A A+ A++

Czytaj też: Prezydent Biden popełnił błąd. Bliski Wschód jest teraz większym zagrożeniem, niż kiedykolwiek wcześniej

Joe Biden traci poparcie

Miodowe miesiące zawsze się kończą. Póki ktoś nie sklei rozdartej na pół Ameryki, żaden prezydent nie ma szans na wskaźniki rzędu 80 proc., niczym Truman, Eisenhower, Kennedy. Nawet Reagan, z którego prawica robi półboga, nigdy nie przekroczył 68 proc. Pytanie brzmi, czy Biden odzyska poparcie większości obywateli. Szczególnie niepokoi ów problem demokratycznych kongresmenów i senatorów, którzy za 14 miesięcy będą walczyć o utrzymanie większości w obu izbach.

Gdyby Trump zostawił na pastwę losu 80 tysięcy Afgańczyków, którzy narażali dla USA życie i dostali obietnicę ewakuacji, nikt by się specjalnie nie zdziwił. Prawicowe media uznałyby pewnie, że wódz jest świetnym biznesmenem i zaoszczędził budżetowe pieniądze, a ponadto uchronił kraj przed napływem terrorystów przebranych za uchodźców. Zaś sam zainteresowany nazwałby jakąś panią „suką”, orzekł, że COVID-19 da się wyleczyć pastą do zębów albo butów, zarzucił Black Lives Matter współpracę z chińskim wywiadem, i Afganistan zszedłby na drugi plan także w liberalnej prasie.

Jednak noblesse oblige. Dobry wujek Joe nie tylko wykazał skrajną niefrasobliwość, ale jeszcze brnął w samobójcze tłumaczenia, że „bez bałaganu nie mogło się obejść”, a „talibowie na razie nikogo nie zabijają”. Lewicowi komentatorzy atakują go za bezduszność. Prawicowi oskarżają niemal o zdradę narodową – zburzenie strategicznej przewagi USA w regionie. Wszyscy zaś uznają, że zaniedbał swój podstawowy obowiązek, czyli gwarantowanie bezpieczeństwa obywatelom, wypiął się na sojuszników, podarował skrajnym ugrupowaniom islamistycznym suwerenny kraj, w którym będą mogły szykować kolejne zamachy na skalę 11 września.

Czytaj też: Słyszę: „Nie nagrywaj, bo mogą im obciąć głowy”. Jestem na granicy z Afganistanem

Ze względu na wspomnianą polaryzację Ameryki prezydent traci przede wszystkim poparcie wyborców niezależnych, którzy generalnie są dość konserwatywni, lecz nie tak bardzo, by bez reszty akceptować republikański radykalizm. Współczynnik zachorowań spada, liczba zaszczepionych rośnie, więc wyborcy zaczęli baczniej przyglądać się innym poczynaniom rządu. Niezależnych niepokoi głównie polityka fiskalna.

Biden przeforsował ustawę American Rescue Plan Act (ARPA), która przedłużyła wypłacanie nadzwyczajnych zasiłków dla bezrobotnych (dodatkowe 300 dol. tygodniowo z budżetu państwa, nie licząc świadczeń stanowych) do 6 września, co zdaniem prawicy wstrzymuje ludzi przed podejmowaniem pracy. ARPA podniosła też odpisy podatkowe (od kwoty należnej fiskusowi, a nie podstawy PIT – czyli po prostu zasiłki) z 2 tys. do 3 tys. dol. na dziecko lub 3600, jeśli nie ukończyło 6 lat.

Dla każdego znalazło się coś miłego. Branża gastronomiczna dostała 28,6 mld, szkoły – 130 mld, wyższe uczelnie – 40 mld, lokatorzy, których nie stać na płacenie czynszu – 21,6 mld, władze stanowe – 350 mld, służba zdrowia – 165 mld, każdy obywatel – 1400 dol. Nie udało się tylko podnieść płacy minimalnej do 15 dol. na godzinę. W sumie prezydent rozdał 1,9 biliona dol. czyli 9 proc. PKB z ubiegłego roku. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Perspektywa paraliżu

Do Kongresu trafił projekt remontu infrastruktury (American Jobs Plan) kosztem 2,65 bln dol., z czego 782 mld zasiliłoby ekologiczną energetykę. Prawie pół biliona pochłonęłaby naprawa autostrad, tuneli i mostów, drugie tyle – służba zdrowia, przedszkola, żłobki. Ostatni bilion poszedłby na budownictwo komunalne, szkolenia zawodowe, dotacje dla firm tworzących nowe miejsca pracy i przenoszących produkcję do USA.

Z kolei warta 1,8 bln ustawa prorodzinna (American Families Plan) przewiduje darmowe dwa lata przedszkola i tyle samo studiów, zasiłki wychowawcze, urlopy macierzyńskie, subsydia do ubezpieczeń medycznych. Kto za to wszystko zapłaci? Prawica lamentuje, że przyszłe pokolenia.

Według administracji inwestycje częściowo zwrócą się same, resztę pokryją najbogatsi obywatele (szczególnie zaboli ich dwa razy większy podatek od zysków kapitałowych) i korporacje, którym obniżony przez Trumpa CIT skoczy z 21 do 28 proc. Co prawicę jeszcze bardziej wkurza, bo nie jest od obrony interesów przyszłych pokoleń, lecz milionerów, inwestorów i przedsiębiorców.

Biden zawalczy o reelekcję – chyba że wystawi Kamalę Harris – dopiero w roku 2024. Wybory do Kongresu i władz lokalnych odbędą się przyszłej jesieni. Członkowie izby niższej dostają mandat na 2 lata, senatorzy na 6, ale wymieniają się rotacyjnie, zaś jedna z podstawowych zasad amerykańskiej polityki, mówi, że w połowie prezydenckiej kadencji o decyzjach elektoratu przesądza stosunek do lokatora Białego Domu.

By formacja prezydenta nie straciła foteli na Kapitolu, musi mieć on wskaźniki powyżej 65 proc., jak Clinton (1996 r.) czy Bush młodszy (2002). Istnieją nawet algorytmy pozwalające przewidzieć wyniki partii w oparciu o notowania prezydenta, bo powyższa prawidłowość działa niezawodnie od roku 1938. Tymczasem w Izbie Reprezentantów demokraci dysponują większością zaledwie 8 głosów (220:212, trzy miejsca wakują), a Senat jest podzielony równo na pół, i decydujący głos ma jego przewodnicząca – pani Harris.

Zwycięstwo republikanów oznaczałoby legislacyjny paraliż. Nowa większość odrzucałaby wszystkie projekty prezydenta, a ten wetowałby jej ustawy. Wojna ideologiczna wyklucza kompromisy. Biden wprawdzie próbował negocjować, ale nie miał z kim. ARPA nie wsparł ani jeden republikanin.

Joe Biden. Sympatyczny, tylko niekompetentny

Republikanie pokazali, co potrafią, kilkakrotnie doprowadzając ustawodawczy szantaż do ekstremum, to znaczy odcinając rządowi finansowanie, by wymusić ustępstwa. Na bezpłatne urlopy szło prawie dwa miliony urzędników włącznie z 400 tys. cywilów podległych Pentagonowi i 75 proc. personelu agencji szpiegowskich. Działalność wstrzymywały placówki konsularne Departamentu Stanu, archiwa państwowe, urząd podatkowy, inspekcja sanitarna, biuro ochrony konsumentów, urząd kontroli żywności i leków.

Federalna Komisja Komunikacji musiała się zadowalać 2 proc. pracowników, NASA – 3 proc., Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób – 32 proc. W przypadku masowego zatrucia czy epidemii, władze stanowe nie mogłyby liczyć na pomoc państwa. Przestawały funkcjonować programy dożywiania najuboższych i dofinansowania czynszów. Prawica nie wahała się „wygasić” (shutdown) administracji w latach 1995, 1996, 2011, 2013. Jeżeli nie spodoba jej się budżet Bidena, dysponując większością, znów sięgnie po siekierę.

Anarchia w Kabulu oraz niestrawne dla konserwatystów – niekoniecznie republikanów, także sporej części bezpartyjnych drobnych przedsiębiorców, których Ameryka ma ponad 30 mln – reformy socjalne to nie koniec problemów Bidena. Zniósł drakońskie dekrety imigracyjne Trumpa, lecz nie zadowolił nikogo. Prawica zarzuca mu otwarcie granic na oścież, lewica krzyczy, że nadal dzieli rodziny i deportuje dziesiątki tysięcy osób, które spełniają kryteria uchodźcy, wykorzystując przepis o zakazie wpuszczania azylantów z kraju, gdzie panuje epidemia. Czyli obecnie każdego.

Z jednej strony elektorat widzi zatem nieudolność, z drugiej – coraz wyraźniej dostrzega, że Biden próbuje realizować zupełnie inny program, niż prezentowany podczas kampanii wyborczej. Amerykanie chcieli przywódcy centrowego, umiarkowanego, który zaprowadzi spokój i porządek, po czterech latach totalnego bajzlu, zaogniania konfliktów, szczucia prawdziwych patriotów przeciw obcym, czarnym, wykształconym, podejrzanym, strzelania obciachu na arenie międzynarodowej, rządzenia za pomocą Twittera, paśmie skandali, o dwóch impeachmentach nie wspominając. Tymczasem Józio z klasy średniej ulega lewemu skrzydłu partii i próbuje przebudować leseferystyczny amerykański kapitalizm na modłę europejską.

Ludzie wciąż go lubią, lecz do społecznej świadomości przebija się narracja od początku prowadzona przez republikanów: owszem, jest sympatyczny, tyle że miękki i niekompetentny. Nie dostał mandatu na reformy socjalne, jakich rząd nie przeprowadzał od czasu Lyndona Johnsona. Jego największym atutem miała być prawdomówność, a wskutek afgańskiego fiaska zaczął kręcić. Na piątkowej konferencji prasowej oświadczył, że talibowie przepuszczają do samolotów wszystkich Amerykanów bez wyjątku. Dosłownie parę minut później jego własny, zeznający akurat przed Kongresem sekretarz obrony przyznał, że obywatele USA są nie tylko zatrzymywani, lecz również bici.

Gdyby gospodarka kwitła, wyborcy przymknęliby oko na potknięcia. Jednak inflacja sięgnęła 5,4 proc., choć w strefie euro utrzymuje się na poziomie 1 proc. Rozdawanie bilionów musiało się tak skończyć. Zwłaszcza przyznawanie kolejnych pandemicznych zapomóg obywatelom, których sytuacja finansowa wcale się nie pogorszyła. Biden ma przed sobą trudny okres. Może odrobić straty, lecz jeśli mu się nie uda, za rok Waszyngton ogarnie polityczny impas jeszcze bardziej beznadziejny, niż podczas drugiej kadencji Obamy.

Czytaj też: Spektakularna klęska w Afganistanie to jeszcze nie koniec. Supermocarstwo słabnie?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKontuzja kluczowego obrońcy FC Barcelony! “Miał problem już na treningu”
Następny artykułKustosz Łagiewnik: coraz więcej ludzi odkrywa w miłosierdziu Boga szczęście i pokój dla świata