Turcja nazywana jest największym więzieniem świata dla dziennikarzy. Takie organizacje, jak Amnesty International czy PEN szacują, że w 2020 roku w tureckich więzieniach siedziało ich od 120 do nawet 200.
Recep Tayyip Erdogan został premierem Turcji w 2003 r. i był nim 11 lat. W 2014 r. został prezydentem i dotąd nikt go nie zdetronizował. Człowiek, któremu Turcja zawdzięcza podniesienie się po kryzysie gospodarczym i liczne inwestycje, z biegiem lat zaczął rządzić coraz bardziej autorytarnie – i przykręcać śrubę mediom. Od 2003 roku rządząca AKP (Partia Sprawiedliwości i Rozwoju), na czele której stoi Erdogan, stopniowo zamknęła bądź przejęła około 200 tytułów prasowych, telewizyjnych i portali. Według wskaźnika wolności prasy Turcja jest na 153 miejscu na 189 krajów (Polska na 64). Rząd ma pod kontrolą 90 procent mediów.
Dziennikarzy oskarża się o szpiegostwo, wspieranie terroryzmu czy próbę obalenia rządu, a wyroki wynoszą od kilku do nawet 27 lat.
W lipcu 2016 r. w Turcji doszło do nieudanej próby zamachu stanu. O jej organizację Erdogan oskarżył muzułmańskiego kaznodzieję Fethullaha Gülena i jego zwolenników, tzw. gullenistów. W kraju wprowadzono stan wyjątkowy.
W tym czasie władze zamknęły kolejnych 45 dzienników, które następnie odsprzedały bliskim rządowi oligarchom. Masowe represje dotknęły wtedy także sędziów, wojskowych, urzędników i nauczycieli akademickich.
Poza więzieniem redaktorów i dziennikarzy czy zamykaniem tytułów prasowych, na mniejsze niezależne media rząd Erdogana nakłada gigantyczne kary finansowe bądź odcina je od reklam. Ale przypadek Nevşin Mengü jest szczególnie symptomatyczny.
Sebastian Łupak: Dlaczego nie pracuje już pani jako dziennikarka i komentatorka stacji CNN Turk?
Nevşin Mengü: Zwolnił mnie z pracy jednym telefonem prezydent Turcji Recep Erdogan.
Prezydent kraju zajmuje się zwalnianiem dziennikarzy z pracy?
No właśnie! Też myślałam, że ma ważniejsze sprawy na głowie.
O co poszło?
Prezydent był właśnie po pierwszym spotkaniu z ówczesnym prezydentem USA Donaldem Trumpem. Był rok 2017. Erdogan chciał przedstawić to spotkanie jako ogromny sukces oraz pokazać się jako wielki sojusznik i przyjaciel Trumpa. Powiedziałam na antenie, że jak na takiego ważnego sojusznika, to dziwne, że ich spotkanie trwało tylko 23 minuty. Poszło o słowo “tylko”. Erdogan się obraził.
Co zrobił?
Zadzwonił do właściciela stacji i powiedział, żeby się mną zajął.
Pracodawca nie protestował?
Miał za dużo do stracenia biznesowo. W Turcji trzeba dobrze żyć z państwem i jego przedstawicielami, żeby zarobić. Prywatny biznes jest blisko powiązany z rządem. Trzeba więc sobie przekalkulować, co się bardziej opłaca.
Wcześniej właściciel CNN Turk – Aydin Dogan – już miał na głowie kontrole skarbowe. Przetrzepywali jego dokumenty. Bał się więzienia. Zresztą chwilę po moim zwolnieniu sprzedał stację komuś, kto jest jeszcze bliżej rządu i rządzącej partii AKP. Teraz CNN Turk to 24-godzinna stacja propagandowa –po prostu żart.
A amerykańska stacja CNN pani nie broniła?
Amerykanie dają Turkom nazwę i logo stacji, a Turcy opłacają licencję. Amerykanie liczą pieniądze, a reszta ich nie obchodzi.
Myśli pani, że Erdogan dzwonił w pani sprawie osobiście?
W moim przypadku tak. Teraz ma od tego swoich ludzi. Prezydent Turcji potrafi wtrącać się do tego, kto prowadzi jaki program w jakiej stacji.
Mało tego, wtrąca się do takich seriali, jak “Wspaniałe stulecie” o sułtanie Sulejmanie i jego osmańskim imperium.
I co się Erdoganowi w nim nie podobało?
Pokazywano tam życie prywatne sułtana, jego ukraińską żonę, małżeństwo itd. Erdogan uznał, że serial przedstawia go w złym świetle, jako kochanka zamiast wojownika. Sułtan powinien być pokazywany jak jeździ konno, a nie w pałacu z kobietami.
Wcześniej Erdogan już panią atakował?
Byłam atakowana w mediach prorządowych i online przez erdoganowskie trolle.
Gdzie teraz pani pracuje?
W Deutsche Welle (DW) Türkçe. Akurat powiększali swoje tureckie biuro. Właścicielami są Niemcy, ale stacja nadaje z Turcji po turecku. Pracuję ze Stambułu. Mamy wielu dobrych reporterów, którzy – jak ja – zostali zwolnieni wcześniej z tureckich mediów. Prowadzę też swój kanał na YouTube.
Wciąż jest pani atakowana?
Oczywiście! Atakują mnie w mediach prorządowych: biorą fragment mojego programu i wyśmiewają. Nazywają mnie “niemieckim szpiegiem”, któremu nie można wierzyć.
Nie zakazali nas dotąd, bo docieramy przez internet do relatywnie małej grupy ludzi. To głównie klasa średnia w dużych miastach, jak Stambuł, Ankara, Izmir. Na prowincji rządzi naziemna telewizja rządowa.
Czy Erdogan próbuje zabrać się za wolny internet?
Tak. Rząd wprowadził kontrolę wypowiedzi w internecie – na Facebooku, Twitterze i YouTube – ze względu na czystość języka.
To jest ich nowa wymówka: “przecież ludzie się obrażają w internecie, wyzywają, więc my was przed tym ochronimy”. Zawsze znajdą powód, żeby regulować wolność słowa. A tak naprawdę chodzi o powstrzymanie krytyki prezydenta Erdogana i jego polityki.
Weźmy 83-letniego tureckiego aktora Genco Erkala. Wezwał on na Twitterze, żeby Erdogan wreszcie pokazał swój dyplom ukończenia studiów, bo są podejrzenia, że w ogóle go nie ma. I za tego tweeta został teraz oskarżony o obrazę prezydenta. Takich ludzi jak on są setki. Trafiają do aresztu, grożą im kary długoletniego więzienia.
Czy rząd podaje pani potrzebne informacje, kiedy prosi pani o nie jako reporterka?
Mam swoje kontakty. Wysyłam pytania do rzecznika prezydenta, ale najczęściej pozostają one bez odpowiedzi. Ale to spotyka też dziennikarzy prorządowych. Im też zamiast twardych danych i faktów wciska się propagandę.
To jest jak sowiecka kremlinologia. Zamiast konkretnych danych patrzysz, kto siedzi na uroczystości najbliżej Erdogana, na kogo spojrzał dziś z uśmiechem i wyciągasz z tego wnioski.
Amnesty International i inne organizacje podają, że w tureckich więzieniach może wciąż siedzieć 120-200 dziennikarzy.
Część moich znajomych już wyszła. Byli oskarżani o zdradę stanu, o spiskowanie przeciw rządowi. Tysiące dziennikarzy straciły pracę. Dziesiątki tytułów prasowych zostały zamknięte.
Przeciwko tym ludziom rząd organizuje akcje i ataki w mediach. Część opozycjonistów wycofuje się z zawodu czy działalności społeczno-politycznej, bo nie wytrzymują ciśnienia.
Jeśli masz małe dziecko i ono się dopytuje, dlaczego mama jest tak często krytykowana w prorządowych mediach, możesz mieć dosyć. Nie chcesz, żeby twoje dziecko było wyśmiewane w szkole, żeby spotykały je szykany.
Wywierają też nacisk na reklamodawców. Jeśli chcesz dać reklamę w mediach opozycyjnych, ludzie Erdogana wzywają cię na dywanik i pytają, po co ci to? Mówią, że prezydent nie jest tym zachwycony. Może lepiej, żebyś dał te reklamy komuś innemu? Biznesmeni odpuszczają.
Jak widzi pani przyszłość mediów w Turcji i innych krajach, gdzie wolność słowa jest zagrożona?
Turcja to 80 mln ludzi, a moje programy ogląda kilka milionów. Reszta? Jest dużo ludzi, którym wystarczają seriale i których w ogóle nie interesują wiadomości.
Ale jeśli sytuacja ekonomiczna Turcji zacznie się pogarszać, bo przecież zagraniczni inwestorzy nie będą ryzykować swoich pieniędzy w tak niestabilnym kraju, to wszystko może się zmienić. Skąd weźmiesz prawdziwe informacje o stanie tureckiej gospodarki?
Jak masz podejmować decyzje przy urnie, jeśli nie znasz podstawowych faktów? Kto zweryfikuje, czy rząd mówi prawdę i co robi za zamkniętymi drzwiami?
Wierzę więc, że media, zwłaszcza te elektroniczne, w internecie, będą się rozwijać mimo prób cenzury.
Ale dziennikarz, żeby móc gdzieś pojechać, czegoś się dowiedzieć, coś odkryć, musi mieć na to pieniądze i redakcję, która te jego odkrycia zweryfikuje…
Sama chciałabym pojechać do Afganistanu, ale moja redakcja nie ma na to pieniędzy. Mam jednak nadzieję, że odbiorcy – czytelnicy i widzowie – rozumieją, jak ważne jest istnienie niezależnych redakcji i mediów i ich finansowanie.
Prawda za pomocą mediów elektronicznych dociera do ludzi. Dziewczynka z Iranu widzi na Instagramie, że jej rówieśniczka z Australii może surfować w oceanie i też chce takiego samego życia. Wybiera się więc w długą wyprawę przez góry, ryzykując zdrowiem, by z Iranu dotrzeć do Turcji i dalej do Europy.
Uważam to za ważne, że wciąż mogę wykonywać swoją pracę ze Stambułu, że mogę być wśród Turków, pytać ich o zdanie, a potem to relacjonować. Co nam zostało, jeśli nie walka o prawdę? Być może w Nowej Zelandii są ładniejsze krajobrazy i spokojniejsze życie, ale póki mogę, zostaję w Stambule.
Wywiad z Nevşin Mengü został przeprowadzony podczas Campusu Polska Przyszłości w Olsztynie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS