Czytaj też: Stworzyła fałszywą tożsamość, by wejść do najdroższych apartamentów na ziemi. Co zobaczyła?
Dlaczego zaczęła pani podróżować śladami chasydów?
– Od zawsze mieszkam w Krakowie, gdzie przed wojną były setki domów modlitwy, synagog, ale chasydyzm odkryłam późno. Prawdę o bogatej chasydzkiej tradycji Krakowa i Galicji uświadomili mi dopiero pielgrzymi przybywający do Polski z Izraela, Londynu, Antwerpii, Nowego Jorku. Byłam producentem filmowym, przez 25 lat robiłam filmy dokumentalne o znaczących postaciach, jak Miłosz, Turowicz, Kołakowski, Krynicki, Michnik, Wałęsa, Jaruzelski. Żyłam w innym świecie. Aż pewnego dnia wzięłam aparat fotograficzny i ruszyłam na poszukiwania chasydzkiej tradycji i chasydów przyjeżdżających do Polski na jorcajty.
Czym jest jorcajt?
– Żydzi wierzą, że w rocznicę śmierci dusza zmarłego zstępuje na ziemię w miejsce, gdzie zostało pochowane jego ciało. Stając nad grobem, można podziękować za doświadczone błogosławieństwa lub o coś poprosić. Tego samego dnia dusza wróci do nieba. Jorcajt osoby prywatnej ma kameralny charakter. Inaczej jest z jorcajtem cadyka, którego status już za życia był wyjątkowy. Cadyk miał moc rozumienia boskiej myśli zawartej w piśmie Tory, dane mu było przebywać w przestrzeni pomiędzy ludźmi a najwyższym. Po śmierci jest jeszcze bliżej. Nad jego grobem gromadzą się setki wiernych.
Poranna modlitwa, Góra Meron, Izrael
Fot.: Agnieszka Traczewska / NIEZAREJESTROWANY
Pani droga zaczęła się od jorcajtu w Leżajsku. Jak to wyglądało?
– Rocznica śmierci Rabbiego Elimelecha z Leżajska przypada zazwyczaj w marcu. Zależnie od faz księżyca, bo chasydzi posługują się kalendarzem lunarnym. Zwykle jest zimno, pada deszcz albo śnieg. Tam pojechałam na swoje pierwsze spotkanie z chasydami, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Początek był spektakularny. Leżajsk ma typową architekturę żydowskiego sztetla, wąskie uliczki promieniście rozchodzą się od rynku. Gdy zaparkowałam samochód, na rynku było pusto. Zmierzch, zimno. Nagle z tej pustki wyłonił się chasyd w tałesie (szalu modlitewnym). Zamiast poczucia egzotyki, miałam wrażenie, że jest zagubioną częścią układanki, która nagle nadaje sens miasteczku. Poszłam za nim w okolice cmentarza żydowskiego i zobaczyłam tłum ludzi podobnych do niego. Setki ludzi jak na czarno-białych fotografiach z przedwojennej Warszawy, Lublina czy Krynicy. Pamiętałam zdjęcia, ale myślałam, że te żydowskie społeczności już nie istnieją. Musiałam zrozumieć, że w Leżajsku nie zobaczyłam duchów, tylko wnuki polskich chasydów. To był moment, w którym zamieniłam życie producenta filmowego na życie fotografa, archeologa, podróżnika, odgruzowującego informacje o tych, którym odebrano miejsce w polskiej pamięci.
Tak powstał pierwszy album fotograficzny „Powroty”?
– Zajęło mi to 12 lat. Album prezentuje blisko 30 miejsc w Polsce związanych z korzeniami chasydzkich dynastii. Jeździłam na opuszczone cmentarze w lasach czy do zrujnowanych synagog. Gdy kończyłam wybór fotografii do albumu, zrozumiałam, że muszę pojechać do Auschwitz, gdzie zginęło tylu krewnych moich chasydzkich bohaterów. Wybrałam się tam z grupą chasydów z dynastii Bobov. W Brzezince grupa potomków jednej osoby stanęła naprzeciwko komory gazowej, mówiąc kadisz, modlitwę za zmarłych. W Nowym Jorku, gdzie mieszkają, członków tej rodziny są już setki. To przejmująca metafora odrodzenia i triumfu życia.
We właśnie wydanym albumie „A Rekindled World” („Świat wskrzeszony”) pokazuje pani codzienne życie chasydów na trzech kontynentach. To zupełnie inne wyzwanie.
– Największym problemem jest zamknięcie chasydzkich społeczności. Nie znam ani jidysz, ani hebrajskiego, a wielu chasydów nie mówi po angielsku. Nawet gdybym znała ich język, to i tak chasyd zrobi wszystko, aby nie rozmawiać z kobietą. Moje włosy są bardzo jasne, a chasydzi mówią „blond krzyczy”. Trudno mi było być niezauważoną, a jako fotograf chciałam wtopić się w tłum. Mam duży aparat, mój sposób ubierania natychmiast zdradza, że nie przynależę do wspólnoty. Może jestem nikim, a może niosę ze sobą zagrożenie? Bombę w torbie fotograficznej, a może zmanipuluję to, co sfotografuję?
Dzieci w kostiumach w czasie święta Purim, Me’ah She’arim, Izrael.
Fot.: Agnieszka Traczewska / NIEZAREJESTROWANY
To jak się przekracza tę granicę?
– Cztery lata po rozpoczęciu projektu moja wytrwałość została nagrodzona. Na cmentarzu w Bobowej poznałam chasyda Bobov Davida Singera. Jego dziadek był rabinem Pilzna, on sam mieszka na Brooklynie w Nowym Jorku. Gdy się spotkaliśmy, miał już doświadczenie 30 lat pracy nad ratowaniem cmentarzy żydowskich w Polsce. Dawid i jego żona Naomi zostali moimi doradcami, a z czasem przyjaciółmi. Dzięki nim zaczęłam się uczyć, co znaczy być chasydem. Zasad nie książkowych, ale praktycznych, niuansów, które pozwalały mi wyszukiwać miejsce dla siebie w sytuacjach nawet ekstremalnie nieprzyjaznych. Dzięki nim zrozumiałam, że dobre imię i reputacja znaczą więcej niż wszystkie pieniądze. Że dobra rekomendacja otwiera każde drzwi. Że gdy zna się chasyda w Jerozolimie, to najprawdopodobniej ma on kuzyna w Antwerpii, ciotkę w Argentynie, przyjaciela w Montrealu, a oni – choć zamknięci na obcych – nie odmówią gościny przyjacielowi rodziny. Nawet takiemu dziwacznemu jak ja.
Zapalenie menory w czasie Chanuki, Me’ah She’arim, Izrael.
Fot.: Agnieszka Traczewska / NIEZAREJESTROWANY
A co z rygorystycznymi zasadami?
– Wspólnoty chasydzkie są wspierające, ale wymagają od swoich członków absolutnej lojalności. Nawet jeśli mamy kontakt mailowy, to niemożliwe, żebym rozmawiała z chasydem na ulicy, bo każdy z przechodzących może uznać jego zachowanie za niemoralne. Ja wyjadę, a mojemu rozmówcy może to zniszczyć życie. Co będzie, jeśli ludzie, którzy modlą się z nim trzy razy w ciągu dnia, odmówią mu wspólnej modlitwy? Małe dzieci zostaną wyrzucone ze szkoły albo w czasie swatania starszych dzieci ktoś wypomni mu odstępstwa od reguł. Niedawno przyjaciele z Borough Park na Brooklynie zostali wezwani do szkoły swojego dziecka po tym, jak ojciec zmienił oprawki okularów na bardziej nowoczesne.
Jak zatem wyciągnęła pani aparat w Meah She’arim, najbardziej ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy?
– Mówiono mi, że fotografować w Meah She’arim to misja niemożliwa. Na ulicach, które prowadzą do tej chasydzkiej dzielnicy Jerozolimy, rozlepione są billboardy z napisem: „Wyznawcy Tory z głębi swojego serca proszą o niewchodzenie i nietraktowanie tego miejsca jak atrakcji turystycznej”, słowem – to nasz dom, a ty nie jesteś zaproszony. Pierwsze wrażenie jest szokujące. Idziesz kolorową ulicą współczesnego Izraela i nagle po przejściu na drugą stronę otacza cię inny świat, surowy, skupiony, czarno-biały, jakbyś cofnął się w czasie. Ostrzegano mnie, że jeśli tam wejdę, to i tak nie będę mogła zrobić zdjęcia. Mój odważny kolega, chasyd Lelov, zaoferował mi przejażdżkę samochodem. Obwiózł mnie wąskimi uliczkami dzielnicy, jak się okazało tylko dlatego, że miał w aucie przyciemniane szyby. Nie zgodził się nawet na ich uchylenie, a co dopiero na to, żebym wysiadła. Chciał mi dać do zrozumienia: zobaczyłaś, jak żyjemy, to teraz wracaj do siebie.
A jednak!
– Dwa lata później wygrałam drugą nagrodę w światowej edycji konkursu „National Geographic” za zdjęcie zrobione właśnie w Meah She’arim. Para młoda po zaaranżowanym małżeństwie po raz pierwszy zostaje sama w małym pokoju. Wtedy Me’ah Shearim nazywałam już drugim domem. Bywałam na wszystkich świętach, w czasie wielkich uroczystości z udziałem najpotężniejszych Rebe, w najbardziej ortodoksyjnych synagogach, dzięki specjalnym biletom tylko dla rodzin, gdzie nie mogłam się odezwać, aby nie zdradzić, że nie jestem kuzynką czy siostrą. No i miałam ten swój wielki aparat.
Chanuki, Me’ah She’arim, Izrael Me’ah She’arim, Jerozolima, Izrael
Fot.: Agnieszka Traczewska / NIEZAREJESTROWANY
Pokazuje pani piękno świąt, siłę wspólnoty, ale także to, czego sami chasydzi nie chcą pokazywać.
– Zauważył pan, że na fotografiach są kobiety? To kolejne tabu. Po II wojnie światowej zasady stały się bardziej restrykcyjne. Kobiety znikły z jakichkolwiek ultraortodoksyjnych publikacji i oficjalnych fotografii. Teraz, gdy na sklepowej wystawie pojawi się manekin o kształtach kobiety, to szyba w sklepie zostanie wybita. Sam kształt kobiecej sylwetki jest zbyt prowokujący. A przecież kobiety to 50 proc. społeczności. Matki często kilkunastu dzieci, pracujące zawodowo, z oddaniem dbające o dom. Nie uległam presji i oddaję w swojej książce miejsce kobietom. Pokazuję też sceny prywatne, również nieistniejące w publicznym przekazie. Jednym z największych sukcesów „Wskrzeszonego świata” są wypowiedzi samych chasydów. Opisali różne aspekty swojego życia, również te postrzegane jako kontrowersyjne. Relacje są opatrzone nazwiskami, tym samym publicznie przyznali, że mnie znają.
A może chasydzi po prostu zaczynają się otwierać na innych?
– Aby wejść do synagogi w Antwerpii czy Stamford Hill w Londynie, musiałam wcześniej zostać zweryfikowana przez ochronę pilnującą bezpieczeństwa w całej dzielnicy. Przy drzwiach domów modlitwy czy szkół całą dobę stoją uzbrojeni strażnicy. Żeby wejść, trzeba wpisać kod znany tylko wtajemniczonym. To nawet nie wynik niechęci do dialogu ze światem zewnętrznym, ale lęk przed krzywdą, która może spotkać ich dzieci czy rodziny. W końcu jednak coś mi się udało. Publikując te fotografie, staram się odczarować często zdemonizowany chasydzki świat.
Album „A Rekindled World” można kupić na stronie: agnieszkatraczewska.com
Czytaj też: „Czas homofobów i mizoginów nareszcie naturalnie się kończy. I nic ich już nie ocali”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS