Pani Beata w latach 90. prowadziła w Mysłowicach salon meblowy. W wynajętych od miasta pomieszczeniach hotelu Gościniec sprzedawała meblościanki, tapczany, łóżka, szafy, stoły, czy biurka. Interes szedł dobrze, dopóki jej pracownik nie wywiózł z magazynu towar za 50 tys. zł. – Wtedy to była fura pieniędzy – podkreśla pan Józef, mąż pani Beaty.
Po kradzieży interes padł. Dług za czynsz wyniósł 13 tys. zł
Właścicielka sklepu meblowego zawiadomiła o kradzieży policję. Złodziej został zatrzymany, ale skradzionych mebli już nie odzyskano. W wyroku skazującym sąd zobowiązał mężczyznę do naprawienia wyrządzonej szkody, ale złodziej nie zwrócił ani złotówki. – Dłużnik nie posiada żadnego majątku ani dochodu – stwierdził zajmujący się sprawą komornik.
Kradzież dobiła interes pani Beaty. Dostawcy zaczęli się domagać pieniędzy za skradzione meble, nie było też z czego opłacić czynszu. Gdy w 1999 r. kobieta likwidowała salon meblowy, jej zadłużenie wobec miasta wynosiło 13 tys. zł.
Pani Beata zwróciła dostawcom meble wzięte w komis. Te, które były własnością jej firmy, o wartości 21 tys. zł, za darmo przekazała do Domu Pomocy Społecznej, MOPS-u, domu dziecka, a także Szkoły Podstawowej nr 1.
Meble za 21 tys. zł nie skompensowały długu
Mimo to władze Mysłowic nadal domagały się spłaty zadłużenia czynszowego. W 2000 r. pani Beata napisała więc pismo do Zbigniewa Augustyna, ówczesnego prezydenta miasta, w którym opisała swoją historię. Wymieniła instytucje miejskie, które obdarowała meblami i na jaką kwotę, a także poprosiła o umorzenie zadłużenia. Podkreśliła, że jest już na emeryturze i nie jest w stanie go spłacić. „Uprzejmie proszę o życzliwie i ludzkie potraktowanie” – napisała.
Nic to nie dało. Władze Mysłowic skierowały sprawę do sądu, który wydał nakaz zapłaty. Od kilku lat komornik co miesiąc potrąca kobiecie 381 zł z emerytury. Kilka miesięcy temu pan Józef odwiedził go i poprosił o pokazanie rozliczenia. Okazało się, że komornik pobrał już ponad 16 tys. zł i wyliczył, że do spłaty pozostało jeszcze ponad 39 tys. zł. Wyliczył obecną wartość długu na 55 tys. zł – wszystko przez rosnące odsetki.
Władze miasta długu nie umorzą. Mogą rozłożyć do na raty
– Doliczając meble, które żona przekazała miejskim instytucjom, z kwoty 13 tys. zł zrobiło się 76 tys. zł. To nieludzkie – mówi pan Józef.
Namówił więc żonę, aby teraz napisała list do Dariusza Wójtowicza, prezydenta Mysłowic i poprosiła go umorzenie zadłużenia. W odpowiedzi dowiedziała się, że kierując się ważnym interesem dłużnika lub interesem publicznym prezydent może anulować zobowiązania mieszkańca. Nie zastosuje jednak jednak tego prawa w stosunku do pani Beaty. Prezydent Mysłowic przyznał jednocześnie, że jej sytuacja finansowa jest trudna, bo ma tylko 1,1 tys. zł emerytury, z której komornik ściąga co miesiąc 381 zł, a jej miesięczne koszty utrzymania to 1,5 tys. zł. „Z powyższego wynika, że jednorazowa spłata zadłużenia rzeczywiście nie jest możliwa, ale możliwe jest uregulowanie zaległości w układzie ratalnym” – zaproponował prezydent. Nie narażałaby się wtedy na koszty komornicze oraz dalsze naliczanie odsetek.
– To nie jest przejaw złej woli. Sprawa została wnikliwie zbada. Nie ma żadnych dokumentów potwierdzających, że mieszkanka przekazała jakiekolwiek meble miejskim instytucjom. Rozłożenie długu na raty bez konieczności egzekucji komorniczej wydaje się więc najlepszym rozwiązaniem tej sprawy – powiedziała nam Anna Górny, rzeczniczka prasowa Urzędu miasta w Mysłowicach.
Pan Józef przyznaje, że żona zgubiła potwierdzenia przekazania mebli do domu dziecka, szkoły, czy MOPS-u. – Nie wierzę jednak, że pracownicy tych instytucji wyparliby się, że taki fakt miał miejsce. Wystarczy ich zapytać i wierzę, że sprawa się wyjaśni. Wystarczy odrobina empatii – mówi mężczyzna.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS