A A+ A++

Osobista przykrość wynika w największym stopniu z tego, że przez lata, z bliska, oglądałem najbardziej udaną akcję dyplomatyczną w polskiej historii. Widziałem, jak Polska stawała się sojusznikiem Ameryki, członkiem NATO i częścią Zachodu. To była pełna finezji operacja dyplomatyczna, której szczegółów przyszli polscy dyplomaci powinni uczyć się jeszcze przez dziesięciolecia. Przeprowadził ją wielki dyrygent, ambasador RP w USA Jerzy Koźmiński, z pomocą w dziedzinie nawigacji ze strony Zbigniewa Brzezińskiego i duchowym wsparciem Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który pilnował, by po ponad pół wieku Polsce udało się to, co nie udało się po wojnie, by zyskała wolność i bezpieczeństwo. Widziałem fantastyczny gmach wznoszony metodycznie przez kolejnych polskich prezydentów i premierów, kolejne ekipy o różnych ideologicznych sympatiach, rozumiejące wszelako, gdzie jest pożądane dla Polski miejsce i jakie są nakazy racji stanu.

Widziałem, jak znikają przeszkody i jak rozbrajane są miny. Widziałem, jak się neutralizuje niemiłe nam stereotypy, gdy okazywało się, że nawet niebudzący u wszystkich zaufania postkomuniści chcą do NATO i potrafią po drodze załatwić sprawę wyroku na pułkownika Kuklińskiego. Pamiętam na początku lat 90. irytujące mnie strasznie i bolesne, słyszane głównie w Nowym Jorku, głosy o polskim antysemityzmie. I pamiętam, jak całkiem szybko ucichły. Pamiętam też, jak na końcu szefowie Komitetu Żydów Amerykańskich, senatorowie żydowskiego pochodzenia z obu partii – Joe Lieberman i William Roth – wpływowi przedstawiciele mediów i administracji, w tym tacy, których przodkowie wiele wycierpieli z powodu polskiego antysemityzmu, stawali po stronie Polski w NATO, uznawali nas za sojuszników i braci, za część demokratycznej rodziny.

1999 rok. Bronisław Geremek, minister spraw zagranicznych, podpisuje akt przystąpienia Polski do NATO/


1999 rok. Bronisław Geremek, minister spraw zagranicznych, podpisuje akt przystąpienia Polski do NATO/

Fot.: Blocher/Kansas City Star/SIPA / East News

Ćwierć wieku Polska była stemplem na sensowności i skuteczności amerykańskiej polityki wspierania młodych demokracji. Aż za sprawą PiS stała się Polska ziarnem wątpliwości, a potem źródłem przekonania, że ta polityka, nawet jeśli słuszna, jest nieskuteczna.

PiS rujnuje wszystko, ostatnio z turboprzyspieszeniem. Gotowe było pełnić w relacjach z Ameryką funkcję wasala, jako wschodnioeuropejska republika bananowa. Ale nie jest niestety w stanie odgrywać roli normalnego sojusznika. Prezydent Duda ze swoim kelnerskim emploi kierownika sali podrzędnej restauracji mógł żenująco Amerykanom nadskakiwać, ścigając Trumpa w okolicach korytarzy i wind, mógł z emfazą powtarzać o spotkaniach z „panem prezydentem USA Donaldem Trumpem”, by nawet z sekundowych zetknięć czynić epokowe negocjacje. Ale w listopadzie zmieniły się warunki gry. Nowa administracja nie chce mieć już w Polsce kelnera z przewieszoną na przedramieniu serwetą ani kamerdynera. Nie chce, żebyśmy byli lokajem, ale partnerem, który mówi tym samym językiem demokratycznej polityki i demokratycznych wartości. Dramat polega na tym, że PiS tego języka nie rozumie i nim nie włada, w praktyce jest tu jeszcze bardziej bezradne niż Andrzej Duda ze swoim survival english autostopowicza.

W ostatnich tygodniach wielkie dzieło polskiej dyplomacji i polskiej polityki, nasz niekwestionowany narodowy triumf, jest demontowane przez pana i władcę państwa, który w opętańczym amoku niszczy wszystko, co kojarzy mu się z III RP, a szczególnie to, co jest jej sukcesem. Niszcząc TVN, Kaczyński uderza w wolność słowa, wolne media i bezpieczeństwo inwestycji. Ale uderza też w fundamenty sojuszu i wartości, w które Ameryka wierzy, szczególnie Ameryka Bidena. Prowadzi więc politykę antynarodową. Unicestwia polską rację stanu w prymitywnym poczuciu, że „i tak mi nic nie zrobią”. Biedak kompletnie nie rozumie, że kto uderza w prawa ludzi LGBT i kto uderza w wolne media, nie tylko się kompromituje – przekreśla się jako sojusznik Ameryki i część zachodniej cywilizacji. Broniąc TVN, bronimy więc nie tylko wolnych mediów, demokracji, prestiżu Polski i wolności. Bronimy też polsko-amerykańskiego sojuszu. Niestety, bronimy go przed naszą władzą. Taki czas. Taki mamy klimat. Sorry. Kilkanaście lat temu prezydent Bush Jr., odwołując się do przeboju braci Golców, powiedział: „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco”. W efekcie ujawnienia przez PiS niezwykłych talentów destrukcyjnych ściernisko zamieniane jest w pobojowisko.

Za PRL popularny był dowcip o tym, jak rozwiązać strategiczny problem Polski. Pomysł polegał na tym, by wypowiedzieć wojnę Ameryce i natychmiast się poddać. Kaczyński realizuje ten pomysł we właściwy sobie sposób. Wojnę już wypowiedział. Poddawać się nie zamierza. Nasza tragedia polega na tym, że to nie jest dowcip.

Czytaj też: Jak PiS zostało pożytecznym idiotą Orbána

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKaczyński zwiedza Europę
Następny artykułSuperprezes kontra świat