A A+ A++

Stabilne życie Kuby zniszczył atak padaczki. Sam w sobie nieprzyjemny, ale jeszcze gorzej, że w szpitalu zrobili mu badania i wyszło, że alkohol zniszczył wątrobę i trzustkę.

Obecne życie Kuby nie jest już takie stabilne. Jest nerwowy, wiecznie zestresowany, byle głupota wytrąca go z równowagi. Nieustannie się czymś martwi. Stał się niecierpliwy, zrzędliwy, nudny. Nawala w pracy, nie chce mu się rozmawiać, nie chce mu się spotykać.

– Co się z tobą stało? Lepiej już było, jak piłeś – rzuciła mu kiedyś Iwona, jego partnerka.

Są dni, kiedy Kuba uważa, że miała rację.

Czytaj też: Koneserzy. Jak piją „idealni” Polacy?

I

Kamil, 40 lat, branża informatyczna. Wieszał się. Na klamce, na prysznicu, a ostatni raz na drążku, takim do podciągania. Zamontował go po którymś odwyku i nigdy nie skorzystał. Aż do pamiętnej nocy, kiedy wypił w knajpie cztery piwa i cztery szoty, a jak już kumple mieli dość i nie znalazła się ani jedna osoba na gorączkę wtorkowej nocy, wrócił do domu, wyjął z lodówki trzy czwarte, wypił, wysłał wiadomości do kilkunastu osób, głównie dawnych miłości, że jest zmęczony i samotny – i się powiesił. I spadł.

– Zabawne jest to, że jakbym wcześniej choć raz się na tym cholerstwie podciągnął, tobym poprawił mocowanie i miałbym z głowy, skończyłbym jak tata – uśmiecha się smutno. Bo u Kamila to rodzinne. Ojciec też pił i też się powiesił, tyle że skutecznie.

– A tak spadłem razem z tym drążkiem i złamałem rękę. A jak wytrzeźwiałem, to się zgłosiłem do psychiatryka.

W szpitalu Kamil był trzeźwy przez sześć tygodni, najdłużej od matury. W dzień brał udział w terapii i spał. Śniły mu się awantury, które wszczynał po pijaku. Śniła mu się córka, którą widywał co drugi weekend. „Zniszczysz jej życie, tak jak tobie tatuś zniszczył” – powtarzała jego była partnerka. Nocami płakał. Po szpitalu wrócił do zastawionego pustymi butelkami pokoju z kuchnią, z zapleśniałymi naczyniami wylewającymi się ze zlewu, ze zmierzwioną pościelą i brudną bielizną porozrzucaną na podłodze.

– Sześć tygodni nie piłem, a zaczęło mnie telepać, jakbym miał delirkę – wspomina. – Na koncie miałem

300 złotych, a na mailu wiadomość od przełożonego, że już nie pracuję. Pierwsze, o czym pomyślałem, to to, żeby się napić. Ale paradoksalnie zaczynanie od zera dało mi jakąś nadzieję. Pomyślałem, że skoro zawaliłem już wszystko, to spróbuję na nowo. A jak się nie uda, to się zapiję na śmierć.

Pierwszych miesięcy Kamil nie zapomni do końca życia. Najgorsza była samotność, bo okazało się, że na trzeźwo nie jest już ani duszą towarzystwa, ani podrywaczem. W ogóle nie jest sobą. Trudno mu było wytrzymać dłużej niż godzinę między ludźmi, bo oni rozmawiają, śmieją się, opowiadają historie, a Kamil jakby był od nich oddzielony jakąś niewidzialną ścianą. Zaczął biegać, robić pompki, jeździć na rowerze, wszystko, byle tylko zapomnieć o samotności. I o tym strasznym napięciu, które do niego co chwila wracało. Serce wali, oddech płytki i szybki, człowiek by gdzieś biegł, gdzieś uciekał, ale nie wie przed czym.

– Był też ten powracający głos, że to się i tak nie uda. Że ja tu robię jakiś

dziki wysiłek, każdy dzień jest jak jakaś wojna, a w każdej chwili mogę się napić i wracamy do punktu wyjścia. Złapałem robotę u kumpla w remontówce. Jak chłopaki robili sobie przerwę na piwo, obżerałem się kanapkami. Przytyłem piętnaście kilo. Zacząłem się bać związków, bać seksu, bać jakichkolwiek relacji. Przez pierwszy rok byłem samotnikiem. Praca, sporty i dom. Grałem w gry wideo, oglądałem seriale i już. Pomyślałem sobie, że moje życie to jakaś pierdolona poczekalnia.

II

Poniedziałki są najśmieszniejsze. Terapia, opowiada alkoholik Krzyś, odbywa się pięć razy w tygodniu, od poniedziałku do piątku, od dziewiątej do trzynastej. Na grupie jest od kilku do kilkunastu osób. Po weekendzie bez terapii wszyscy się ze wszystkiego śmieją. Żeby odreagować.

– Śmiejemy się z tego, że ktoś stracił robotę, że ktoś się rozwodzi, komuś zabrali dziecko, śmiejemy się, kiedy ktoś zapił, ktoś ma nadciśnienie, marskość wątroby, a raz nawet, jak jeden gość powiedział, że mu zdiagnozowali raka płuc, to najpierw żeśmy płakali, a potem się śmialiśmy. A on najgłośniej.

Bóg alkoholików, uważa Krzyś, ma specyficzne poczucie humoru: jak już chcą wytrzeźwieć, rzuca im kłody pod nogi.

– Traci się jedynego życiowego sprzymierzeńca – tłumaczy. – Nie ma lepszego uczucia od tego, jak otwierasz piwo albo flaszkę i wiesz, że jest jeszcze cały zapas w lodówce. I niczego się nie boisz. Jakby cię ktoś przytulał. Możesz już wtedy bić ludzi, obrażać bliskich, możesz rozwalać samochód, srać w portki, to wszystko nieważne, bo przecież jakoś to będzie. Nie wiesz, że z każdą taką akcją zaciągasz kredyt, który ma gigantyczne odsetki. Jak wytrzeźwiejesz, zaczniesz go spłacać. Kiedy przestajesz pić, czujesz, jakby ktoś ci zabrał jedynego przyjaciela. Tęsknisz za nim, myślisz o nim obsesyjnie, a przede wszystkim myślisz, że tylko dzięki niemu nie czułeś, że jesteś gównem.

Któregoś dnia terapeuta dał mu ściągawkę z rozpisanymi emocjami i pyta: „Co czujesz?”. Krzyś patrzy i czyta: „smutek”, „żal”, złość”. I zaczyna płakać. Pytają czemu. „Bo o niczym innym nie marzę, tylko żeby się poczuć dobrze”. „Co to znaczy dobrze?”. „Na dobrej bani”. I od razu się wszyscy zaczęli śmiać z rozpaczy.

– A potem kazali mi któregoś dnia powiedzieć, czego najbardziej żałuję. Powiedziałem, że żałuję, że się urodziłem. I już się nikt nie śmiał.

Polecamy: Piją w ciąży i rodzą uzależnione dzieci. Jak dorastają dzieci, które urodziły się pijane?

III

Krzyś jest jednym z niecałego miliona alkoholików w Polsce. Jeśli doliczyć ich rodziny, wyjdzie, że alkohol jest problemem dla trzech i pół miliona Polaków. Są jeszcze ci, którzy nadużywają alkoholu (znaczy, że mogą się uzależnić). Jakieś cztery miliony.

Kiedy Krzysia po zatruciu alkoholowym przenieśli z OIOM-u na zwykłe szpitalne łóżko, pomyślał, że to wszystko nie może być takie trudne. Wystarczy zamienić w miarę udane życie z alkoholem na w miarę udane bez. Pomylił się.

– Żeby tak naprawdę przestać pić, trzeba zmienić swój dotychczasowy styl życia – tłumaczy Adam Nyk, socjolog, terapeuta i dyrektor jednej z warszawskich poradni monarowskich. – Są ludzie, którzy wychodzą z założenia, że jak tylko przestaną spożywać alkohol, reszta się jakoś ułoży. Ale nie zmieniają nic poza tym: znajomych, przyzwyczajeń. Szybko okazuje się, że wcale nie jest lepiej. Często te osoby zadają sobie pytanie: nie piję i co mam w zamian? Gdzie to szczęście?

Terapia kończy się koło południa, Krzyś wraca do domu. Jak ma lepszy nastrój, to na piechotę. Jak gorszy – tramwajem. Prawo jazdy oczywiście zabrane za jazdę po pijaku parę lat temu. Krzysiowi ani razu nie udało się wytrzeźwieć na tyle, żeby zrobić kurs i je odzyskać.

Już po drodze chce mu się spać. Okrutnie, czasem zasypia w tramwaju. W domu pada na łóżko. Śnią mu się koszmary. Budzi się głodny, spragniony i przerażony. Ssie go w żołądku. Zrywa się z łóżka i leci do kuchni po kanapkę. Potem pod prysznic i na papierosa. Potem się obżera. Pije wodę gazowaną, bo taką łatwiej ugasić pragnienie, ale i tak chce mu się pić. Boi się wieczora, bo wieczór kojarzy mu się z piwem. Koło dwudziestej jest tak zmęczony, że kładzie się z laptopem na kanapę i przysypia. „A przecież tak niewiele dziś zrobiłeś” – szepcze mu do ucha wewnętrzny krytyk. To określenie z terapii. „To źle robisz”, „do tego się nie nadajesz”, „jesteś całkiem do dupy” – mówi mu. Terapeuta powiedział Krzysiowi, że ten krytyk to jeden z powodów jego alkoholizmu.

IV

Na terapii Witek, wcześniej wysokofunkcjonujący alkoholik, świetnie radzący sobie finansowo i matrymonialnie, został wariatem. Wytłumaczono mu, że ma ranę narcystyczną i osobowość graniczną. Nagle zrozumiał, że jego dzieciństwo wcale nie było szczęśliwe, tylko do dupy. Zrozumiał, że dla każdej ze swoich partnerek był podły. Krótko mówiąc: że nie taki z niego miły gość.

A poszedł z własnej woli, po tym jak pił przez dwa lata niemal bez przerwy. W tym czasie kilka razy lądował na izbie wytrzeźwień, dostał wyrok w zawieszeniu i zniszczył wszystkie relacje, które coś dla niego znaczyły.

Na terapii Witkowi wytłumaczyli, że alkoholik to nie jest taki całkiem normalny gość, bez problemów i jak tylko przestanie pić, to będzie z górki. Powiedzieli, że alkohol to wcale nie lekarstwo na problemy. Owszem, pomaga zapomnieć, poczuć się lepiej, ale jednocześnie powolutku wykańcza. Jeden młody narkoman wytłumaczył mu to kiedyś na terapii grupowej obrazowo: to jest tak, jakby człowiek wpadł w płaszczu do jeziora i zaczął tonąć. Nagle znikąd pojawia się dobry samarytanin i jedną ręką co prawda trzyma tonącego, ale za to drugą pakuje mu kamienie do kieszeni. Jak w końcu puści, to człowiek tonie i do widzenia. Te kamienie to nawarstwiające się problemy. A ten dobry samarytanin, jakby ktoś nie zrozumiał metafory, to była flaszka.

V

Po detoksie i pierwszym miesiącu terapii zaczyna się powrót do życia i to jest dopiero prawdziwe wyzwanie. Na trzeźwo wszystko wydaje się nowe. Na przykład rozmowa z przełożonym. Albo seks.

– Nie wiem, czy przed terapią kiedykolwiek zdarzyło mi się uprawiać seks na trzeźwo – przyznaje Kuba, ten, co mu wątroba i trzustka wysiadły. Pił od piętnastego roku życia, a przestał dziewięć miesięcy temu. – Jak człowiek jest pijany, to wszystko robi mechanicznie, nie zastanawia się. A tu nagle ląduje w łóżku z partnerką, na trzeźwo i dopadają go myśli: „czy ja to robię dobrze?”, „czy jej to sprawia przyjemność?”, „czy mnie to sprawia przyjemność?”, a w końcu: „po co ja to w ogóle robię?”.

– Wątpliwości dotyczą prawie każdej sfery życia – opowiada Kuba. – Zadajesz sobie pytania: czego ja chcę, kim jestem. Trochę jak nastolatek. Zresztą na terapii orientujesz się, że chlanie zatrzymało cię w rozwoju. Byłeś dzieciakiem, miałeś problemy, zacząłeś pić, odciąłeś je. 25 lat później one wracają jak zombi. I weź się z tym zmierz, jak po tylu latach chlania nie umiesz sobie poradzić z najprostszą emocją.

Tak naprawdę to każda emocja jest trudna i każdą chciałoby się zapić

– wzdycha Kuba. Złość po kłótni z partnerką? Człowiek wyszedłby z kumplami na piwo. Sprzeczka w pracy, złość na szefa – to samo.

– Radość wcale nie jest lepsza. Coś się człowiekowi uda fajnego i zaraz przychodzi myśl: „No, teraz to zasłużyłeś!” – tłumaczy Kuba. – Krótko mówiąc, jest tak, jakby wszystkie kolory życia zlały się w jedną, dołującą szarówkę.

VI

Leszek Polkowski, właściciel ośrodka detoksykacyjno-terapeutycznego Twój Detoks, mówi, że na początku trzeba skapitulować, bo z nałogiem nie da się walczyć. Ci, którzy próbują, tylko w kółko przegrywają.

– Wielu naszych pacjentów latami próbowało sobie udowadniać, że sobie poradzą, że mogą pić mniej albo nie pić wcale – tłumaczy. – A tymczasem wystarczy powiedzieć: nie potrafię pić alkoholu, jestem za słaby. Po co mam walczyć? Żeby n-ty raz udowodnić sobie, że nie dałem rady? Niepijący alkoholik powiedziałby komuś takiemu: jak chcesz sobie coś udowodnić, idź do restauracji, usiądź przy barze i zamów jedną dawkę alkoholu. Wypij i wyjdź. Powtarzaj to przez tydzień, dwa. Jeśli nie jesteś alkoholikiem, wytrzymasz eksperyment, jeśli jesteś, w końcu popłyniesz.

– Często pan słyszy pytanie: „Dlaczego akurat ja się uzależniłem?”.

– Często.

– Ma pan jakąś odpowiedź?

– Nie. Nikt się nie rodzi z metką alkoholika. Każdy ma swoje życie, swój bagaż doświadczeń, swoje dzieciństwo, marzenia, problemy, traumy. Niektórzy żyją z takim niewidzialnym demonem i nawet nie wiedzą, że przez całe życie przed nim uciekają. Regulują emocje alkoholem i po drodze wpadają w uzależnienie. Gdyby alkoholik wiedział, gdzie jest punkt, w którym przechodzi się z normalnego picia w uzależnienie, na pewno wcześniej by odstawił. Ale nikt tego nie wie.

VII

Kubie zrobili ostatnio badania i okazało się, że ta jego trzustka może jeszcze pociągnąć. A i z Iwoną jest jakoś lepiej. Tylko czasem ją wkurza ta jego nowomowa. Bo ludzie na terapii zaczynają nagle mówić w nowym języku: „komunikują swoje potrzeby”, „stawiają granice”, rozmawiają o emocjach.

Za to Krzysia znów wywalili z roboty, bo na trzeźwo jest mniej skłonny do kompromisów.

– A tak naprawdę to chyba przestałem mieć wszystko w dupie – wzdycha. Ale z nadzieją, bo jak się udało przestać chlać, to z robotą też się uda.

– Ta nadzieja to jest wszystko, co masz, kiedy przestajesz pić – dodaje Kamil. – Zawsze to jakiś start.

– Życie na trzeźwo jest dużo lepsze niż życie podlewane alkoholem. Normalne – mówi Leszek Polkowski. Sam jest niepijącym alkoholikiem. – Kiedyś mówiłem: moje życie jest takie kolorowe, tyle mam przygód. Ale to nie były prawdziwe kolory, tylko przejaskrawione.

– A teraz?

– Teraz widzę życie w pięknych kolorach. Owszem, one są mniej jaskrawe. Ale za to są prawdziwe.

Czytaj też: „Nie podejrzewajcie mnie, że piję jak menelka”. Jak żyją „wysokofunkcjonujący alkoholicy”?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułChasydzi z bliska
Następny artykułMusiałem się ześwinić