A A+ A++

Możliwość rozmowy, zwłaszcza tej „twarzą w twarz”, z ludźmi z biznesowego topu czy z decydentami gospodarczymi, to rzecz nie do przecenienia dla dziennikarza ekonomicznego. Zdobytej w jej trakcie wiedzy nie zastąpi najrzetelniejszy research w internecie ani też przefiltrowane przez biuro prasowe czy dział PR odpowiedzi na wysłane mailem pytania. Bo prócz faktów i liczb liczy się także ich tło i kontekst, którego nikt nie przybliży lepiej niż człowiek trzymający w ręku stery biznesu czy polityki gospodarczej.

Niestety, dostęp mediów do ludzi wielkiego biznesu i gospodarki staje się coraz trudniejszy. I nie chodzi tu nawet o okres pandemii, siłą rzeczy wymuszający rezygnację z bezpośrednich spotkań, w najlepszym razie na rzecz rozmów kanałami zdalnymi. Stopniowy wzrost asekuracji szefów czołowych firm i grup kapitałowych wobec spotkań w cztery oczy z dziennikarzami trwa już od dobrej dekady, z apogeum w czasie rządów PiS.

I nie dotyczy to wyłącznie nominatów rządzącej partii stojących na czele Orlenu, PZU, grup energetycznych, górniczych, chemicznych czy „zrepolonizowanych” banków, którzy w ślad za politykami PiS jak zarazy unikają kontaktów z przedstawicielami mediów liberalnego nurtu. Ta asekuracja w kontaktach z dziennikarzami, w obawie przed trudnymi, niewygodnymi pytaniami i powiedzeniem „o jedno zdanie za dużo”, udziela się też większości topowych biznesmenów oraz szefów dużych, prywatnych firm. Zwłaszcza tych prowadzących biznes o skali i profilu silnie uzależniającym go od polityki państwa bądź konkurencyjnym wobec państwowych spółek, gdzie kontrowersyjna opinia czy niefortunna wypowiedź może nieść ryzyko ingerencji czy wręcz szykan ze strony upolitycznionej administracji państwa.

Z symboliczną łezką w oku wspomina się więc czasy, gdy dla top – biznesmenów i decydentów gospodarczych milczenie nie było jeszcze złotem, gdy chętnie spotykali się z dziennikarzami i nie cedzili słów. Przy czym tą erą największej otwartości na media nie były wcale początki transformacji. Owszem, w latach 90. nietrudno było porozmawiać ze sternikami państwowej nawy gospodarczej, takimi jak ministrowie Janusz Lewandowski i Wiesław Kaczmarek czy pierwszy prezes GPW Wiesław Rozłucki bądź szef Komisji Papierów Wartościowych Lesław Paga, którzy w dość swobodnej atmosferze mówili o realizowanych oraz planowanych reformach gospodarczych, przekształceniach własnościowych czy tworzeniu rynku kapitałowego, nie unikając kontrowersyjnych tematów. Trudniej było się dostać do przedstawicieli dużego, prywatnego biznesu, którzy „pierwotnej akumulacji” swego kapitału dokonali w czasach PRL-u, spektakularnie go mnożąc w pierwszych latach transformacji, często w nie do końca przejrzystych okolicznościach, z czym wielu z nich nie chciało się afiszować.

Te całkowicie nowe, powstałe już „za kapitalizmu” biznesy i fortuny, pojawiły się na początku XXI wieku. Ludzie, którzy je tworzyli, nie mieli powodu aby się tego wstydzić. Przeciwnie, chcieli pochwalić się w mediach swym sukcesem i drogą jaką do niego doszli. Czuli potrzebę publicznego zaistnienia i dowartościowania, czego same pieniądze wystarczająco im nie gwarantowały.

Dlatego właśnie pierwsze lata tego wieku, będące zarazem początkami polskiej edycji „Newsweeka”, były pod tym względem niemalże rajem dla dziennikarzy parających się gospodarką. Większość budujących swe imperia biznesmenów rozmawiała z nimi bez specjalnego skrępowania, ze swadą, nie stroniąc od wątków osobistych. I choć wielu z nich wprowadziło już swe spółki na giełdę, z czym wiązały się pewne rygory dotyczące ujawniania informacji, zwykle nie cedzili słów. A w toku żywej rozmowy zdarzało im się nawet powiedzieć coś, o czym najpierw powinni się dowiedzieć inwestorzy z publicznych komunikatów spółki.

Przykładem wywiad, jakiego w 2007 r. udzielił „Newsweekowi” Michał Sołowow, znany już wówczas jako potężny biznesmen oraz kierowca rajdowy. To właśnie z niego czytelnicy a nawet sami dziennikarze „Życia Warszawy” dowiedzieli się, że ma on zamiar wycofać się z działalności wydawniczej i że sprzedaż tej gazety jest już praktycznie przesądzona. Podobnie Roman Karkosik, który pierwsze duże pieniądze zarobił na handlu złomem i zwielokrotnił je inwestycjami na giełdzie, aby w połowie dekady, jako właściciel chemicznego Boryszewa, należeć już do najzamożniejszych Polaków. A w rozmowie z „Newsweekiem” odsłonił nieznane kulisy przejęcia kontroli nad Hutą Aluminium Konin, transakcji dzięki której został miliarderem. Zresztą bez skrępowania mówił też wiele o sobie, jak to codziennie jada rosół ugotowany przez gosposię a do sklepów nie zagląda, więc na przykład żona kupuje mu buty mierząc je patykiem odpowiadającym rozmiarowi jego stopy. Wielu współpracowników wypominało mu nawet tę zbytnią otwartość wobec mediów.

Ale nie był tu żadnym wyjątkiem. Chłodny w obyciu, zwykle wręcz dość ponury Zygmunt Solorz, w swym gabinecie na ostatnim piętrze „złotego” wieżowca przy Ostrobramskiej, przeżywał wręcz ekstazę gdy opowiadał mi o szybkim internecie LTE, który jako pierwszy właśnie wprowadzał na nasz rynek i o usługach jakie dzięki niemu zaoferuje klientom. I cieszył się jak dziecko, gdy na sfatygowanym już nieco laptopie pokazywał skaczące słupki szybkości nowego internetu.

Mariusz Walter i Jan Wejchert dla odmiany, we wspólnym wywiadzie dla naszego tygodnika, gorąco dyskutowali także między sobą. Obecność dziennikarza nie krępowała ich przy wymianie mocno różniących się opinii i poglądów. Tak jeśli chodzi o kierunek rozwoju i repertuar programowy TVN, jak i tym bardziej będącej źródłem potężnych strat inwestycji ich ITI w Legię Warszawa, której Walter był gorącym orędownikiem a Wejchert miał do niej stosunek mocno sceptyczny.

Z kolei Dariusz Miłek, twórca imperium obuwniczego CCC, w połowie tamtej dekady dopiero w połowie drogi do swej rynkowej potęgi, ze swadą opowiadał „Newsweekowi” o biznesowych aspektach swej kariery zawodowego kolarza, gdy podczas wyścigów za granicą zaopatrywał się w buty, które potem sprzedawał w swych „szczękach” na polkowickim bazarze. Ale też o późniejszych bojach z zarządcami galerii handlowych, którzy w tamtych czasach nie chcieli mu jeszcze wynajmować lokali na sklepy CCC, traktując jego towar jako szkodzące prestiżowi pierwszych galerii „badziewie”.

Ale otwartość biznesmenów w tamtym czasie przejawiała się nie tylko w rozmowie. Chętnie zgadzali się na pozowanie do niesztampowych sesji zdjęciowych, na których pismu takiemu jak „Newsweek” szczególnie zależało. W przypadku wspomnianego Miłka aranżacja takiej sesji trwała dość długo, bo ułożona została potężna sterta z tysięcy butów, na której szczycie z powagą zasiadł biznesmen. Który z nich zgodziłby się obecnie na coś podobnego ?

Na taki luz pozwalali sobie zresztą nie tylko biznesmeni. Sławomir Lachowski, ówczesny prezes BRE Banku, dał się namówić „Newsweekowi” na pozowanie w pełnym rynsztunku alpinisty na dachu budynku będącego siedzibą banku. Dlaczego ? Bo wspinaczka wysokogórska była jego wielką pasją. O swych ryzykownych wyprawach, z którymi krył się nawet przed współpracownikami aby uniknąć przecieku do mediów, bo mogło to wpłynąć na kurs akcji banku, mówił z wypiekami na twarzy. Tak samo jak wtedy gdy opowiadał o kulisach powstania swego najbardziej chlubnego, autorskiego projektu mBanku, pierwszego internetowego banku nad Wisłą.

Było, minęło. Od zeszłej dekady relacje czołowych biznesmenów i decydentów gospodarczych z mediami zaczęły się stopniowo ochładzać. Jeśli już zgoda na spotkanie, to w obecności współpracowników i ludzi z PR, ważenie każdego słowa, później autoryzacja szlifująca rozmowę z co ciekawszych i bardziej kontrowersyjnych propos. A najchętniej przesłanie pytań mailem i drętwawe odpowiedzi w których od razu czuć rękę biura prasowego. Oczywiście nie brakuje top – biznesmenów wciąż otwartych na rozmowy z dziennikarzami, w cztery oczy bądź przynajmniej telefoniczne. Mowa choćby o Rafale Brzósce, twórcy InPost, który nawet w najtrudniejszych czasach dla swej firmy, gdy w segmencie listów przegrał z Pocztą Polską i przyszłość jego biznesu, opartego tylko na paczkomatach, stanęła pod znakiem zapytania, nie odmawiał prośbie o szczerą rozmowę. Do „kontaktowych” biznesmenów i menedżerów wysokiego szczebla wciąż można zaliczyć m. in. Piotra Krupę, założyciela i prezesa firmy windykacyjnej KRUK, braci Krzanowskich, twórców potentata meblowego Nowy Styl, Wiesława Grzyba z Rometu, Jerzego Staraka, właściciela Polpharmy czy Piotra Henicza, jednego z szefów Itaki.

Nie zapominając rzecz jasna o założycielach i szefach licznych firm z sektora „nowej gospodarki”, zwłaszcza z e-commerce i branży gier elektronicznych, których biznesy są w fazie ekspansji i zależy im media dużo o nich pisały. Choć bywa, że ta otwartość na media kończy się wraz z pierwszymi kłopotami firmy. Czego przykładem gamingowy potentat CD Projekt, którego szefowie chętnie rozmawiali do czasu głośnej premiery „Cyberpunka 2077”, a po falstarcie gry nabrali wody w usta.

Generalnie jednak ostatnie lata to wyraźny kryzys w relacjach świata gospodarki i biznesu z mediami. Większość dużych i znanych przedsiębiorców woli się nie wychylać ze swymi poglądami na otaczającą nas rzeczywistość. O możliwości rozmów z menedżerami państwowych firm nie ma co wspominać. Podobnie jak z odpowiadającymi za gospodarkę politykami PiS czy też członkami rządu Mateusza Morawieckiego, z którymi nie ma nawet sensu próbować się umawiać. To zamknięta twierdza. Nawet na wysyłane mailem pytania odpowiedzi są zdawkowe i odwlekane w nieskończoność.

Symptomatyczny jest tu przykład, a raczej metamorfoza, Adama Glapińskiego. Jeszcze z początkiem marca 2016 r., gdy był już praktycznie zaklepany jako następca Marka Belki jako prezes NBP, ten nie kryjący się z podziwem dla Jarosława Kaczyńskiego menedżer chętnie zgodził się na rozmowę z „Newsweekiem”. Toczyła się w zupełnie luźnej atmosferze, Glapiński był wyluzowany, uśmiechnięty, nie stronił od żartów i dygresji. Z determinacją przekonywał, że obietnice wyborcze PiS w żaden sposób nie zagrażają stabilności finansowej państwa. Ale słuchał kontrargumentów i był otwarty na dyskusje. Wystarczyło jednak kilkanaście miesięcy a tak jak inni oficjele partii rządząc ej, a może nawet bardziej, zamknął się w wieży z kości słoniowej. O wywiad nie ma co nawet prosić, skoro nawet na swych rzadkich przed pandemią konferencjach po posiedzeniach RPP dziennikarze nie mogli zadawać pytań.

Czy towarzysząca pierwszej dekadzie „Newsweeka” komunikatywność i otwartość świata biznesu i polityki na media ma jeszcze szansę wrócić ? Wątpliwe, ale nie można tracić nadziei.

Czytaj też: Historie 20-lecia. Jak zaczęła się wojna Tuska z Kaczyńskim?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRynek Główny 17. Dobry adres. Dobra literatura.
Następny artykułKarczew: Samorządowcy przerzucają się winą za kryzys w OPS