Czytaj także: Dawkowanie leków. Co powinniśmy wiedzieć, zanim połkniemy tabletkę?
Antybiotyk spod lady
– Zdziwiłem się, że w Londynie tak łatwo można kupić antybiotyk, ale jak mnie przypiliło to sam kupiłem amoksycylinę na ból zęba. Poprosiłem tylko mamę w Polsce, żeby się dowiedziała od swojego lekarza, jaką dawkę mam brać. I kupiłem, ile trzeba – tłumaczy polski kierowca.
Handel polskimi antybiotykami kwitnie w całym Zjednoczonym Królestwie, nie tylko w Londynie. Tabletki można też kupić na przykład w polskich sklepach w Szkocji. – Dosłownie wczoraj kupiłam antybiotyk, lekarstwa na żylaki, maść na zajady i zapłaciłam 50 funtów – wylicza Renata z Glasgow. – Wszyscy wiedzą, że w „Maciusiach, „Dropsikach” i innych polskich „misiach” można kupić, co się chce. Wystarczy wejść do polskiego sklepu, na półkach jest wszystko: od maści witaminowej po tabletki na problemy gastryczne. Nie widać tylko antybiotyków, te w moim lokalnym polskim sklepie są w specjalnej szufladce – dodaje Renata.
– Szczerze? Ja też kilka razy kupiłam antybiotyk na polskim forum i w polskim sklepie. W południowym Londynie są takie dwa, każdy kto tu mieszka dokładnie wie, gdzie. Znajomi kupowali też w prowadzonych przez Polaków punktach z suplementami oraz kosmetykami. Ostatni lek, jaki kupiłam to był Augmentin, za pierwszym razem na wzmocnioną amoksycylinę musiałam poczekać tydzień – opowiada Joanna, księgowa z Londynu.
– Miałam zapalenie ucha, dwa razy byłam w mojej przychodni, lekarz zalecił paracetamol i przeczekanie bólu. Jakby nie przeszło, to miałam zadzwonić. To jakaś masakra. Jak ktoś miał zapalenie ucha to wie, jaki to jest ból, nawet z zewnątrz nie można dotknąć tego miejsca. Miałam więc wybór: albo iść do szpitala na tutejszy SOR i czekać sześć godzin na cud, czyli, że będzie na dyżurze jakiś lekarz z Europy i się zlituje, albo pojechać do polskiego sklepu i kupić antybiotyk. Wybrałam to drugie – tłumaczy Joanna.
Na forach internetowych Polaków z Wielkiej Brytanii coraz częściej pojawiają się ogłoszenia z ofertą sprzedaży antybiotyków z Ukrainy. – Ja sprzedaję lekarstwa, bo u nas w Kijowie mam znajomego lekarza, on mi wypisuje recepty na kilkanaście antybiotyków, mama kupuje w aptece i nadaje busem z przetworami, czasami lekarstwa wkłada w mały słoik, który wsadza w większy z konfiturami. Ja później je sprzedaję przez znajomych albo przez Facebooka, głównie na ukraińskich i polskich grupach. Polacy więcej kupują, choć niektórzy się boją, że to jakieś podróbki, ale i tak na tym zarabiam – zdradza Galina z Londynu. Na pytanie „ile?”, odpowiada, że 20 funtów na opakowaniu.
Zobacz też: Wielka Brytania. „Doktor Lockdown”: Myliłem się, zamykanie gospodarki nie będzie już potrzebne
Brytyjski „doktor paracetamol” kontra polski antybiotyk
Każdy, kto mieszka w Wielkiej Brytanii albo ma tam krewnych czy znajomych, słyszał legendę o „paracetamolu”. Lekarze w Zjednoczonym Królestwie szafują tym medykamentem na prawo i lewo. Polacy narzekają, że tutejsi medycy często ignorują poważne symptomy i nie zapisują antybiotyków. Zdarzają się też przypadki, że podczas wizyty wystawiają diagnozę na podstawie informacji wyszukanych w „Google”. „Jak coś takiego się widzi u lekarza, który ma pomóc, to nic dziwnego, że nasi rodacy chcą się leczyć tak jak w Polsce. Wolę iść do polskiego sklepu i zapłacić niż być ciągle odsyłany z paracetamolem do domu” – napisał „Leniwy Zenon” na stronie dla Polaków mieszkających w Plymouth i okolicach na Facebooku.
To opinia tyleż powszechna, co błędna. Statystyki wskazują, że antybiotyki medykom z Wysp wcale nie są takie straszne. Według najnowszych danych brytyjskiego regulatora leków, Medicines and Healthcare products Regulatory Agency (MHRA), ponad połowa lekarzy pierwszego kontaktu, nie mając pewności czy dana infekcja ma podłoże wirusowe czy bakteryjne, zaleca antybiotyki.
– Samoleczenia się antybiotykami przynosi więcej szkody niż pożytku. Pacjenci kupują specyfik bez recepty, kierując się często tylko tym, że znają jego nazwę. W związku z tym chory nie może mieć pewności, czy przyjmuje odpowiedni antybiotyk. Leki mogą zarówno szkodzić, jak i leczyć, dlatego należy je zażywać zgodnie z zaleceniami lekarza – mówi „Newsweekowi” dr Neil Jackson z przychodni w południowym Londynie.
– Może się zdarzyć na przykład, że ktoś przyjmie antybiotyk na infekcję wirusową, a tych antybiotykami się nie leczy. Zawsze tłumaczę pacjentom, że antybiotyk działa bakteriobójczo, czyli zabija bakterie, a także bakteriostatycznie, a więc hamuje podziały i wzrost bakterii. Do tego dochodzi szereg skutków ubocznych po zażyciu tych lekarstw, mogą one obejmować poważne reakcje alergiczne, a nawet inne infekcje, ponieważ antybiotyki mogą zabić populację pożytecznych bakterii w organizmie – podkreślił lekarz. – Drugi wielki błąd, jaki popełniają pacjenci, to przerywanie kuracji przed jej zakończeniem. Nawet, kiedy chory poczuje się już lepiej, musi przyjąć pełną dawkę antybiotyków przepisanych przez lekarza. Przerwanie leczenia może skutkować nawrotem choroby oraz nabyciem oporności bakterii na zastosowany antybiotyk – ostrzega brytyjski medyk.
Dlaczego Polacy tak często stawiają na samoleczenie? – Według mnie to raczej nawyki z Polski powodują chęć natychmiastowego zakupu antybiotyku. Wielu nawet nie zgłasza się tu do lekarza, woli kupić antybiotyk przy okazji zakupu polskiego chleba czy wędliny – uważa Justyna z Leeds. – Ja nie mam takich doświadczeń z lekarzami. Jak miałam problem ze zdrowiem wymagający antybiotyku – to go dostawałam – twierdzi Polka. – Fakt faktem, że niemal w każdej przychodni zdrowia wisi plakat z informacją, aby nie nadużywać tych leków, bo częste ich używanie powoduje, że organizm nie reaguje na leczenie tym specyfikiem tak, jak powinien – dodaje Justyna.
Zapotrzebowanie na nielegalnie sprzedawane antybiotyki z Polski wśród brytyjskiej Polonii bardzo wzrosło podczas pandemii. – Nie ma dnia, żeby ktoś nie pytał o „te” lekarstwa – mówi anonimowo jedna z ekspedientek w polskim sklepie w Londynie, który handluje antybiotykami. – Liczy się kasa, szef na tym zarabia więcej niż na kiełbasie czy twarożkach. Są dni, że sprzedaje dziesięć opakowań amoksycyliny, a pieniądze nie idą do kasy, tylko do pudełka po butach na zapleczu – opowiada sprzedawczyni. – Teraz więcej sprzedajemy, bo jest pandemia i trudniej dostać się na wizytę u lekarza. A wiadomo jak to u nas jest, każdy Polak jest politykiem i lekarzem, na wszystkim najlepiej się zna – śmieje się kobieta.
Istotnie podczas pandemii w Zjednoczonym Królestwie trudno nie tylko o wizytę u lekarza rodzinnego, ale nawet o telefoniczną konsultację. Na tę trzeba czekać od dwóch do czterech tygodni. Podczas rozmowy lekarz decyduje czy chce zobaczyć pacjenta. Czasem wysyła link do rozmowy wideo, czasem prosi o zdjęcie.
– W ciągu miesiąca wiele może się zmienić i ludzie nie chcą tyle czekać. Idą więc kupić lekarstwo, które kiedyś na to samo schorzenie zapisał im specjalista w Polsce – mówi nam Alina, recepcjonistka w przychodni zdrowia w Northampton.
– Ogromnym problemem też jest bariera językowa. Wielu Polaków ma trudności z opisaniem swoich symptomów podczas rozmowy twarzą w twarzą z lekarzem, a przez telefon bywa to zupełnie niemożliwe – wyjaśnia Alina. – Dwa tygodnie temu lekarz w mojej przychodni miał rozmowę z polskim pacjentem, który był w stanie tylko wydusić, że natychmiast potrzebuje antybiotyku – opowiada polska recepcjonistka.
Warto dodać, że kobiety w ciąży, dzieci do 16-ego roku życia i osoby, które do końca życia muszą zażywać pewne leki (na przykład choroby tarczycy), nie płacą za antybiotyki ani funta. Polacy przepłacają więc i wspierają nielegalny handel. Obecnie do Wielkiej Brytanii można przywozić ze sobą lekarstwa pod warunkiem, że posiada się na nie choćby kopię recepty. – Musi to wyglądać tak, żeby strażnik na granicy widział, że jest to na własny użytek, a nie na handel – podpowiada kierowca ciężarówki Janusz.
Co grozi za nielegalny handel lekami?
Handel wszelkimi lekarstwami, które sprzedawane są na receptę jest w Wielkiej Brytanii nielegalny. Za złamanie zakazu grozi wysoka grzywna, a nawet więzienie. Osoba przyłapana na nielegalnym handlu antybiotykami i pochodzącymi zza lekami granicy będzie miała w życiorysie kryminalną przeszłość, a z taką kartoteką trudno znaleźć pracę na Wyspach. Właściciel sklepu, który spod lady sprzedaje polskie antybiotyki musi liczyć się z odebraniem mu prawa handlu.
Urzędnicy Home Office ostrzegają również, że jakiekolwiek łamanie prawa w Wielkiej Brytanii może skutkować odebraniem prawa do pracy i życia w tym kraju, nawet osobom, które mają już status osoby osiedlonej.
Czytaj więcej: Nerwy, stosy dokumentów, spore koszty. Mimo tych przeszkód Polacy tłumnie zgłaszają się po brytyjskie obywatelstwo
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS