A A+ A++

Nie chcę powtarzać słów Radosława Sikorskiego pod adresem Pawła, ale niestety nie wierzę też w jego naiwność: że dał się podejść bardziej cwanym graczom. To, co zrobił, jest jego wyborem. Miał do tego prawo. W gruncie rzeczy obojgu nam chodzi o wolność, tylko zupełnie inaczej ją pojmujemy.

Gram w serialu TVP. Zaczęłam tę pracę dwanaście lat temu. Telewizją zdążyły w tym czasie rządzić wszystkie ugrupowania. Mam się wypisać z serialu, bo teraz Woronicza firmuje PiS? A z kraju też mam się wypisać, bo rządzi nim PiS? Codziennie przeżywam jakiś rodzaj upokorzenia, wstydu, niechęci. Mówię: „Nie, no to już jest niemożliwe, to się nie zdarzy”. A potem pada słowo „reasumpcja”. I okazuje się, że jednak to jest wszystko prawda.

Najgorsze jest to, że w oczach kogoś spoza Polski to ja jestem tym krajem, który łamie prawa człowieka, to ja jestem tym krajem, który nie przestrzega prawa do wolności słowa, nie szanuje kobiet. Co z tego, że nie mam z tym nic wspólnego? Chodzę na wybory, nic nikomu złego nie robię, nikogo nigdy nie oszukałam. To nic nie zmienia. Patrzę na osoby z mojego otoczenia bardzo zaangażowane w sprawy społeczne i polityczne, takie jak Maja Ostaszewska, i widzę, że ich działania też nic nie zmieniają.

Czytaj także: Jakub Żulczyk: Potrafiłem składnie mówić nawet po wypiciu litra wódki. Jak na standardy alkoholika, byłem bardzo młody

Straciła pani nadzieję?

– Raczej jestem wkurzona. Wściekła. Wychowywały mnie mama i babcia. Babcia była małą dziewczynką, gdy wybuchła wojna. Musieli z rodziną uciekać ze Lwowa. Wiele lat później moja mama, która była koordynatorką pracy artystycznej w Operze Wrocławskiej, musiała jeździć za granicę dorabiać do pensji. Jeździła sprzątać do Szwecji, żeby jakoś związać koniec z końcem. Chciałoby się wierzyć, że wyłącznie rzeczy dobre kształtują człowieka, ale bywa też odwrotnie: hart ducha kształtuje się w sytuacjach trudnych, dramatycznych. Mama i babcia nauczyły mnie, że wolność, niezależne myślenie mają największą wartość.

Oglądając pani najnowszy film „Zupę nic”, pomyślałam, że przeniosła się pani w czasy swojego dzieciństwa.

– Tak było. W 1981 r. miałam dokładnie dziesięć lat. W pamięci zostały mi pojedyncze obrazy: niedzielny ranek 13 grudnia, moja mama płacze. Poprzedniego wieczoru babcia Marysia obchodzi imieniny, wszyscy świetnie się bawią, a ja teraz siedzę w pokoju telewizyjnym i oglądam przemówienie Jaruzelskiego, z którego oczywiście jako dziesięciolatka nic nie rozumiem.

O takich filmach jak „Zupa nic” – lekkich, ale mądrych komediach o życiu zwykłych ludzi w czasach PRL – nie było nawet mowy tuż po transformacji. PRL był obciachem z filmów Barei, nowa popkultura się nim nie interesowała. Gdy pani debiutowała, w kinie rządziły komedie kryminalne i romantyczne o ludziach, z którymi kompletnie nikt się nie mógł identyfikować.

– Tak. Myśmy poszli bardzo szybko do przodu, zakładając, że jak się komuś nie udało, to się nie udało, trzeba sobie w życiu radzić. Zabrakło empatii i współczucia i ponosimy teraz tego konsekwencje.

Patrzę na film „Zupa nic”, na tych bohaterów, którzy, owszem, mieli dużo ciężej, ale potrafili się cieszyć sobą i wszystkim tym, co mają, i patrzę na to, co się dziś wyprawia w Polsce. Jestem bliska przekonania, że zmierzamy dokładnie do czegoś takiego, co mieliśmy w PRL, tylko dziś jest gorzej, bo instrumenty manipulowania ludźmi są celniejsze.

Jest to wszystko smutne, dołujące. Jest XXI wiek, chciałabym móc wybrać, czy chcę czytać „Newsweek”, „Gazetę Wyborczą”, czy oglądać TVN24, czy TVP. Tymczasem partia, która sprawuje w moim kraju władzę, nie tylko chce mi odradzić stację telewizyjną, która ich zdaniem „nie jest fajna” – oni chcą mi jej zakazać. Nie rozumiem, dlaczego my się tak musimy ciągle cofać w czasie?

W takich sytuacjach czuję się jak ślimak: schowam się w swoim domku, może mnie nikt nie zdepcze. Maciek Stuhr o tym pięknie mówił – o tym stanie totalnego wycofania. Tylko ja jestem aktorką, muszę się przyglądać ludziom, sytuacjom, garściami brać również z rzeczywistości. Nie mogę się cały czas chować.

Przypomniałam sobie teraz moment, kiedy wchodził na ekrany film „Urodzeni mordercy”. To już nie była komuna, tylko połowa lat 90., a i tak mówiło się, że w taki film musi zaingerować cenzura, bo daje upust złu, jest niemoralny. Pomyślałam sobie wtedy: dobrze, jak ktoś nie chce tego filmu oglądać, niech nie idzie do kina. Ale dlaczego mi tego zabraniać?

My w ogóle w Polsce mamy niezdrową relację z władzą, taki syndrom sztokholmski. Wydaje mi się, że chciano by ludziom nakazywać, zakazywać, uzależniać od siebie. Proszę się przyjrzeć zawodom, które dają możliwość wpływania na los drugiego człowieka. Jak wielu ludzi wykorzystuje swoją władzę i pozycję.

Czytaj też: Józef Hen gorzko o Polsce: katolicki kraj, w którym zadziwiająco dużo jest nienawiści

Reżyserzy także?

– Reżyserzy, producenci, aktorzy, dyrektorzy teatrów, ci, którzy są wyżej w relacji władzy. Pracowałam kiedyś na planie filmowym z człowiekiem, który jest ostoją kultury, spokoju, nie podnosi głosu. To Paweł Edelman, który emanuje takim rodzajem energii, że wszyscy chcą uprzedzić jego pragnienie, zanim cokolwiek powie. Ideałem byłoby, gdyby takie wyjątki były regułą.

Bywa tak, że reżyserzy pokazują, że to oni tu rządzą, dają werbalny upust różnym frustracjom. A aktorzy mają w sobie patologiczną uległość, wpajaną im już w szkole teatralnej, w której na początku pierwszego roku trzeba przecież przejść fuksówkę – czy raczej trzeba było, bo wreszcie tego zwyczaju zakazano. Chodziło o to, żeby udowodnić starszym rocznikom, że nie dostało się na studia fuksem.

Świetnie pamiętam zwłaszcza jedno wydarzenie. Rzecz odbywała się w nocy w salce teatralnej, w której wszystkie reflektory były włączone. Stawało się pojedynczo na scenie, a studenci starszych roczników zadawali etiudy, które miały rzekomo rozwinąć naszą wyobraźnię. Ja dostałam etiudę: „Rym-cym-cym, z dupy dym”. To się może wydawać śmieszne, ale tylko do czasu: to było okraszane alkoholem, musztrą, agresją. Trzeciego dnia powiedziałam „dziękuję”. Jakiś młody mężczyzna złapał mnie na korytarzu i zapytał, jak on się nazywa. Nie potrafiłam powiedzieć, więc kazał mi napisać swoje nazwisko dwieście razy na kartce. Pomyślałam sobie: „Kurczę, ale ja już byłam w szkole podstawowej”. Wypisałam się z fuksówki, co zaowocowało tym, że przez pierwsze pół roku studiów byłam traktowana przez kolegów i koleżanki jak śmierdzące gówno.

Co robili?

– Gdy wchodziłam do takiej maleńkiej kawiarenki w szkole, milkły rozmowy. Wszyscy dawali mi wzrokiem do zrozumienia, że mam spadać. Nie mówili „cześć”, odwracali się na korytarzu. Młody człowiek nie ma wtedy takiej odwagi: „To ja wam teraz coś udowodnię, pokażę, że coś potrafię”. Chodziło głównie o przetrwanie. Po prostu trzeba to było jakoś przeżyć, więc przeżyłam. Finalnie mnie to wzmocniło, ale to był naprawdę trudny czas.

A wiele lat później Robert Więckiewicz, który należał do rocznika, który mnie fuksował, stanął ze mną twarzą w twarz na planie filmu „W ciemności” Agi Holland, gdzie zagraliśmy kochające się małżeństwo.

Pogadaliście sobie?

– Nie. Myślę, że paradoksalnie on czuł dużo większy dyskomfort. Nasze pierwsze spotkanie na planie było takim badaniem z jego strony, czy ja czuję żal? Czy noszę to w sobie?

Nosi pani?

– Nie noszę. Spotykam tych ludzi czasem na planach filmowych, w teatrze. Nigdy nikomu nie dałam odczuć, że… Tylko widzi pani, jakie to jest odwrócone? „Nigdy nikomu nie dałam odczuć” – to mnie zależy, żeby nie pokazywać, że mnie to w ogóle dotknęło. To mnie zależy, żeby tamta strona się nie poczuła niekomfortowo…

Szkoły artystyczne się zmieniają, wiem to od znajomych, którzy w nich uczą. Nie jestem tylko pewna, czy naszym polskim zwyczajem nie wjechała metoda „grubej kreski”, czy znowu nie idziemy ze skrajności w skrajność? Potępiamy w czambuł to, co było, bez zastanowienia się, co się stało, dlaczego tak się stało? Obawiałabym się tego bardzo.

Co mówią znajomi wykładowcy o tych zmianach?

– Że dziś każdy student ma narzędzia do oceny, dawania punktów, może bardzo subiektywnie oceniać metody pedagoga. Ludzie, którzy uczą, często czują się pod presją studentów, którzy jeszcze niczego zawodowo nie doświadczyli.

Aktorstwo to jest zawód, który polega na obnażaniu emocji, bliskości z partnerem. Jeżeli młody człowiek jest tak nadwrażliwy, że czuje się upokorzony i złamany choćby intonacją, która sugeruje polecenie, to idzie to w stronę kolejnej paranoi. W aktorstwie nie chodzi o dobre obyczaje, kulturę i komfort. Trzeba zaakceptować to, że czasem w emocji ktoś huknie, ale nie może to być personalna wycieczka.

Młodzi są dziś na pewno bardziej wrażliwi na pewne sprawy. Miałam rok temu dzień zdjęciowy do filmu, który realizowali studenci szkoły filmowej. Zauważyłam, że oni są świetni, jeżeli chodzi o opisanie czegoś obrazem. Tak się porozumiewają, do tego przywiązują niewiarygodną uwagę do detalu. Pytają wciąż, co widać na ekranie. Ale już tego, co by chcieli uzyskać w sferze emocji od aktora, co ma bohaterka przeżywać, nie potrafią opisać. Wydało mi się to bardzo ciekawe, symptomatyczne, być może. Bo ja z filmu pamiętam najbardziej po latach, że byli w nim Dustin Hoffman i Meryl Streep i oni zajebiście zagrali. Jaki był kadr? W co byli ubrani? Nie obchodzi mnie to. A dla nich jest to mega ważne.

Kultura obrazkowa. Więcej patrzymy w ekrany, mniej przeżywamy. To pewnie zmienia też podejście estetyczne młodych ludzi wchodzących w świat kina.

– Widzi pani, a ja nawet nie mam Facebooka ani Instagrama. I jestem pewnie jedną z niewielu osób, którym się udaje jakoś bez tego funkcjonować w branży. Takich pięć osób jak ja można jeszcze zaakceptować na zasadzie freaków – bohaterów jak z „Zupy nic”, wychowanych w innych czasach. Ale gdyby teraz młodzi aktorzy chcieli funkcjonować bez tego? Bez mediów społecznościowych? Nie przebiją się – nie ma szans. Dla mnie to smutne, bo to jest całkowite pomieszanie z poplątaniem. Aktorom sprawdza się „aktywności” w sieciach społecznościowych, sprawdza się, ilu mają fanów, ale już nie to, jak grają.

Dlaczego nie ma pani Facebooka?

– Miałam bardzo złe doświadczenie, jeszcze zanim pojawił się Facebook. Nie było nawet Naszej Klasy. Jedna z gazet zadawała wtedy internautom na swojej stronie w sieci pytanie, a oni mieli się na forum wypowiedzieć, czy są przeciw, czy za.

Wystąpiłam akurat w drugiej części „Bożej podszewki”. Moją rolę w pierwszej części przepięknie zagrała Agnieszka Krukówna. Pytanie na forum brzmiało: „Czy to dobrze, czy źle, że panią Krukównę zastąpi pani Preis”. Najpierw pojawiły się komentarze łagodne w stylu: „Jaka szkoda, pani Agnieszka tak pięknie stworzyła tę bohaterkę”, „No dobrze. Pani Kinga ma inny temperament, ale pewnie też to dobrze zagra”. Ale wieczorem zadzwonili znajomi, żebyśmy natychmiast weszli na tę stronę, bo dzieje się coś złego. Weszłam i przeczytałam tam taki tekst: „Kinga Preis jest typem kobiety cztero-workowca, pierwszy worek należy jej nałożyć na głowę, jak się ją p… od tyłu, drugi worek…” i tak dalej.

To jest uczucie, które trudno opisać. Siedząc z mężem i z dzieckiem w domu na kanapie, poczułam oddech totalnego zła na swoich plecach. I jednocześnie wiedziałam, że nic z tym nie mogę zrobić – jedynie się zadręczać. Przestałam czytać recenzje, komentarze. Poczułam, że bez względu na to, czy piszą o mnie dobrze, czy źle, muszę przed tym wybudować mur. Jeżeli ktoś mi mówi rzeczy dobre, one są miłe, ale nie pomogą mi w zagraniu następnej roli. A złymi mogę się wykończyć.

A to był dopiero początek hejtu, który później się rozlał po sieci i poza nią.

– Kiedyś prostactwo, chamstwo, łajdactwo, najbardziej wstrętne i prymitywne uczucia miały na pysk założony kaganiec, nie pozwalaliśmy im płynąć po wierzchu. A dziś dano im totalne przyzwolenie. Dobrze, że pyskujesz, że oplujesz kogoś, z kim się nie zgadzasz, że zachowasz się jak pani Pawłowicz, że rzucisz wulgaryzmem. Masz do tego prawo! Przez tyle lat ci mówiono, że nie wypada, że są pewne zasady, że nie można. A to nieprawda! Możesz to robić. Tango, to jest po prostu polskie tango. Żadne dobro nie ma w sobie takiej siły przebicia jak jedno przyłożenie w mordę, podpalenie tęczowej flagi, spalenie kukły Żyda na wrocławskim rynku czy uderzenie kogoś teleskopową pałą. To czym wobec tego jest film „Urodzeni mordercy”? Skoro to się dzieje naprawdę i dajemy temu forum?

Kinga Preis jest wielokrotną laureatką prestiżowych nagród aktorskich, zagrała m.in. w „Komorniku”, „Domu złym”, „W ciemności”, „Róży”, a także w serialach „Stulecie winnych”, „Ojciec Mateusz”

Czytaj też: „Czas homofobów i mizoginów nareszcie naturalnie się kończy. I nic ich już nie ocali”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułThe Elder Scrolls V: Skyrim Special Edition Level 21 Dunmer Vampire Savegame PC
Następny artykułAmbasada USA dofinansuje projekt Młyna Wiedzy o energii odnawialnej