Max Barber i Walter Creason wspólnie prowadzą studio filmowe. Ich najnowsze dzieło spotkało się jednak z wielkim sprzeciwem środowisk religijnych, w związku z czym zaliczyło spektakularną klapę finansową. Problem w tym, że Max pożyczył na jego realizację pieniądze od gangstera Reggiego Fintaine’a. By jakoś spłacić dług, wpada na szalony i bardzo mało moralny pomysł.
Cwaniaki z Hollywood (2020) – recenzja filmu (Monolith). Udawana miłość do kina
Komedia to chyba jeden z najtrudniejszych gatunków filmowych. Nie dlatego, że jakoby żyjemy w czasach, w których z niczego już nie można żartować, tylko ze względu na to, iż zarówno reżyser, scenarzysta, jak i aktorzy muszą się idealnie zgrać. Gdy coś zgrzyta na chociaż jednym poziomie, pojawia się kłopot.
Cwaniaki z Hollywood zaliczają niestety hat tricka. Po pierwsze, scenariusz jest po prostu marny. O ile punkt wyjściowy jeszcze brzmi całkiem obiecująco, dawał możliwość wrzucenia tu mnóstwa czarnego humoru, o tyle to, jak to wszystko się rozwinęło pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim dowcipy są straszliwie powtarzalne, główna część – polegająca na tym, że Max chce doprowadzić do śmierci podstarzałego gwiazdora westernów, Duke’a Montany, a potem zgarnąć kasę z ubezpieczenia – to w sumie ciągle ten sam gag, robiony tylko na kilka różnych, ale wcale nie aż tak bardzo pomysłowych sposobów. Szybko zaczyna być to nudne.
Jakby tego było mało, całość jest od początku do końca przewidywalna oraz nasączona tanim sentymentalizmem i udawaną miłością do kina. Wiadomo, że Hollywood niczego tak nie kocha, jak filmów o Hollywood, ale tutaj sprowadza się to do tego, że postacie co jakiś czas przywołują skojarzenia i tytuły produkcji z przeszłości. Dziwne jest też to, że akcja została umiejscowiona w latach 70., kiedy zarówno w kulturze, jak i życiu społecznym zachodziły spore zmiany. W tym i w westernie, który kręcą Max z ekipą, a co w ogóle nie znajduje swojego odzwierciedlenia.
Po drugie, problem jest z reżyserią, która jest zwyczajnie marna. Stojący za kamerą George Gallo nie wie, jak porządnie poprowadzić narrację, a przede wszystkim, w jaki sposób osiągnąć zamierzony efekt komediowy. Sporo scen jest tu przeciągniętych, postacie powtarzają w kółko te same kwestie, co jest mocno irytujące. Cwaniaki z Hollywood są przez to i pozbawione jakichś przyjemnych emocji i po prostu za długie.
Cwaniaki z Hollywood (2020) – recenzja filmu (Monolith). Średnie występy gwiazd
Czas przejść do tego, o czym wspomniałem już we wstępie, czyli do występu plejady gwiazd. Na planie pojawili się Robert De Niro, Tommy Lee Jones oraz Morgan Freeman. Z tych trzech tuzów aktorstwa, moim zdaniem, jakkolwiek broni się ten drugi. Jego Duke Montana, człowiek zmęczony życiem, rozpamiętujący błąd z przeszłości, za sprawą występu w filmie Maxa odzyskuje wigor. To w sumie sympatyczny koleś, któremu można kibicować. De Niro i Freeman za to ograniczają się do dwóch min na krzyż i chociaż momentami próbują cokolwiek zrobić, by było zabawniej, to jednak jest to rzadkie.
Jasne, co jakiś czas trafi się dzięki temu w miarę udany żart, w trakcie seansu zdarzyło mi się kilka razy zaśmiać. Można też Cwaniaków z Hollywood obejrzeć jako prostą historię o tym, że nigdy nie jest za późno, powrót na szczyt jest możliwy, zaś sukces, sława i nagrody nie są najważniejsze. Jest tu też trochę o tym, jak wygląda przemysł filmowy i na czym polega kręcenie filmu. Szkoda tylko, że te fragmenty westernu, który powstaje na naszych oczach są o wiele, wiele lepsze niż cała reszta tego, co przygotował dla nas George Gallo.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS