A A+ A++

„Kościół słowacki potrzebuje odwagi słuchania ludzi, odwagi zrzucenia z siebie klerykalnych szat. Z jednej strony są tu wspaniali ludzie, dobrzy księża, ale jest też strach przed rzuceniem się na głębokie wody” – mówi ks. Leonard Pawlak, proboszcz parafii pw. św. Margity w Bratysławie-Lamač. W rozmowie z KAI ks. Pawlak mówi m.in. o tym, jak Słowacy postrzegają papieża Franciszka, czego najbardziej potrzebuje słowacki Kościół, jak wyglądają relacje Słowaków z Romami i węgierską mniejszością, a także o swoich wieloletnich doświadczeniach misjonarza w Afryce. Ojciec Święty będzie na Słowacji od 12 do 15 września i odwiedzi: Bratysławę, Preszów, Koszyce i Šaštin (Szasztin). Hasłem 34. podróży apostolskiej Franciszka są słowa: „Z Maryją i Józefem w drodze do Jezusa”.

Krzysztof Tomasik (KAI): Na Słowację przyjeżdża papież Franciszek. Czy to, co robi papież Franciszek, to droga przyszłości Kościoła?

Ks. Leonard Pawlak: Zdecydowanie tak. Duch Franciszka jest mi od wielu, wielu lat bliski. Może ze względu na to, że pracowałem w Angoli ze współbraćmi pochodzącymi z Ameryki Południowej. Oni mieli zupełnie inne pojmowanie wiary i kierowali się w pewnym sensie innymi wartościami eklezjalnymi niż my tutaj na Słowacji, w ogóle w Europie środkowo-wschodniej. Abym móc pracować tam, musiałem zostawić swoje polskie spojrzenie na Kościół. Później stwierdziłem, że bliższy jest mi właśnie Franciszkowy, południowoamerykański sposób patrzenia na katolicyzm niż ten w naszej części Europy.

KAI: Jak Słowacy postrzegają papieża Franciszka?

– W Słowacji jest dużo krytyków papieża Franciszka. Pojawiają się nawet głosy, że jest to „antypapież”, człowiek, który chce zniszczyć Kościół. W moim parafialnym kościele w niedzielę misyjną, a było to na kanwie Synodu dla Amazonii, zrobiliśmy okolicznościową dekorację z licznymi odniesieniami do Ameryki Południowej. Jedna z parafianek była oburzona i mówiła, że jesteśmy gorsi niż Franciszek, że obrażamy Pana Boga. Podobnie ma się z krytyką udzielania komunii św. na rękę. Wśród starszych wiernych pewne kwestie są, jak na razie, nie do przeskoczenia.

KAI: A młode pokolenie?

– Młode pokolenie w większości nie jest specjalnie zainteresowane rFranciszkiem, czy papiestwem. Przypomina mi się fragment „Archipelagu GUŁag” – kiedy szalała rewolucja i ginęły miliony ludzi, synod Kościoła prawosławnego zastanawiał się jaki kolor szat liturgicznych ma być używany na liturgiczne wspomnienie np. „św. Pankracego”. Ta uwaga Aleksandra Sołżenicyna jest aktualna i dziś. W Kościele zajmujemy się drobnostkami, a nie dotykamy tego, co jest najważniejsze: człowieka, jego istoty, sensu życia. Polowy szpital papieża Franciszka jest dla Kościoła w Polsce i na Słowacji podejrzaną rzeczą. Pytamy, kto doprowadził do religijnego i kulturowego kryzysu. Chcemy ukarać winowajcę, a nie widzimy ofiar. To nie czas na pytanie, kto zawinił, ale jak pomóc konkretnemu człowiekowi. Genialny polski poeta Cyprian Kamil Norwid mówił, że gdy na schodach kościoła umiera żebrak, to trzeba drzeć złote ornaty, aby opatrzyć jego rany. Uważam, że to prorocze słowa i tą drogą należy iść.

KAI: Jaką drogą idzie teraz słowacki Kościół?

– Słowacki Kościół jest na etapie wspólnoty, której życie religijne sprowadza się do odprawiania rytuałów. Jest to religijność ludowa, co księża często popierają, aby mieć tzw. święty spokój. Istnieją różnego rodzaju ruchy, ale one nie są na tyle silne, aby coś zmienić. Klerykalizm bardzo szybko pacyfikuje to, co jest bardziej awangardowe, i dzieje się to niekoniecznie ze strony księży. Starszym ludziom nie podoba się wszystko, co jest inne od tego, w czym zostali wychowani. Natomiast dla większości młodego pokolenia wiara w Boga jest po prostu czymś obojętnym. Interesuje ich raczej kariera, sport i podróże. Można powiedzieć, że w dużym stopniu panuje marazm, zarówno duchowy jak i społeczny. Marazm życia bez wyższych wartości. Młodzi ludzie nie mają ideałów i panuje kryzys przywództwa.

KAI: Czego zatem najbardziej potrzebuje słowacki Kościół?

– Myślę, że Kościół słowacki potrzebuje odwagi słuchania ludzi, odwagi zrzucenia z siebie klerykalnych szat. Z jednej strony są tu wspaniali ludzie, dobrzy księża, ale jest też strach przed rzuceniem się na głębokie wody. Stale gdzieś płyniemy bez busoli i kompasu, przy brzegu. Nie daj Boże, żebyśmy się oddalili od tego, co znamy i wypłynęli na głębię. Ponoć statek jest bezpieczny tak długo, dopóki jest porcie, ale nie po to przecież buduje się statki, aby stały w miejscu. Warto czytać i wcielać w życie myśl wybitnego czeskiego teologa i filozofa ks. Tomáša Halíka, z którym utrzymuję stały kontakt. Kiedyś miałem przyjemność wprowadzić jego książki na rynek portugalski, które odniosły wielki sukces. Ks. Halík jest człowiekiem prawdziwie otwartym, wolnym i pisze o Kościele prawdziwie otwartym i wolnym. Taka jest przyszłość Kościoła.

KAI: Czy sprawa abp. Róberta Bezáka ciągle dzieli słowacki Kościół? Przypomnijmy, że papież Benedykt XVI odwołał wówczas 52-letniego redemptorystę z urzędu arcybiskupa Trnawy 2 lipca 2012 r. Decyzja ta wywołała niezadowolenie części wiernych, którzy rozpoczęli protesty. Dymisja, której przyczyn nie podano, była wynikiem wizytacji apostolskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa i dotyczyła spraw związanych z obsadą urzędów kościelnych, stanem duchowieństwa i zarządzaniem majątkiem archidiecezji w związku ze zmianami, jakie abp Bezák zaczął wprowadzać po objęciu urzędu w czerwcu 2009 r.

– Tak, ciągle jest to powód podziału. Spotykam się z ludźmi, którzy poruszają tę kwestię z olbrzymim żalem i bólem. Wiele rzeczy zostało zamiecionych pod dywan. Sprawa została jakby zamknięta w tajemniczej skrzynce, do której klucz mają tylko nieliczni. Ciągle nierozwiązane domysły bardziej szkodzą Kościołowi niż trudna, ale otwarta prawda. Abp Bezák to człowiek bardzo cierpiący, a znam go osobiście i bardzo cenię. Pracuje teraz jako nauczyciel religii w liceum należącym do Kościoła Braterskiego (Bilingválnom gymnáziu C. S. Lewisa) opiekuje się też swoją chorą na Alzheimera matką. Jego ojciec zmarł w marcu tego roku. Abp Bezák został całkiem odsunięty na margines Kościoła.

Czy to służy dobru Kościoła? Uważam, że nie. Myślę, że prawda zawsze wyzwala, jakakolwiek by ona nie była. Bolesna bardziej lub mniej, ale prawda wyzwala. Dopóki będziemy mówić tylko, że „coś złego się stało”, „jakieś wielkie zło spotkało Kościół słowacki”, to uzdrowienie nie nastąpi. Jemu nie zależy już na żadnych funkcjach. Chodzi mu o prawdę i osobiste oczyszczenie.

KAI: Jak ocenia Ksiądz postawę Kościoła wobec kryzysu politycznego i społecznego, jaki wybuchł po śmierci Jana Kuciaka w 2018 r.?

– Myślę, że Kościół pozostał trochę z boku. Nie przypominam sobie żadnego wystąpienia biskupów. Nie było żadnych oficjalnych oświadczeń. Po śmierci dziennikarza powstał ruch społeczny „za Jana Kuciaka”. Była to potworna zbrodnia, która ujawniła zupełnie chore państwo i sytuację wręcz z filmów o mafii. Swego czasu widywało się bilbordy z napisami: „Słowacja nie należy do mafii”. Myślę, że z tym problemem Słowacy ciągle się nie uporali, ani społeczeństwo, ani władza, ani Kościół. To jest proces. Rozumiem, że pewnych rzeczy nie można zrobić w rok, czy dwa. Dobrze, że ten proces się zaczął. Trzeba jednak zaznaczyć, że był to proces oddolny, który wyszedł od zwykłych ludzi, którzy mają mocny zmysł sprawiedliwości, tak bliski nam, Polakom.

KAI: Czy pedofilia dotknęła Kościół na Słowacji?

– Przede wszystkim zwrócę uwagę, że debata społeczna na temat Kościoła jest w Polsce o dwa, trzy kroki przed słowacką. To, co teraz dzieje się w Polsce, tutaj zacznie się może za 5 lub 10 lat. O problemie nadużyć seksualnych w słowackim Kościele się nie mówi i nie pisze. Nikt nie pozwala na taką dyskusję. Nawet wśród świeckich nie ma na to przyzwolenia. Jest to zaskakujący mechanizm, a problem na pewno istnieje. Podejrzewam, że wygląda podobnie jak w Polsce. Pytanie, czy są jakieś dotyczące tego dokumenty, archiwa, czy ktokolwiek się tym zajął. Być może dzieje się tak ze względu na przeżyty totalitaryzm komunistyczny i Słowacy boją się takich tematów. Być może jest to też kwestia wygody. Hasłem dla wielu tutejszych księży i biskupów mógłby być: „święty apostolski spokój”.

KAI: Podobnie jak na całym świecie pandemia koronawirusa odsłoniła wszelkie słabości społeczeństwa i Kościoła?

– Kościół zupełnie sobie nie poradził w czasie pandemii. Wycofał się do kruchty. Wystosowywał tylko oficjalne komunikaty powielając to, co mówiło ministerstwo zdrowia. Ludzie poczuli się w tym wszystkim zagubieni. Z jednej strony była wielka chęć kontaktu osobistego, uczestnictwa w sakramentalnym życiu Kościoła, a z drugiej strony widzieliśmy jakąś totalną niemożność. Do tego jeszcze doszła mentalność Słowaków. W Polsce wiele rzeczy by po prostu nie przeszło. Natomiast na Słowacji, cokolwiek powie rząd, jaki by on nie był, to jest święta rzecz. Gdy pojechałem do Polski na pogrzeb, byłem zaskoczony, że są odprawiane Msze św. przy udziale ograniczonej ilości wiernych, ale są. Na Słowacji kościoły były całkowicie zamknięte. Po jakimś czasie ludzie zaczęli się burzyć. Pod wpływem oddolnych nacisków na biskupów, w końcu pojawił się list, w którym zaprotestowano wskazując, że stosowane ograniczenia to naruszanie wolności obywatelskich, w tym wolności kultu religijnego.

KAI: Jak wyglądają na Słowacji relacje Kościół – państwo?

– Relacje te wyglądają inaczej niż w Polsce – nie oceniam, czy są lepsze, czy gorsze – one są po prostu zupełnie inne. Jest taka stara kościelna zasada, że najlepsze miejsce dla księdza jest z daleka od przełożonych, a blisko kuchni i tego staram się trzymać.

KAI: Jak na Słowacji wygląda kwestia mniejszości romskiej?

– To problem nie tylko społeczny, ale także mentalnościowy. Słowacy nadal budują swoją tożsamość i często ocierają się o postawę nacjonalistyczną uważając, że Romowie im w tym przeszkadzają. Odnoszą się do mniejszości z pogardą, zawsze mają „coś” przeciwko tym ludziom, zawsze to są „oni” a nie „nasi”. Brakuje zrozumienia mentalności drugiego człowieka. Słowacy nie pozwalają im żyć według ich własnych norm. To jest bardzo szeroki problem powiązany z totalną bezradnością. Romowie przyjmowani są głównie do najcięższych prac np. przy kopaniu rowów, robotach drogowych, sprzątaniu. W tym kontekście trzeba wspomnieć o Partii Ludowej Nasza Słowacja, partia o otwarcie faszyzujących poglądach, na której czele stoi Marian Kotleba. Jej członkowie przez pewien czas ubierali się jak esesmani. Nosili czarne mundury, wysokie buty, czapki z niemieckim orłem, a w miejscu swastyki był podwójny słowacki krzyż [herb Słowacji – przyp. KAI]. Teraz ich lider ubiera się jak leśnik, ale zawsze jest w jego ubiorze obecny militarny element. Jest on też bardzo agresywnym mówcą, który stale mąci w słowackim życiu politycznym.

KAI: Na ile żywa jest pamięć o ks. Jozefie Tiso, polityku i liderze Słowackiej Partii Ludowej, prezydencie Słowacji w latach 1939–1945, państwa-satelity nazistowskich Niemiec?

– Osoba ks. Jozefa Tiso ma obecnie coraz mniej wyznawców. Młode pokolenie nie interesuje się nim, taktuje go tylko jako postać historyczną. Natomiast jeszcze przed dwudziestoma laty jego kult był bardzo żywy w słowackim społeczeństwie.

KAI: Jak wyglądają relacje Słowaków z węgierską mniejszością?

– Dla wielu młodych księży dramatem jest otrzymanie dekretu o posłudze na tzw. madziarskich parafiach, przede wszystkim z powodu problemów z językiem i inną mentalnością. Słowacy patrzą na Węgrów jak na swoich starszych braci gnębicieli. Dlatego Słowak nie chce uczyć się węgierskiego, a cóż dopiero w tym języku odprawiać Mszę św. Znalezienie duszpasterza dla tych ludzi jest dużym problemem.

KAI: Przed Słowacją pracował Ksiądz jako misjonarz w Afryce. Czym Kościół w Afryce różni się od tego w Europie?

– Kościół afrykański jest ważną częścią mojego życia. To Kościół bardzo żywy i ekspresyjny, co stanowi o jego bogactwie. Zaskakuje Europejczyka, jak afrykańscy chrześcijanie są zdolni okazywać na co dzień swoją wiarę. Mają wiarę dziecka, które stoi przed Bogiem w prawdzie. Przed oczami mam taki obraz, gdy byłem proboszcze w Luandzie w stolicy Angoli. Była to licząca 40 tys. wiernych parafia na terenie tamtejszych slumsów, gdzie żyło 400 tys. ludzi. W przygotowaniach do chrztu św., które przez trzy lata odbywały się co tydzień, mieliśmy 16 tys. młodych ludzi. Podczas jednej celebracji chrzciłem 500-600 osób. Nas było dwóch, trzech werbistów i ponad czterystu katechetów, którzy bezpośrednio pracowali w katechumenacie. To pokazuje jaki wymiar miała moja praca.

KAI: Czego powinniśmy się uczyć od naszych afrykańskich współbraci?

– Posłużę się kolejnym wspomnieniem z Afryki. Mam przed oczyma kobietę modlącą się przy figurze Matki Bożej Fatimskiej, która miała już wytarte do cna stopy. Ludzie dotykali stóp Matki Bożej, tak często i mocno, że figura miała w tym miejscu dziury. Afrykańczyk potrzebuje konkretu i musi dotknąć sacrum. Ta kobieta codziennie tańczyła i głośno się modliła przed figurą. Dla nas Europejczyków takie zachowanie jest nie do pomyślenia, natomiast dla tych ludzi właśnie tak powinna wyglądać modlitwa i manifestacja wiary. Ponadto ta kobieta czekała na syna, który poszedł na wojnę i przez lata nie dawał znaku życia. Wiele osób mówiło, że jej syn już nie żyje. Jako matka ciągle miała nadzieję i czuła, że on żyje i do niej wróci. I tak też się stało po dwudziestu latach.

KAI: Tęskni Ksiądz za Afryką i tamtejszym Kościołem?

– Wróciłem z Afryki i przyszło mi odprawiać Mszę św. w dużej polskiej parafii. Gdy przyszedłem do ołtarza…. zbaraniałem. Ludzie po prostu stali, nikt nie klaskał, nie tańczył, nie śpiewał. Brakowało mi tej ekspresji wiary. Kościół słowacki jest bardzo podobny do Kościoła polskiego. Szuka swojej tożsamości na utartych ścieżkach. Ja boję się utartych ścieżek. One wyglądają na bezpieczne, ale kto mi zaręczy, że ta wydeptana ścieżka jest właśnie tą, która mnie zaprowadzi do Boga? Bóg zaskakuje, jest zawsze nową Rzeczywistością. Kiedyś abp Grzegorz Ryś powiedział, że tym co odbiera moc Bogu i czyni Go „bezradnym” jest to, że my wiemy o Nim „wszystko”. Mamy pewne utarte ścieżki, które nas zniewalają, nie pozwalają nam iść z Bogiem w kierunku nowej przygody wiary.

***

Ks. Leonard Pawlak urodził się w 1966 r. Pochodzi ze Śląska. Po święceniach kapłańskich w 1993 r. pracował na Słowacji, następnie jako misjonarz 10 lat w Angoli. Był przełożonym domu misyjnego w Nysie. Potem 10 lat posługiwał jako proboszcz w diecezji Aveiro w Portugalii. Przez lata był werbistą, potem został kapłanem diecezjalnym. Obecnie jest proboszczem liczącej osiem tysięcy wiernych parafii pw. św. Margity w Bratysławie-Lamač.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułACEA: w II kwartale br. udział w sprzedaży diesli w UE wyniósł jedynie 20,4 proc.
Następny artykułPorównanie wielkości współczesnych zwierząt i ich przodków