A A+ A++

To już niestety koniec wyścigu. To też koniec pięknej przygody z Tour de Pologne dwóch znakomitych polskich kolarzy. To jednak też początek oczekiwania na kolejną edycję, bo ta ponownie rozbudziła apetyty na wielkie ściganie w naszym kraju. Choć nie wszyscy wykorzystali szansę, którą dostali.

Najprościej byłoby przywołać utwór “Ta ostatnia niedziela”, ale oznaczałoby to pójście na łatwiznę. A tego robić nie warto. Na łatwiznę nie poszli też organizatorzy Tour de Pologne i zaplanowali w końcu trzy etapy we wschodniej Polsce, gdzie mimo wszystko baza noclegowa i infrastruktura wciąż nie są tak rozwinięte jak na zachodzie czy południu. Udało się jednak wszystko przeprowadzić jak należy i kibice mogli oglądać bardzo ciekawe etapy z kapitalnym finiszem w Przemyślu, ale i piękne krajobrazy Lubelszczyzny czy przedmurza Bieszczad.

Już po pierwszym etapie Stanisław Aniołkowski mówił, że jego zdaniem wprowadzone do wyścigu zmiany pozytywnie wpłynęły na jego atrakcyjność. Odejście od znanego schematu wprowadziło do tej imprezy element nieprzewidywalności, którego ostatnio trochę brakowało. W tym roku nie było wiadomo, czy większe szanse na różnice czasowe będą w Przemyślu, w Bielsku-Białej czy może w Katowicach.

Dla polskich kolarzy, jadących w reprezentacyjnych barwach, Tour de Pologne powinien być, i często jest, oknem wystawowym na świat. Z najlepszej strony pokazał się ten, który ma już solidny zagraniczny team, czyli Łukasz Owsian. Triumfował w klasyfikacji górskiej, jechał aktywnie i w Krakowie może pozwolić sobie na coś więcej niż obwarzanka. W trakcie wyścigu gruchnęła wiadomość, że kontrakt z Bahrain-Victorious podpisze Filip Maciejuk, który jednak na naszym narodowym tourze szczególnie nie zaistniał. Tak jak i większość naszej reprezentacji. Właściwie poza Owsianem tylko Michał Paluta, od którego zresztą zawodnik Arkea-Samsic przejął koszulkę w grochy, może powiedzieć, że zaistniał w tym wyścigu. Maciej Paterski miał walczyć, atakować, ale zakończyło się na zapowiedziach, choć kilka razy widzieliśmy go w głównej grupie. Reszta przejechała całą imprezę anonimowo i bezszelestnie. A chyba nie taki był plan.

Nie chodzi zresztą o to, żeby biczować polskich kolarzy. Raczej o zwrócenie uwagi na fakt, że przepuścili dobrą szansę, by pokazać się szefom największych światowych ekip i podpisać jakiś dobry kontrakt. Może nie jedyną, ale na pewno niezwykle cenną. Można to porównać np. do producentów lokalnej żywności, którzy sprzedają swoje produkty na dożynkach, ale kiedy zostaną zaproszeni na wielkie, międzynarodowe targi, nie rozkładają swojego stoiska tylko obserwują innych. To zawsze jakieś doświadczenie, ale zysk niewielki.

Był to też wyścig pożegnań. Na trasie Tour de Pologne nie zobaczymy już ani Michała Gołasia ani Tomasza Marczyńskiego. Obaj zrobili naprawdę duże kariery, dostarczyli kibicom mnóstwa emocji i przez lata w peletonie wyrobili sobie bardzo solidną markę. Popularny “Maniek” został pożegnany przez fanów na Kocierzu, dla Gołasia nie było wielkiej fety, a szkoda, bo to zawodnik zasługujący na duży szacunek. I być może przyszły selekcjoner naszej kadry.

To miał być etap dla sprinterów. I był, przy czym nie wszyscy, jak w tym jak w powiedzeniu Alberta Einsteina, o tym wiedzieli. Dlatego po raz pierwszy w tegorocznej edycji Tour de Pologne do mety dojechała ucieczka. W końcu znalazło się kilku na tyle zdeterminowanych kolarzy, że do samego końca … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrzerwa w dostawie ciepłej wody od 17 do 19 sierpnia
Następny artykułDwa gole Correi, trzy punkty Atletico