„Jak ktoś nie jest nie jest miłośnikiem komunikacji miejskiej, to raczej nie przyjdzie pracować za takie pieniądze. Tę pracę trzeba lubić” – mówi jeden z kierowców w PKM Katowice. Brak chętnych do pracy go nie dziwi.
Wracamy do problemów w katowickim PKM-ie. Ostatnio przedsiębiorstwo zaczęło przodować w liczbie niezrealizowanych kursów. Spośród wszystkich przewoźników to autobusy PKM Katowice najczęściej nie pojawiały się na przystankach, a pasażerowie musieli czekać na kolejny rozkładowy kurs. W ciągu tygodnia ponad 350 kursów „wypadło” z rozkładu jazdy”, a ZTM zobowiązał katowickie przedsiębiorstwo do przedstawienia planu naprawczego. W ostatnim czasie na przystanek nie podjeżdżały m.in. linie nr 12, 910 czy 297. Dyspozytor musiał podejmować decyzje które kursy zostaną zrealizowane, a które nie. Wolał zapewnić obsadę na liniach, na których jest mniej kursów, niż na tych jeżdżących z dużą częstotliwością.
Nasz poprzedni tekst skomentowano kilkaset razy. Dzisiaj o komentarz poprosiliśmy kierowców. – Dziennie przewozimy tysiące dusz, za które ponosimy odpowiedzialność. Zarobki są takie, jakie są. Większość kierowców, która odeszła, to byli kierowcy sezonowi. Przyszli do nas „przezimować” pandemię – mówi jeden z nich. Ma 4-letnie doświadczenie na stanowisku kierowcy w PKM Katowice i zarabia około 3 tys. zł netto. Musi podejmować dodatkową pracę, żeby jako osoba samotna radzić sobie z miesiąca na miesiąc. – Za te pieniądze nie da się przeżyć – uważa. Dzisiaj musiał sam zjechać do bazy przy ul. Mickiewicza, żeby wymienić pojazd z usterką. Normalnie powinni mu pomóc kierowcy rezerwowi, ale rezerw w PKM Katowice nie ma, bo brakuje pracowników. Wszyscy jeżdżą na „swoich” liniach, a i tak kierowców jest za mało. Kurs, po którym można prowadzić autobus komunikacji miejskiej, to wydatek około 8 tys. zł. Biorąc pod uwagę zarobki, po podpisaniu pierwszej umowy, chętnych nie ma. Początkujący kierowca zarabia około 2 tys. zł „na rękę”. Pod tym względem górnośląska aglomeracja odstaje od reszty dużych miast. W Krakowie na początek kierowca dostaje około 22 zł za godzinę.
– Jak ktoś nie jest miłośnikiem komunikacji miejskiej, to raczej nie przyjdzie pracować za takie pieniądze. Tę pracę trzeba lubić. To jest praca w ciągłym stresie ze strony upierdliwych pasażerów. Ciągły stres, że możesz zostać za coś ukarany. Na przykład za jazdę przed czasem, brak biletów czy nawet nieuzasadnioną jazdą po czasie. Za takie pieniądze raczej nie będzie się nikomu podobać – mówi inny pracownik PKM-u z kilkuletnim stażem w firmie. Jego zdaniem wyższe stawki mogłyby zachęcić kierowców pracujących w turystyce. PKM podaje, że stawka brutto za godzinę wynosi 19,5 zł. Jednak kierowcy mówią, że to fikcja. 19 zł to już stawka przy doliczonych premiach. Premie kierowcy otrzymują za dodatkowe godziny. Niektórzy mają ich miesięcznie nawet ponad 200, bo dyspozytorzy dzwonią niemal codziennie, żeby jakoś rekompensować braki w załodze. Namawiają, żeby kierowcy zostawali dłużej lub zrobili jedno czy dwa „kółka” więcej. Premiowana też jest liczba przejechanych kilometrów. Dlatego teraz wiele osób boi się dnia wypłaty w sierpniu, bo lipiec był dla PKM-u pod tym względem fatalny. Sporo pieniędzy pochłaniają też wspomniane kary nakładane przez ZTM. Kierowcy są niejednokrotnie karani omyłkowo. Na przykład dlatego, że urządzenie ŚKUP nie ma wprowadzonego prawidłowego czasu z rozkładu i pokazuje opóźnienie nawet wtedy, kiedy go nie ma.
Na podwyżki na razie kierowcy nie mają co liczyć. Dwa lata temu spór zbiorowy doprowadził do symbolicznego podniesienia stawki godzinowej. Jednak aktualnie pracownicy sami mówią o tym, że na związki w tej sprawie nie ma co liczyć.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS