Rozmowa z dr. Markiem Romaniukiem w dniu otwarcia nowej, imponującej siedziby Instytutu Pamięci Narodowej w Bydgoszczy.
Dr Marek Romaniuk: Każda społeczność stara się jakąś pamięć zbiorową wytworzyć. Jakiś zespół wyobrażeń, które dotyczą wydarzeń, postaci, zjawisk, które jakoś ta społeczność stara się kultywować. Taka pamięć bywa ubogacana przez podejmowanie takich zabiegów jak próby usprawiedliwiania, wyrównywania krzywd, przepraszania – zwłaszcza na zasadzie “przepraszamy i prosimy o wybaczenie”. Pamięć zbiorowa funkcjonuje, gdy mówimy o jakimś zespole wyobrażeń, ale żeby odbywało się to prawidłowo, konieczna jest wiedza i przekazywanie wartości, pewnych zachowań, współtworzenie zbiorowej tożsamości, tworzenie świadomości tej wspólnej przyszłości – to dla mnie pamięć.
Kto ma decydować o tym, co dana społeczność pamięta, a o czym należy milczeć albo wręcz zapomnieć?
– Każda władza stara się formować tę pamięć na swój użytek, pamięć jest kształtowana przez współczesnych, do czegoś się wraca, coś innego pomija. Oczywiście, znaczną rolę odgrywają czynniki polityczne, to nieuniknione – tak właśnie wygląda polityka historyczna państwa. Komentowanie faktów historycznych jest immanentną cechą każdego systemu, nie odnosi się tylko do obecnie rządzących. Taka pamięć ma swoich bohaterów, przodków, swoje losy – ciągi wydarzeń i zasługuje na pielęgnowanie. Stawianie pomników, wykorzystanie symbolów, nadawanie imion, przywoływanie zasłużonych osób – to się robi, nie jest to domena tego czy innego systemu politycznego, należy to do obowiązków każdego państwa. Oczywiście, język, sposób komentowania może być różny, ale nie zdarza się, by udało się przywołać obiektywne fakty, z których nic nie wynika. Każdy system polityczny nieco dogina fakty. By to ograniczyć, konieczny jest obiektywizm w ocenie, ale zachować go nie jest łatwo.
Czy tak być powinno? Zmienia się władza, zmienia się historyczna narracja…
– Wolałbym, żeby stanowiła jakieś kontinuum, przemyślaną całość. Dziś przypomina się żołnierzy, tzw. wyklętych, którzy przez wiele lat byli przez komunistów nękani, np. rotmistrza Pileckiego czy gen. Nila, ludzie zamęczeni w kazamatach ubeckich, oni zostali niejako “odkopani” w pamięci. To, że o nich nie pamiętano całkiem, to przecież też niedobrze, ludzie ginęli, ich losy były tragiczne. Nie można komuś zabronić pamiętać, jeśli będzie uczciwie starał się pewne rzeczy zbadać – sam do pewnych wniosków może dojść, wyrobić sobie jakiś pogląd, ale potrzebna jest wiedza, a tej niekiedy brakuje. I tu jest pole do manipulacji, nieuzasadnionych interpretacji.
Obecna władza bardzo zdecydowanie forsuje pewien rodzaj narracji, wręcz próbuje wykluczać tych, którzy podają w wątpliwość pewne fakty lub próbują przywrócić pamięć o rzeczach niekoniecznie zgodnych z oficjalną doktryną…
– Pamięci nie da się zadekretować. Owszem, można przyklaskiwać oficjalnej linii rządzących, ale czy za czasów poprzedniego systemu, mimo obowiązującej interpretacji, nie wiedzieliśmy, czym był Katyń, na czym polegała zbrodnia tam popełniona? Oficjalnie się nie mówiło, ale czy to znaczy, że taka świadomość zaginęła? Odgórnie, przepisami chyba nie da się zadekretować – to pamiętamy, tamtego nie. Choć rzeczywiście są obawy, że pan minister Czarnek w szkole zafunduje jedynie słuszną wizję historii w otoczce przywracania pamięci, kształtowania patriotyzmu – zapewne dobrze to brzmi, ale gdy widzimy, jak ten pan działa, komentuje pewne rzeczy – można się niepokoić z całą pewnością.
W imię narodowej krzywdy i pamięci coraz częściej wybrzmiewają zapowiedzi wszczęcia konkretnych działań w sferze życia publicznego – np. zabiegów o przeprosiny, odszkodowanie. A przecież są miasta, również Bydgoszcz, które wiele zyskały na zetknięciu się ze społecznościami obcymi nam kulturowo. Czy żądanie odszkodowań jest sprawiedliwe?
– Odszkodowania – w przypadku Niemców – to jakaś polityczna rozgrywka i nic więcej. Tu, w Bydgoszczy, temat Niemców jest bardzo delikatny. Gdy z profesorem Januszem Kuttą i Stanisławem Błażejewskim opracowywaliśmy Bydgoski słownik biograficzny, nie mieliśmy wątpliwości, że trzeba napisać również o bydgoszczanach narodowości niemieckiej i żydowskiej. Oni zbudowali tę Bydgoszcz, to, co w Bydgoszczy mamy dzisiaj, to się nie wzięło z powietrza. Jest w naszej świadomości to odium – zabory, wojny – ale musimy pamiętać, że ci ludzie byli u siebie, czuli się u siebie, to, co odziedziczyliśmy, co nam dziś służy, piękne stare miasto, przygotowywali dla siebie najlepiej, jak potrafili.
Wiele rzeczy ich wiązało z Bydgoszczą, mieszkali tu od pokoleń, mieli groby swoich bliskich, pracowali, zakładali rodziny, krzewili swoją kulturę – niemiecką, bo jaką inną mieli? Wielu rozumuje dziś – oni byli tylko zaborcami. No byli zaborcami, ale trzeba by spróbować wznieść się ponad takie myślenie, spróbować ocenić obiektywnie znaczenie ich obecności w mieście, pomijając te aspekty germanizacyjne. Oni przecież stworzyli kulturę w Bydgoszczy, tkankę miasta, z której teraz korzystamy. Miasto było bardzo zgermanizowane, w dwudziestoleciu międzywojennym elita była w znacznej mierze niemiecka. Ale trzeba by ocenić to na chłodno, podejść do tego bez emocji, a o to dziś szalenie trudno.
Jak pan ocenia pamięć bydgoszczan?
– Bydgoszcz ma jednak kompleks oblężonej twierdzy – i mimo upływu czasu nic się w tej kwestii nie zmienia. Nie ma pamięci o Niemcach i Żydach zasłużonych dla rozwoju miasta, nie ma ulic nazwanych ich nazwiskami. Dlaczego? No właśnie. W Gdańsku jest to możliwe, u nas jakoś nie. Niewielu chce to badać. Owszem, jest jakaś bariera językowa – w przypadku niemieckim chodziłoby o naukę pisma – niemieckiego gotyku. Ale idzie to bardzo słabo. Kwestie żydowskie jeszcze bada prof. Kawski, ale wciąż w powszechnej świadomości np. nie funkcjonuje to, że symbol Bydgoszczy, łuczniczka, został ufundowany przez Aronsona, bardzo zasłużonego Żyda z Bydgoszczy. Dlaczego go nie uhonorować? Albo budowniczego Kanału Bydgoskiego – Petersona? No właśnie. Tych ludzi było bardzo wielu.
Dziś wielkie otwarcie bydgoskiej siedziby Instytutu Pamięci Narodowej. Co pan, jako historyk i archiwista, sądzi o tej instytucji?
– Instytut jest powołany do wykonania działalności propagandowo-historycznej, politycznej, jak sądzę. Choć, oczywiście, robi przy okazji dużo dobrej roboty – są badania, dociekają pewnych rzeczy, a jak wygląda interpretacja – to już inna rzecz. IPN wiele rzeczy robi pożytecznych, ale wiele rzeczy budzi wątpliwość. Z archiwalnego punktu widzenia byliśmy zaskoczeni, bo z utworzeniem IPN powstała taka sieć archiwów-bis. Nie wiem, co stało na przeszkodzie, żeby dokumenty, które już są, pozostały w archiwach – w końcu państwowych. Widać do archiwistów klasa polityczna nie miała zaufania – i mamy IPN.
Jak go ocenić? Trudno IPN odmówić dorobku badawczego i wydawniczego, to na pewno trzeba docenić. Bydgoski IPN na przykład wydał m.in. cenną pozycję “Twarze bezpieki 1945–1990. Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w województwach pomorskim/bydgoskim, toruńskim i włocławskim. Informator personalny”. Rzetelne badania, praca na źródłach, ustalanie faktów na pewno są potrzebne. Ale wszystko się rozbija o interpretacje – a o tym decyduje rząd. I w sytuacjach konfliktowych rządy chętnie do tych zasobów sięgają, wykorzystują we własny sposób. Nacjonalizmy, szowinizmy budzą się wtedy, gdy państwo jest słabe, gdy szuka się wrogów, dopuszcza się manipulacji, domaga się specjalnego traktowania. Nic dobrego z tego się narodzić nie może.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS