A A+ A++

14. letni karnawał sztuki cyrkowej w Lublinie zapewnił lublinianom i gościom imprezy z całego świata niezatarte wspomnienia. Króluje w nich zachwyt i radość nad sztuką nowego cyrku. Ale i wrażenia smakowe z rozłożonych na Błoniach 12 foodtrucków oferujących fastfood.


Wydarzenia festiwalu trwały równolegle na kilku arenach festiwalu. To place: przed Centrum Kultury, Litewski, Łokietka i Po Farze. Ten ostatni przez wszystkie cztery dni okupowali artyści polskiej ekipy na Carnaval. Tu popisywał się krakowski iluzjonista i aktor o pseudonimie Człowiek Siano. Zabawiał on widzów na równi autopromocyjnym krasomówstwem jak sztuczkami, wciągając do frywolnego chwilami show wiele osób.

– Będę więcej robić niż gadać – zdeklarował Krzysztof Kostera wchodzący po nim na tę scenę. Dotrzymując słowa od początku rozpętał istny festiwal żonglowania: 5 piłeczkami i 5 maczugami „pieszo”. A jeżdżąc na 2-metrowym monocyklu robił to samo 3 maczugami w ogniu. Dał popis żonglowania drabiną budowlaną, na której tańczył, skakał i znów żonglował – tym razem 3 prawdziwymi siekierami! To urodzony cyrkowiec, który zebrał za swój popis mnóstwo braw. W pokazach na tym terenie wystąpili również komik-iluzjonista Pan Ząbek, Mr and Mrs Frantic i inni angażując do spektaklu mnóstwo przypadkowych widzów. W pysznej zabawie na fundamentach średniowiecznej fary (św. Michała) bardzo przeszkadzała… inwazja latających mrówek. Jakieś fatum?

Zagraniczni artyści Carnavalu

Na placu przed Centrum Kultury zabawną opowieść przedstawiał przez 4 wieczory Mateo Galbusera – włoski komik i aktor. Jego spektakl łączył absurd i komedię uliczną – bez słów. Jako sfrustrowany urzędnik w weekendy oddaje się wędkarstwu. To pozwala mu odnaleźć sens istnienia. I oto wsłuchany w radio, które towarzyszy mu przy wędce, ulega wyobraźni, a ta wciela go w kolejne postaci życia publicznego, m.in. sławnego tenisistę. W interakcji z kilkoma osobami z widowni Mateo odgrywał i inne wesołe role dając show pełne klaunady i absurdalnego poczucia humoru – nie unikając erotycznych aluzji.

Znakomite popisy stricte cyrkowe dawał jego rodak Juriy Longhi. W programie „Bubble Street Cirkus” pokazał żonglerkę 6 piłeczkami, 6 maczugami, i nawet „czym popadnie” – przy entuzjazmie widowni i spontanicznym budowaniu z nią relacji. To mistrz balansu ciałem na linie – nie jakiejś napiętej taśmie. Juriy chodził po niej w przód i w tył, obracał się, żonglował maczugami. Ba, nawet stąpał wewnątrz a la’ rowerowego koła, bez szprych. Spacery zakończyła ekwilibrystyka na ustawionej na tym wiszącym sznurze… drabinie. Po niej artysta wspinał się czyniąc nadludzki balans ciałem, by wreszcie żonglować maczugami u szczytu tej konstrukcji. Pełne technicznej wirtuozerii popisy niemłodych już artystów z Włoch, ich pewność siebie i mistrzostwo, mogły być symbolem tej edycji Carnavalu.

Prawdziwy cyrk pod namiotem?

Nie do końca. Występ, który zobaczyli wybrańcy z wejściówkami może i mieścił się w sztuce cyrkowej, acz mógł odbyć się na każdej scenie. Ona – niska i przyciężka przy swym wzroście, On – chudy, 2-metrowy drągal to duet Les GüMs z Francji, bohaterowie spektaklu „StOïk” – jak na cyrkowców „zgrabni inaczej”. I do perfekcji pożytkują swoje cechy fizyczne. Przypominając dawną dwójkę aktorów Pat i Pataszon chodzą w stylu Ministerstwa Głupich Kroków z Monty Pythona, są niewolnikami dziwnych procedur ruchowych. Tych dwoje mimów popisuje się takim mnóstwem gagów, że dostają aplauz publiczności na stojąco.

Drugie przedstawienie pod namiotem to „Der Lauf” (bieg życia) grupy Vélocimanes Associés z Belgii. Trzech mimów udowadnia, jak nieprzewidywalne jest życie. Czynią to w serii bezużytecznych eksperymentów, którym zawsze towarzyszy niepewność – jak się zakończą? Na pewno stertą potłuczonego szkła, co było naturalnym skutkiem ich fanaberii. I nie musieli zapraszać publiczności do udziału w spektaklu – dość szybko włączyła się sama poprzez okładanie aktora tysiącami gumowych piłek udostępnionych widowni.

Zdziwienie. Tylko w cyrkowym namiocie można było odczuć, że festiwal trwa w warunkach epidemii. Tu próbowano przestrzegać zasłanianie ust i nosa, podczas gdy na całym terenie imprezy trudno było spotkać kogoś w masce na twarzy. Na barierkach przypięto dwie małe butelki dezynfektora. Czy to środki adekwatne do skali rosnącego zagrożenia „deltą”?

Cyrkowy kampus na błoniach stanowił teren otwarty, gdzie mogły zabawić tysiące ludzi. Nikt ich nie liczył – dowiaduję się u ochrony. Był tu również Festiwal Food Trucków – „nowy cyrk” jedzenia z rozłożonych 12 stoisk oferujących fast-food. Wspólnota posiłków, ‘no limit, no distance’ – upewniam się w grupie balangujących czarnoskórych studentów. Podobnie jest w pobliskim Żongler Bar, gdzie pełny wyszynk. A za konsoletą didżej w dredach na tle srebrnych czaszek. Rastaman? Musiały więc być gromadne tańce reggae. I były.

Cóż, Carnaval odbył się zgodnie aktualnymi przepisami – wynika z konsultacji u organizatorów imprezy z Warsztatów Kultury w Lublinie.

Tradycyjnie w ramach Carnavalu odbył się też Urban Highline Festiwal, czyli sztuka chodzenia po taśmach na dużej wysokości. Było to udziałem ponad 150 highlinerów z kraju i zagranicy. Marek Rybołowicz

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZakażenia ostatnio nas omijają
Następny artykuł“KNF skontroluje bezprawną restrukturyzację Idea Banku”