A A+ A++

Nic nie zapowiadało katastrofy. Grupa śmigłowców z czerwonymi gwiazdami na kadłubach zbliżała się do lotniska w Dżalalabadzie. Sylwetki maszyn wyraźnie odcinały się na tle nieba, a piloci lecieli jak na defiladzie, ufni w przewagę, jaką w walce z brodatymi góralami zapewniają śmigłowce bojowe.

Nie wiedzieli, że z wielką uwagą śledzi ich co najmniej trzydzieści par oczu. Mudżahedini niepostrzeżenie przekradli się w pobliże lotniska, ukrywając się zaledwie półtora kilometra od pasa startowego. Jeszcze do niedawna mogliby tylko popatrzeć na nadlatujące śmigłowce. Tym razem nie zamierzali poprzestać na patrzeniu.

W książce “Pułapka na niedźwiedzia” pakistański generał, Mohammad Yousuf wspomina, że bojownicy zostali rozstawieni tak, by utworzyć trójkąt. Jego wierzchołki zajęli mudżahedini z rakietami Stinger, dzięki czemu mogli ostrzelać powietrzny cel niezależnie od kierunku, z którego nadleci. A gdy nadleciał, strzelali celnie.

26 września 1986 roku Rosjanie przeżyli szok, widząc spadające z nieba w płomieniach dwa ciężkie śmigłowce bojowe Mi-24. To był punkt zwrotny wojny w Afganistanie: nowoczesne, skuteczne rakiety przeciwlotnicze zmieniły balans sił i podziurawiły rozciągnięty dotychczas nad Rosjanami, powietrzny parasol.

Śmigłowce musiały latać ostrożniej, samoloty – atakować z większego dystansu i pułapu, a ciężkie maszyny transportowe działać w asyście innych, zapewniających ochronę.

Wszystko to przełożyło się na radykalny spadek skuteczności radzieckiego lotnictwa i stało się jedną z przyczyn, dla których zwycięskie do niedawna i prowadzące wojnę totalną, radzieckie oddziały, zaczęły ponosić coraz poważniejsze straty.

Rosjanie od początku inwazji walczyli z co najmniej dwoma przeciwnikami. Tym oczywistym byli bojownicy, bezpośrednio zaangażowani w walkę na terenie Afganistanu. Tym ukrytym w cieniu – Stany Zjednoczone, które wojnę w Afganistanie uznały za dogodną okazję do osłabienia Związku Radzieckiego.

Idea “wojen proxy” – zastępczych konfliktów toczonych przez mocarstwa na cudzym terenie i w znacznej większości cudzymi rękami – nie jest nowa. Bardziej zaskakujący może wydawać się fakt, że podstawy prawne do finansowania mudżahedinów – w postaci decyzji prezydenta Cartera – zostały zabezpieczone jeszcze przed sowiecką inwazją.

Nie jest jednak jasne, czy Amerykanie zdecydowali się na aktywną pomoc dla antysowieckich sił w Afganistanie już po inwazji, czy też – licząc na wciągnięcie wrogiego mocarstwa w beznadziejną wojnę – sami ją sprowokowali.

Za tym drugim scenariuszem przemawia jeden z wywiadów Zbigniewa Brzezińskiego (doradcy ds. bezpieczeństwa amerykańskiego prezydenta), który w 1998 roku przyznał, że “nie żałuje zorganizowania operacji, która pozwoliła na wciągnięcie ZSRR w afgańską pułapkę”.

Niezależnie od spekulacji, kto konflikt sprowokował, pozostaje faktem, że Amerykanie od samego początku nie byli jedynie biernym obserwatorem. Już w 1979 roku zatwierdzono pierwszą transzę finansowej pomocy dla bojowników, początkowo z zastrzeżeniem, że pieniądze nie mogą być przeznaczone na broń. Zastrzeżenia zostały szybko wycofane.

Ciężar dostaw wzięła na siebie CIA, która nawiązała bliską współpracę z władzami Egiptu. Egipcjanie rozpoczęli wielką wymianę uzbrojenia – odsprzedawali starszy sprzęt radzieckich wzorów, na jego miejsce kupując oferowany w dobrej cenie sprzęt amerykański. Pozyskana z Egiptu broń trafiała do Afganistanu, choć nie było to jedyne źródło uzbrojenia.

Pomoc dla mudżahedinów, za prezydenta Cartera liczona w dziesiątkach milionów dolarów, po objęciu urzędu przez Ronalda Reagana lawinowo wzrosła, a całość podjętych działań zyskała została określona jako operacja Cyclone (nawiązuje do niej m.in. hollywoodzki film “Wojna Charliego Wilsona”). Amerykanie zapewniali nie tylko broń i szkolenie, ale także rozpoznanie – w tym wywiad satelitarny. Koordynowali również działania mudżahedinów, wyznaczając im cele ataków.

Rosnący w siłę mudżahedini przez długi czas pozostawali jednak niemal bezbronni wobec radzieckiego lotnictwa. Mogli mu przeciwstawić głównie mało skuteczną broń strzelecką i małokalibrowe działka, wymagające dobrze przeszkolonej obsługi i pochłaniające ogromne ilości cennej i trudnej do dostarczenia amunicji.

Dlatego bardzo zależało im na nowoczesnych pociskach przeciwlotniczych klasy MANPADS (Man-portable air-defence system), czyli niewielkich, lekkich wyrzutniach, pozwalających na odpalenie pocisku z ramienia operatora. Szczytem technologii tamtego okresu były amerykańskie pociski FIM-92 Stinger.

Amerykanie początkowo nie chcieli udostępniać Stingerów. Nie brakowało obaw (jak się później okazało – słusznych), że supernowoczesny wówczas sprzęt może wpaść w ręce Rosjan (ci za zdobycie Stingerów obiecywali swoim żołnierzom order Bohatera Związku Radzieckiego). Równie wielki strach budziła wizja, że skuteczną broń przeciwlotniczą zdobędą coraz bardziej rosnący w siłę, muzułmańscy ekstremiści.

Bo operacja Cyclone, poza jasnym aspektem militarnym, miała też drugie dno. Był nim udział Pakistanu i pakistańskich służb specjalnych ISI, które – korzystając z roli pośrednika – zaczęły prowadzić w Afganistanie swoją własną grę. Ponieważ to ISI organizowało podział amerykańskiej pomocy, Pakistańczycy zaczęli celowo wzmacniać popieraną przez siebie frakcję islamskich radykałów, w tym dowódców takich, jak fundamentalista Gulbuddin Hekmatjar.

“Tworzysz Frankensteina!” – miała ostrzegać Amerykanów premier Pakistanu, Benazir Bhutto. Czas pokazał, że miała słuszność – doposażeni, szkoleni i werbowani za pieniądze z amerykańskiej pomocy radykałowie stali się niebawem w Afganistanie poważną siłą.

“Amerykanie pomagają niewłaściwym ludziom” – narzekał słynny Lew Pandższiru, Ahmad Szah Masud, wsławiony zatrzymaniem 9 kolejnych, sowieckich ofensyw, które rozbijały się o mądrze prowadzoną obronę.

W 1989 roku Sowieci opuścili Afganistan zostawiając za sobą zwycięskich, ale podzielonych mudżahedinów i coraz bardziej palący problem w postaci religijnych fanatyków, skupionych wokół takich postaci, jak mułła Mohammad Omar.

Początkowo przeciwstawiali się im bohaterowie wcześniejszych walk z okupantem, jednak ich pozycja, podobnie jak autorytet świeckich władz, zaczęła szybko słabnąć. Przywódcy czasów wojny i afgańskie władze okazywali się nieskuteczni w obliczu problemów społecznych i gospodarczych, z jakimi borykał się wyniszczony wieloletnią wojną Afganistan.

Niszę powstałą w miejscu niesprawnych struktur państwa zaczęli zagospodarowywać religijni radykałowie. Za oficjalny rok powstania talibów uznaje się 1994, jednak funkcjonowali oni już znacznie wcześniej, w 1994 roku jedynie formalizując swoje działania. W ciągu zaledwie kilku miesięcy opanowali (nie zawsze siłą) znaczną część Afganistanu, przejmując kontrolę nad jego stolicą, Kabulem.

Zwieńczeniem tych działań był zamach na ostatniego liczącego się przeciwnika, stawiającego talibom zdecydowany opór Lwa Pandższiru, bohatera walk z Rosjanami i przywódcy Sojuszu Północnego. Nie jest jasne, czy taki, a nie inny termin zamachu był wynikiem przypadku, czy może realizacji skoordynowanego, większego planu – Ahmad Szah Masud zginął 9 września 2001 roku.

Dwa dni później, o 8:46 czasu lokalnego, pilotowany przez porywacza, Muhammada Attę, pierwszy Boeing 767 wbił się w północną wieżę WTC.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUSA odmówiły Izraelowi wspólnego potępienia polskiego rządu
Następny artykułPolicja Zabrze: Poszukiwany Bonk Kacper lat 16