Jacques Rupnik*: Jest w tym i blef, i realna polityka. Ta deklaracja to część procesu, który zaczął się już przed laty. Mieliśmy w Europie Środkowej bliskość Orbána i Kaczyńskiego, mieliśmy używanie Grupy Wyszehradzkiej jako „hamulcowego” Europy. Ale jednocześnie – i to próbował raczej zrobić Orbán niż Kaczyński – szukano partnerów politycznych poza Europą Środkową. Dla Orbána takim uprzywilejowanym partnerem był oczywiście Salvini. Po samowyrzuceniu Orbána z Europejskiej Partii Ludowej – musiał odejść, aby nie zostać wyrzuconym – ten proces przyspieszył.
Chodzi o to, aby zbudować alternatywę wobec tego, czym była dotychczasowa polityka. Wszystkie partie – chrześcijańska demokracja, liberałowie, lewica, Zieloni – mimo wszelkich różnic wspierały konstrukcję europejską. Teraz powstała siła, która mówi coś przeciwnego. I w tym sensie to jest realna zmiana. Dwa lata temu, przy okazji wyborów do europarlamentu, zapowiadano inwazję sił nacjonalistycznych, konserwatywnych, populistycznych. Osiągnęli przyzwoity wynik, ale nie przewrócili stołu. Doszli więc do wniosku, że jest wyraźna granica ich wzrostu, jeśli nadal będą działać oddzielnie.
Nie mówią jednak, że chcą demontażu Unii. Twierdzą, że chcą jedynie uczestniczyć w „debacie na temat jej przyszłości”. Trudno uwierzyć, by cel był rzeczywiście tak skromny.
– To jest bardzo interesujące. Ponieważ Europa jest dziś popularna i wyborcy nie chcą z niej wychodzić, gdyby jakaś partia zaproponowała polexit, czechxit czy frexit, obróciłoby się to przeciw niej. To dlatego po przegranych wyborach prezydenckich w 2017 r. Le Pen bardzo złagodziła swoje stanowisko w sprawach europejskich. W tej deklaracji zamiast mówić o kolejnych brexitach, używa się innego języka: proponuje rekonstrukcję UE, przeniesienie suwerenności na poziom państw członkowskich. Mówiąc: jesteśmy za ludem, za narodem i chcemy ich bronić, podczas gdy celem liberałów czy centroprawicy jest pozbawienie ludów suwerenności i wolności, atakują Unię za pomocą nowej broni. Ponieważ nie można Europy zaatakować frontalnie, niby chodzi o jej naprawienie, ale ukrytym celem jest ukazanie jako narzędzia zła…
Czytaj też: Nie głosujesz? Oddajesz kraj gangsterom
Do tej pory podkreślano, że zawsze będzie te partie dzielić stosunek do Rosji. Właśnie z tego powodu PiS bardzo długo starało się trzymać jak najdalej od Le Pen, akceptowano jedynie Orbána, jako swego rodzaju udomowionego putinofila. Teraz sytuacja radykalnie się zmieniła – PiS przemawia jednym głosem z partiami, które walczyły z sankcjami wymierzonymi w Rosję i wychwalały politykę Kremla.
– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Putin był zachwycony deklaracją PiS i innych. Wszystko, co przyczynia się do podziałów i osłabienia Europy, bardzo mu odpowiada. W tym sensie możemy mówić o narodzinach europejskiej partii Putina.
Nacjonaliści i populiści snują dziś opowieść o Europie dekadenckiej i liberalnej, która zapomina o tradycyjnych wartościach, narodzie, religii. To jest Putin w czystej postaci.
Niektórzy w tej grupie kochają go z powodów pragmatycznych, jak Orbán. U Salviniego czy Le Pen bierze się to częściowo z nienawiści do Ameryki, dla której Rosja ich zdaniem stanowi przeciwwagę. A jednocześnie jest to fascynacja silnymi ludźmi, autokratami, którzy są zdolni narzucić swoją wolę w dzisiejszym chaotycznym i nieprzewidywalnym świecie. Polska jest tutaj wyjątkiem – w kwestiach takich jak dekadencja, rodzina, religia czy patriotyzm mówi tym samym głosem co Putin. W polityce zagranicznej chce mu się przeciwstawiać. Ale jaką to ma siłę przebicia w grupie, gdzie niemal wszyscy stoją murem za Kremlem?
Opozycja w Europie Środkowej może wygrać, jeśli uda się jej przezwyciężyć podziały, jeśli będzie nie tylko krytykować, ale i przedstawi propozycje dotyczące przyszłości. I jeśli będzie miała wiarygodnego lidera.
Fot.: CTK Photo/Michal Kamaryt / PAP
Orbán miał nadzieję, że uda mu się stworzyć ugrupowanie, które będzie przemawiać jednym głosem w europarlamencie, bo dziś PiS czy Salvini należą do innych grup. To się na razie nie udało..
– Międzynarodówka nacjonalistów to dziwaczna konstrukcja, oksymoron, ogień z wodą. I miejmy nadzieję, że tak pozostanie.
Ale na naszych oczach budowana jest ciągłość między centroprawicą i prawicą skrajną. Orbán najpierw był w EPL. A teraz wchodzi w alians z partiami, z których niektóre są naprawdę bardzo radykalne, otwarcie ksenofobiczne. To zresztą stanowi dylemat dla partii centroprawicowych: do jakiego stopnia eksploatować tematy partii nacjonalistyczno-populistycznych. Ponieważ wyborcy wyraźnie idą w podobnym kierunku.
To wszystko nie oznacza oczywiście, że granice między centrum a radykałami się zatarły. Prawica nacjonalisto-populistyczna jest coraz bardziej agresywna – to jest dzisiaj jej główny temat w atakach na liberalny model społeczeństwa. Podkreśla, że na siłę chce się nam narzucić model multikulturalny, choćby za pomocą kwot imigrantów. Albo pewne normy obyczajowe. To widzimy choćby wraz z wprowadzeniem nowego węgierskiego prawa, które zrównuje LGBT z pedofilią i wprowadza bardzo wyraźne restrykcje w mediach czy nauczaniu. Orbán świadomie poszedł na ten konflikt i był zadowolony, gdy Bruksela go ostro krytykowała. Celem populistów zawsze była polaryzacja społeczeństwa, dzięki temu wygrywają. I mam poważne wątpliwości co do strategii wybranej przez europejskich liberałów..
Dlaczego?
– Przez 10 lat byli niezwykle ostrożni wobec Orbána. Traktowali go jako nazbyt hałaśliwe dziecko, któremu rodzina musi okazać wyrozumiałość. A potem pojawił się Kaczyński ze swoim pomysłem „Budapesztu nad Wisłą” – i zaczął robić to samo: niszczyć sądy, Trybunał Konstytucyjny, zagarniać media, a ostatnio niszczyć edukację. Dopiero wtedy przejrzano na oczy. I na tym powinna się skupić Europa, na obronie liberalizmu politycznego. Wiemy, czym jest państwo prawa. Wiemy też, że bez niezawisłych sądów, podziału władz i niezależnych mediów nie jest ono w stanie funkcjonować. Mamy tu przejrzysty model i klarowne definicje.
Jednak zamiast tego Europa poświęca zbyt dużo czasu na spory o kwestie światopoglądowe. Są oczywiście niezmiernie ważne, tylko że nie ma tu możliwości zgody. To już widzieliśmy 15 lat temu, gdy pracowano nad preambułą do konstytucji europejskiej, która ostatecznie poniosła klęskę. Wtedy Polacy czy Irlandczycy nie mogli sobie nawet wyobrazić, że wartości chrześcijańskie zostaną pominięte. Francja, ze swoją definicją laickości i radykalnym rozdziałem religii od państwa, nie chciała tego przyjąć do wiadomości. I w pewnym sensie coś podobnego widzimy dzisiaj. Zachodnia Europa twierdzi, że wartości europejskie to kwestie LGBT etc. A Węgry czy Polska odpowiadają: my mamy inną definicję wartości europejskich.
Dla nas to obrona rodziny, tradycji etc.
– Oczywiście jest w tym sporo ironii, gdy Orbán przedstawia prawa wymierzone w LGBT jako obronę europejskości. Można być chrześcijańskim demokratą i nie okazywać pogardy gejom. A raczej, jak powiedział Donald Tusk, nie można być jednocześnie chrześcijańskim demokratą i homofobem. Kłopot polega jednak na tym, że 10 lat temu Zachód nie reagował, gdy Orbán niszczył Trybunał Konstytucyjny. A dziś chce to niejako nadrobić, przedstawiając się jako jedyny prawomocny dysponent wartości europejskich. A to nie działa. Nie tylko dlatego, że trudno przedstawić jedną kategoryczną definicję tych wartości. Debata będzie pasjonująca, ale nigdy się nie zakończy. Doskonale to wiedzą Orbán czy Kaczyński i żerują na tym. Europa Środkowa nie przeszła po 1968 r. tych samych procesów co Zachód i jest zdecydowanie bardziej konserwatywna. Nie oceniam, takie są po prostu fakty. Nie da się tego zmienić z dna na dzień.
Populiści są na fali wznoszącej w Europie czy raczej w odwrocie? Sytuacja jest tak zagmatwana, że można znaleźć argumenty na poparcie jednej lub drugiej tezy..
– Widać wyraźnie, że to, co przedstawiano jako nieustanną ofensywę populistów, skończyło się. W Austrii czy Włoszech skrajna prawica niedawno współrządziła krajem. W Austrii to się szybko skończyło. We Włoszech Salvini ostatnio wszedł do bardzo szerokiej koalicji, która wspiera europejski Fundusz Odbudowy, ale to zupełnie co innego. We Francji Le Pen poniosła klęskę w wyborach regionalnych. Widać wyraźnie, że natrafiła na swój szklany sufit. Już nikt nie wierzy, że zostanie prezydentem. Z drugiej strony mamy kraje takie jak Hiszpania, gdzie skrajnej prawicy nie było, a dziś Vox dostaje 15 proc. głosów. Ale nie to jest najważniejsze. Przede wszystkim widzimy dryf opinii publicznej na prawo. Coraz ważniejsze są kwestie bezpieczeństwa. Zewnętrznego, co wyraża się coraz większym poparciem dla zamykania granic i lękiem przed imigracją. I wewnętrznego strachu, że przedmieścia staną w ogniu… Mamy też coraz większy brak zaufania – nie tylko do polityków i partii, ale do samych instytucji. Ludzie nie wierzą, że demokracja działa. I to, co się działo w pandemii, jedynie spotęgowało ten niepokój. I nie odejdzie. Jest zbyt wiele problemów – migracja, kwestie społeczne, wokół których toczą się wojny kulturowe i pandemia. Pytanie brzmi, jaką część tych niepokojów, które napędzają radykalną prawicę, będzie w stanie zaabsorbować centroprawica, która – jak już mówiłem – podejmuje podobną tematykę.
A w pozostałej części Europy?
– Premier Janez Jansa zasłynął swoim wystąpieniem na początku prezydencji Słowenii, która właśnie się rozpoczęła. To jednak dość niezwykłe w podobnej sytuacji skupić się na krytykowaniu UE. Jansa chce być Orbánem bis. Ale na razie nie jest – rządzi, bo jest w koalicji, co dla populistów z reguły kończy się źle. I jest bardzo, bardzo niepopularny. Casus Orbána jest oczywiście inny – wygrał 4 razy z rzędu. Jednak jego władza coraz wyraźniej się zużywa, co widać było w czasie przegranych wyborów miejskich.
Opozycja w Europie Środkowej może zwyciężyć, jeśli uda się jej przezwyciężyć podziały. Jeśli będzie nie tylko krytykować, ale przedstawi propozycje dotyczące przyszłości. Oraz jeśli będzie miała wiarygodnego lidera. Na Węgrzech jest nim Gergely Karacsony. W Polsce wydawał się nim Trzaskowski, który niemal wygrał wybory. A teraz wrócił Tusk. Success story Polski był jego przepustką do szefowania Radzie Europejskiej. Pytanie brzmi, czy uda mu się teraz dokonać tego w odwrotnym kierunku i dzięki „europejskim papierom” odnieść zwycięstwo w Polsce? To jest niezwykle ważne dla całej Europy. Dotychczasowa sytuacja jest nie do utrzymania w dłuższej perspektywie: Unia jest wspólnotą opartą na demokracji i praworządności w krajach członkowskich. Albo polscy populiści stracą władzę, albo Unia przestanie istnieć w dotychczasowej postaci.
*Jacques Rupnik (ur. 1950) to były doradca prezydenta Vaclava Havla, jeden z najwybitniejszych znawców Europy Środkowej. Wykładowca Sciences Po. Autor i współautor wielu książek. Ostatnio wydał „Gepolitique de la democratisation”
Czytaj też: Populizm wygra z demokracją? „To jest naprawdę świetny moment, by Polska zmieniła nastawienie”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS