pracy niż w poprzednim sezonie, a zespół zamiast się rozwinąć, zrobił krok w tył. Może to chwilowe, a może dobrze już było.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS