26 minut temu
Ponad cztery lata czekała Legia Warszawa, aby rozegrać spotkanie w fazie zasadniczej europejskich pucharów. Środowy mecz Ligi Europy ze Spartakiem Moskwa długo prowadzili gospodarze, ale ostatni akcent należał do mistrzów Polski. Golem Lirima Kastratiego legioniści powrócili na piłkarskie salony z wielkim przytupem i w gościach wywrócili stolik!
Po raz ostatni mecz Legii Warszawa w fazie zasadniczej europejskich pucharów odbył się 23 lutego 2017 roku. Wtedy mistrzowie Polski również zagrali w Lidze Europy, z Ajaksem Amsterdam, przegrywając 0-1 po bramce Nicka Viergevera. Od tego czasu zawodników z Warszawy wyrzucali za pucharowe drzwi piłkarze Dudelange, Spartaka Trnawa czy Sheriffa Tyraspol. Rywalizacja ze Spartakiem Moskwa była więc dla Polaków powrotem na piłkarskie salony po długich czterech latach. I chociaż przez całe spotkanie wydawało się, że goście będą cieszyć się z jednego punktu, to w doliczonym czasie gry wspaniałym rajdem popisał się rezerwowy Ernest Muçi, a inny rezerwowy, Lirim Kastrati, zdobył bramkę na wagę wygranej.
W Moskwie na legionistów nie czekał jednak piknik rodzinny. Spartak nie zamierzał oczekiwać na ruch gości i od początku chciał wyjaśnić, kto na Otkrytije Arenie jest szefem. Gdyby więcej szczęścia (lub umiejętności) miał Ezequiel Ponce, Rosjanie prowadziliby już w pierwszych minutach. Chwilę później na bramkę Artura Boruca szarżował Gieorgij Dżikija, ale na posterunku był Maik Nawrocki. Legia na szczęście się nie przestraszyła i kilkukrotnie spróbowała zaatakować – raz długim podaniem, którym Josué szukał Luquinhasa, innym razem dośrodkowaniem Filipa Mladenovicia. To ostudziło głowy podopiecznych Ruiego Vitórii, chociaż tylko na moment. Do przerwy widać było jednak, że gospodarze nie zadowolą się jednym punktem i tę edycję Ligi Europy zamierzają rozpocząć od zwycięstwa…
Różnicę na boisku robił przede wszystkim Quincy Promes, który strzelał, podawał, dryblował i przechwytywał piłki. Holender był jak robot wielofunkcyjny, którego legioniści nie potrafili wyłączyć. Sporo zamieszania pod bramką Boruca powodował także Jordan Larsson, który był autorem najgroźniejszego strzału przed przerwą. Na szczęście były golkiper reprezentacji Polski kolejny raz nie popełnił żadnego błędu, pewnie odbijając zmierzającą do siatki piłkę.
Legia w Moskwie grała natomiast tak, jak można było się tego spodziewać. Formacje mistrzów Polski były ustawione bardzo blisko siebie, zawodnicy często podwajali i potrajali krycie rywali, nie pozwalając im rozpędzić się z piłką przy nodze. Swoje zadanie długimi fragmentami spełniał także wysoki pressing, którego w środę oczekiwał Michniewicz. Świetnie wyglądał w nim choćby Bartosz Slisz, który bardzo dobrze zaprezentował się w Zagrzebiu oraz Pradze, a teraz do listy pozytywnych wyjazdów może dopisać stolicę Rosji.
Pewności brakowało natomiast obrońcom Legii, którzy kilkukrotnie popełniali błędy wprowadzające zamieszanie w szeregach defensywnych. To właśnie spokój w obronie, a także większa kreatywność w ataku, były tym, czego Polacy potrzebowali. Dość powiedzieć, że gospodarze w pierwszej połowie oddali osiem strzałów, natomiast legioniści tylko… jeden.
Po przerwie wydawało się, że piłkarze Vitórii rzucą się do ataku, ale długo nie mieli takiej oka … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS