„Jestem prostym chłopakiem z Sulęcina” – takimi słowami skwitował się wokalista zespołu 5RANO i zarazem najlepszy męski głos 8. serii programu The Voice of Poland. Nie wstydzi się pochodzenia z małego miasta i właśnie przygotowuje się z zespołem do wydania płyty – niesamowicie szczerej i niezależnej.
Na rozgrzewkę chciałam zapytać, dlaczego akurat 5 RANO, a nie, na przykład, 6RANO?
Nazwa powstawała tak dawno, bo jak wiesz zespół ma 17 lat, że ja nie mogę ci sprecyzować, kiedy dokładnie. Dywagowaliśmy nad nią do wczesnych godzin porannych i po prostu rzucaliśmy różnego rodzaju słowa. Problemem było to, że wszystko już było zajęte. Nagle ktoś powiedział: “No to jest już 5 rano i tak będziemy się nazywać”. Pomyślałem, że to bardzo dziwna nazwa, ale też sądziłem, że on żartuje. To był Łukasz Łabędzki – założyciel zespołu. Natomiast ku mojemu zdziwieniu dwa tygodnie później, bo Łukasz jest bardzo konkretnym i zorganizowanym człowiekiem, zrobił już pierwszy plakat, wizytówki zespołu, no i nazywaliśmy się 5 RANO. Tak jak się spodziewałem nazwa jest dosyć problematyczna. Mam z nią nawet zabawną anegdotę: po paru latach młoda dziewczyna stała z mamą i mówiła jej: “mamo, mamo, Łyczek gra z chłopakami, ja chcę iść na ten koncert”. Na to mama naprawdę odpowiedziała jej, że nie puści córki po 5 rano. Więc skąd się wzięła to nazwa? Miała mieć naleciałości bluesowe, ponieważ 5 rano taka rockowa pora. O ironio czemu nie 6 RANO? Bo ta godzina kojarzy mi się ze wstawaniem do pracy, w której również jestem od 17 lat, bo pracuję jako terapeuta w Domu Pomocy Społecznej.
Jak wyglądała twoja droga do kariery rockmana? Od dziecka wiedziałeś, że będziesz śpiewał, że będziesz miał zespół rockowy, że weźmiesz udział w programie muzycznym?
A w życiu, w życiu. Na początku myślałam, że będę Batmanem. Moim drugim cwanym planem było zostanie piłkarzem – to mi się nawet trochę udało, bo grałem przez 2 sezony w piłkę nożną w juniorskiej sekcji Stali Sulęcin. Ale wtedy pojawiła się konsola Pegazus i PlayStation, i cała moja piłkarska kariera legła w gruzach. Moja mama z kolei chciała, żebym był prezydentem Polski, tata z dziadkami chcieli, żebym był księdzem. No i jak widzisz nic z tego nie wyszło. W wieku może tak około 15 lat byłem hip-hopowcem! Może w to nie uwierzysz, ale miałem krótkie włosy. Byłem rozkochany w kulturze hip-hopu, ale tego prawdziwego hip-hopu. Po drodze między zachwytem nad Magikiem, a resztą ówczesnych idoli, gdzieś na MTV czy VIVA pojawili się oni. Najpierw był Michael Jackson, potem Freddie Mercury. I tak zaraziło mnie noszenie glanów, rozciągniętych swetrów i koszul w kratę. Trafiła mnie cała ta “Klątwa Seattle” czyli Nirvana, Pearl Jam, Alice in Chains, Soundgarden. No i porzuciłem ten hip-hop na rzecz rock and rolla. W wieku 19 lat za wielką inicjatywą Grzegorza Kasprowicza zacząłem śpiewać. To znaczy ja mówiłem, że ja chcę śpiewać, ale ja nie śpiewałem. Do tej pory z resztą uważam, że ja nadal nie za dobrze technicznie śpiewam, natomiast wtedy w ogóle nie potrafiłem. Zaraz po tym jak jeszcze raz zaśpiewałem wśród lubuskich i sulęcińskich muzyków padła propozycja zaproszenia mnie na casting. Ja bym tego jednak castingiem nie nazwał, bo po prostu drugi wokalista nie przyjechał. Wtedy w głowie Łukasza Łabędzkiego pojawiła się myśl, że to mi zaufa. No i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
Jeśli miałbyś polecić komuś artystów, z którymi powinien się zapoznać, to kogo byś wskazał? Kogo uważasz za króla bądź królową polskiej sceny rockowej?
Na temat polskiej sceny rockowej nie za dużo mogę powiedzieć, bo nie jestem jej znawcą. Trudno w to uwierzyć, ale nie jestem dobrze obeznany nawet w największych polskich zespołach, a o ironio za kilka dni (przyp. red. Gitarowy Rekord Guinessa odbył się 19 czerwca) zaśpiewam z Janem Borysewiczem “Zawsze tam, gdzie ty” ze słynnego Lady Pank. Jest jeden polski zespół, którego jestem fanem, ale to pewnie dlatego, że tak jak moja 5 RANO czerpie z tradycji klasycznego rocka rodem z Woodstock 69, nazywa się Cree i założył go Sebastian Riedel. To mój idol i zarazem – tu się muszę pochwalić-gość, który jest na mojej nowej płycie, co jest dla mnie zaszczytem.. Więc jeśli masz od czegoś zaczynać to od Cree. Natomiast jeśli chodzi o świat to nie będę odkrywcą. Jestem zakochany w tak zwanym haśle “Woodstock 69”: Hendrix, Janis Joplin, Led Zeppelin, ze współczesnych Gov’t Mule, a jeśli lubisz Boba Dylana, to facet, który pisze na tym samym poziomie nazywa się Warren Haynes. Obecnie od 10 lat jestem wyznawcą i fanatykiem, piszczę na koncertach jak jakiś groupies, zespołu Rival Sons. Sprawdź sobie koniecznie!
Teraz lekki przerywnik. Pochodzisz z małego miasta i kompletnie się tego nie wstydzisz. Z czym kojarzy Ci się Sulęcin?
Czy będzie to banał, jeśli powiem, że kojarzy mi się z domem? Oprócz tego przywodzi na myśl mamę, tatę, kojarzy mi się z osiedlem Słonecznym, przede wszystkim z szeroko pojętą swojskością. To miejsce, w którym się urodziłem. Świadomie cały czas odpycham od siebie wizję, że mogę mieszkać gdzieś indziej. Dostałem już propozycje mieszkania w Krakowie, Poznaniu, we Wrocławiu. Po przygodzie z The Voice of Poland miałem propozycję pozostania w Warszawie, potem w Opolu. Jednak moim świadomym wyborem jest zostanie właśnie tutaj. Sulęcin jest moim domem, jest tu bezpiecznie, czuję się respektowany, a przede wszystkim mile widziany. Idąc ulicą widzę znajome twarze i czuję dom.
Skoro już przy Sulęcinie jesteśmy. Rzucę dwa hasła: finał WOŚP i morsowanie. Jak wspominasz to przeżycie i co czułeś, gdy podczas live padła propozycja. Co kotłowało się w głowie, gdy usłyszałeś sumę 17 tysięcy za morsowanie z Tobą?
Szczerze na myśli miałem pierogi ruskie, ponieważ nie wiedziałam o czym mowa. Zanim wchodziliśmy na wizję, chłopacy dyskutowali o pierogach. Miałem na uszach takie słuchawki do monitora, bo za chwilę grałem na scenie i osłuchiwałem się z zespołem. Jacek z Jurkiem prowadzili swój przerywnik i może z ruchu warg, a może miałem chwilę ciszy, zrozumiałem: “Łyczek, zgadzasz się?”. No i ja odpowiedziałem, że tak – myśląc o pierogach. Dopiero potem ktoś wytłumaczył mi, że wkopałem się w morsowanie. A że nie męskie było zrezygnowanie, to nie miałem wyjścia. Finalnie to doświadczenie nie było takie złe – nawet się przekonałem. Mimo że jestem ogromnym zmarźluchem i byłem przerażony. Wszystko możecie obejrzeć na moim kanale na YouTube. Co śmieszne, miesiąc wcześniej naśmiewałem się z morsowania. Przyjąłem to na klatę – z myślą o pierogach wlazłem do zimnej wody. A jak się czułem z tym, że ktoś wydał na to 17 tysięcy złotych? To był mój przyjaciel, więc zadzwoniłem z zapytaniem czy go nie powaliło! No i stało się – dla dobra dzieciaczków i w imię dobrej sprawy utopiłem się w tej lodowatej wodzie. Kra obok mnie nie była plastikowa i naprawdę było zimno, wbrew domysłom!
Jesteśmy w tematach zimna i mrozu – odmrażanie branży muzycznej trwa. Co dla muzyków, dla Ciebie, dla 5RANO oznaczała tak duża przerwa i co czujecie po powrocie na scenę?
Ta przerwa, wręcz półtora roczna, zbiegła się z tym, że podczas ogłoszenia pierwszego przypadku w Polsce, ja leżałem w łóżku szpitalnym, czekając na operację kręgosłupa. Gdy tylko się obudziłem po operacji miałem jedynie myśl, żeby uciekać ze szpitala. Chciałem być w domu, żeby uniknąć ewentualnej kwarantanny. Miałem wtedy zaplanowaną absencję, więc z początku nie byłem rozsierdzony, że jest całkowity lockdown i całkowity zamach na kulturę. Gdy pandemia zaczęła się przedłużać, gdy był 1, 2, 3 lockdown, to przy 2 jeszcze uznawałem zasadność, bo jestem z DPS. Sam widziałem, jak ludzie odchodzą też przez COVID. Ja tę przerwę wykorzystałem na pracę. Skoro nie mogłem grać, to pisałem i komponowałem. W tym czasie zbudowałem sobie studio domowe, napisałem materiał na połowę płyty, która się niedługo ukaże z 5 RANO. Ale też zbudowałem niezłą bazę pod solowe albumy. Te półtora roku strzeliło mi na pracy nad sobą, podnoszeniu umiejętności muzycznych. A co czuję, teraz gdy jest odwilż? Porównam się do chartów biorących udział w wyścigach. Odczuwam teraz emocje tuż przed wyjściem z takiego boksu startowego. Jak już z niego wybiegnę, to mam nadzieję, że zjem tę scenę. Z drugiej strony jest strach, czy spełnię oczekiwania fanów, czy dam radę tych ludzi ponieść i pociągnąć za sobą. Cieszę się tak bardzo, jak boję.
Z pewnością fani będą zachwyceni, że w końcu zobaczą Ciebie i zespół 5 RANO na żywo. Bardzo Cię wspierają. “Czarne Anioły”, bo tak się zwie Twój fanklub. Skąd taka nazwa i jak powstały podwaliny pod tak wierną rzeszę?
Baza fanów powstawała i rozwijała się razem z zespołem. “Czarne Anioły” to taka rodzina, w której są ludzie ze starych czasów “przedvoice’wych” i po programie. Zaraz po The Voice zawsze jest BUM – nieraz pięciosekundowy, nieraz pięciominutowy, jeśli ma się głowę, żeby ten rozgłos wykorzystać. Ja zawsze po koncertach podchodziłem do fanów i zwracałem się do nich “Moje Aniołki” lub “Moje Anioły”. A że na wydarzeniach pojawiali się w naszych koszulkach, które są czarne, to ze sceny widziałem tylko morze czarnych właśnie aniołów. Połączyłem te dwie rzeczy i stworzyłem “Czarne Anioły”. Ta nazwa im się bardzo spodobała i sami już dalej założyli fanklub. I voilà – mamy “Czarne Anioły”, jeden z bardziej zwariowanych fanklubów w Polsce. O ironio jesteśmy zespołem jeszcze może mało popularnym w Polsce, jeśli przyznasz, ale mamy jeden z bardziej licznych fanklubów!
Jesteś z nimi bardzo zżyty, sam nazywasz ich swoją rodziną.
Tak. To się bierze stąd, że jako niegdyś fan polskich zespołów. Jak miałem 14, 15 lat i drżałem przed polskim artystą, a on zamykał się w busie i ewentualnie przez czarną szybę coś powiedział, to ja nie chciałem taki być. Kiedyś miałem taką sytuację, która mnie bardzo ugodła. Mówiłem wtedy: “Boże, daj mi sytuację, żeby ktoś zabiegał o rozmowę ze mną, to ja tak nigdy nie zrobię”. Chyba nie ma takiej osoby, która by powiedziała Ci, że coś takiego zrobiłem. Tak podchodzę do Czarnych Aniołów – byliśmy nawet ostatnio wspólnie na Międzyrzeckich bunkrach. Obiecałem sobie, że chcę być jedynym artystą w Polsce, który niweluje dystans na linii artysta – fan. Kiedy więc przyjeżdżam do fanów i się widzimy, to ja jestem Łyczek ich kumpel. Z kolei, kiedy oni przyjeżdżają na koncert to jestem do ich usług. Oni wyrazili szacunek dla mnie, kupując bilety. Jeśli mogę to jestem dla nich też przed koncertem i po nim – do ostatniego fana.
19 czerwca wystąpisz z Janem Borysewiczem i zaśpiewasz z Grzegorzem Skawińskim. Co oprócz tego planujesz? (przyp. red. wywiad przeprowadzony był przed tym wydarzeniem)
Występ z Janem Borysewiczem i Grzegorzem Skawińskim to wielka nobilitacja, ponieważ od 2011 znam się z Leszkiem Cichońskim. Pomysłodawca Gitarowego Rekordu Guinnessa był w Jury na Lubuskich Derbach Muzycznych i oglądał mnie z 5 RANO. Leszkowi spodobał się mój wokal. Potem w 2012 nagrałem z nim płytę „Sobą gram”- która została nominowana do Fryderyków. I tak zaczęła się nasza współpraca. Potem już poszło – zaprosił mnie na rekord Guinessa. Zobaczyłem wtedy morze głów – 10 tysięcy ludzi i 7 tysięcy gitarzystów, grających w tym samym czasie melodię jednego z najsłynniejszych utworów rockowych „Hey Joe”. Od tamtego czasu jestem praktycznie co rok z małymi przerwami na moje wypadki. Leszek jest „spełniaczem” moich marzeń muzycznych – kiedyś powiedział „Łyczek, zaśpiewasz ze mną na małej scenie na Woodstocku”, następnie powiedział „zaśpiewasz z Sebastianem Riedlem”, który jest moim idolem, a teraz gościem na mojej płycie. No i tym razem zadzwonił i powiedział, że zaśpiewam z Janem Borysewiczem „Zawsze tam, gdzie ty” – pierwsze co, to się przestraszyłem. Nie czuję się dobrze w śpiewaniu nie swoich piosenek, a do tego to hymn podczas ognisk, podobnie jak „Whisky moja żono”. Gdy mam zaśpiewać Niemena, Riedla, bądź taką pieśń, to boję się, że coś sprofanuję. Oprócz tego zaśpiewam z Grzegorzem Skawińskim wirtuozem gitary, którego wszyscy kojarzą z Kombii, lecz mi bliżej do jego solowych dokonań i O.N.A. A co dalej? Jak tylko wrócę z rekordu, to zagramy dwa koncerty z 5 RANO i one pokażą, czy daję radę po chorobie wejść do studio i nagrać wokale na nowy album. Mam zamiar dokończyć płytę, bo pierwsza sesja skończyła się, gdy przestałem mówić. Chcę ją dokończyć i mam nadzieję, że będzie to najlepsza płyta w mojej dotychczasowej karierze, najlepsza płyta, na jaką mnie stać, moje najcudowniejsze dziecko, moich najszczerszych 9 piosenek. Nie podam jeszcze nazwy, mimo iż jest już wybrana, bo będziemy to publikować później. Potem chcę ją grać, grać i grać – mam nadzieję, że żaden gość w krawacie mi tego nie utrudni lockdownem.
Skoro już wspomniałeś o nowej płycie, to czego możemy się po niej spodziewać?
Wszystkiego, ponieważ 5 RANO z zespołu blues rockowego wyewoluowała w stronę zespołu hardrockowego. Ja nie lubię szufladek, ale na tej płycie doszły wszystkie nasze miłości muzyczne. Z mojej strony, może nie ma rapu, ale jest swego rodzaju tego typu wokalistyka. Na płycie będzie bardzo ciężko, grunge’owo, będzie hardrock, metal – a to wszystko w jednej piosence się zmieści. Nie będzie właśnie bluesowo, mimo iż pod naszymi skórami zawsze jest gdzieś blues. Na nowej płycie będzie trochę folku – naprawdę będzie wszystko! Mam dość bycia szufladkowany jako “lubuski Rysiek Riedel” – chcę być w Łyczkiem. Więc nowa płyta będzie bardzo piątoranowa!
Podczas “sprawdzania” Cię w Internecie przeglądałam też komentarze pod utworami Twoimi i 5RANO. Pod “To jest mój rock and roll” wiele osób pisało, że bardzo się cieszą, iż udział w “The Voice” nie zabił w Tobie ciebie. Myślisz, że program jakoś na ciebie wpłynął i w pewien sposób Cię zmienił?
Nie, na pewno nic we mnie nie zmienił, aczkolwiek zhardziałem przez ten program. To były wielkie 4 miesiące nauki bronienia siebie. Przez ten czas próbują Cię ulepić, ukierunkować, powiedzieć Ci jakim masz być. Natomiast byłem jednym z nielicznych uczestników, który był narowisty, któremu częściej mówili “nie” niż “tak”. Może stąd też moje 2. miejsce a nie 1. Ja po prostu pokazuję inną drogę, tą bardziej szlachetną, może trudniejszą, może nie dającą sukcesu materialnego. Z kolei daje to satysfakcję dla samego siebie. Bardzo się cieszę na takie odczytanie mojej osoby. Tak jak Kazik śpiewa “ja idę prosto”. Starałem się iść prosto. Sam program mnie nie ukształtował. The Voice pokazał moim bliskim, mieszkańcom Sulęcina, pokazał wszystkim, którzy mi źle życzyli w życiu, że ja wygrałem siebie. Ja tam stałem i żyłem. Wiele osób mówiło mi, że nie mam śpiewać, że jestem do niczego. Ja mam serce do śpiewania i to chyba to publiczność doceniła.
Jakimi słowami lub wyrażeniami określiłbyś swoją nową płytę?
Oj, żeby nie zdradzić tytułu płyty, bo już chciałem coś powiedzieć! Moje określenia to: świadoma, niezależna, całkowicie własna i szczera, „wracamy niepokonani” – bo jedna z pieśni, ale to nie tytuł płyty, singiel promujący tak się nazywa. Wiesz co, jeśli jest coś, co ciągle było przy mnie podczas pisania tekstów i komponowania, to właśnie to, by nie mieć balastu oczekiwań. Płyta jest szczera, bo zostawiłem wszystko i pisałem od siebie. My jesteśmy trochę egoistami – najpierw ma nam się podobać. Dopiero potem ma podobać się fanom i to nie tak, że mamy gdzieś to, co oni sobie pomyślą. Po prostu zauważyliśmy, że jak piszemy szczerze to to się ludziom podoba. Proste.
Skoro nie możesz mi zdradzić tytułu płyty, to może powiesz, kiedy będziemy mogli się jej spodziewać?
Jak wiesz mam problemy ze zdrowiem, natomiast myślę, że utrzymam mój wymarzony termin, czyli wrzesień, październik, a najpóźniej listopad tego roku. Wszystko na niej robimy sami – bez pomocy wytwórni, z własnych pieniędzy, jest czysta od dotacji rządowych. Politycy poróżnili środowisko muzyczne, dając swoim pupilom, tym co milczą, ja do nich na pewno nie należę. Ale nie chcę o polityce. Nasz Album wydajemy całkowicie sami. Sam wymyślam klipy, jestem wizjonerem, scenarzystą i reżyserem. Koncepcję i szatę graficzną sami wymyślamy – rysujemy i fotografujemy. Jak już będziesz trzymała ją w rękach, to musisz wiedzieć, że wszystko to wyszło z naszych głów. To jedna, wielka rodzina artystyczna, ponieważ żona perkusisty robi grafiki, nasza przyjaciółka robiła niedawno zdjęcia. To wszystko robimy sami, więc ten proces trwa. Ale jestem zwolennikiem kupowania płyt i dla mnie coś takiego jak Spotify czy Tidal jest złem tych czasów. Na pewno masz te aplikacje, one pomagają młodym ludziom trafiać na muzykę, ale mam nadzieję, że rodzi w nich też chęć zakupu tej fizycznej wersji. Ja chcę dać wydawnictwo, które jest okraszone piękną okładką, ma książkę, którą. Taka poligrafia jest kosztowna i ja na to wszystko muszę zapracować, to konsumuje trochę czasu, dlatego premiera tej jesieni.
Czy chciałbyś coś dodać jeszcze do wywiadu albo masz komunikat, który chciałbyś, żeby wieść poniosła w świat?
Wiesz co, mam trochę poczucie, że gdziekolwiek pójdę, to muszę się tłumaczyć. Sulęcinianie często mnie pytają: “a co Pan zrobił z tymi 100 tysiącami, co Pan wygrał w Voice?”, “co Pan robi ze swoją karierą, Pana nie widać i nie słychać?”. W takiej sytuacji najczęściej się odwracam, mówię “dzień dobry” i tłumaczę, że nie dostałem żadnych 100 tysięcy złotych, ale też, że mieliśmy przez kupę czasu COVID i kompletny lockdown branży muzycznej i zakaz koncertowania. Chcę zapewnić, że ja zasuwam – w ciągu półtora roku ciągle pisałem. Wcześniej przed The Voice of Poland miałem przed sobą równie piękne rzeczy w życiu, o których mieszkańcy okolic nie wiedzą. Dlatego chciałbym, żeby ten wywiad był swoistą informacją do Sulęcinian w szczególności. Ja żyję, komponuję, nagrywam nowy album z własnymi piosenkami. Na tej płycie mam niesamowitych gości muzycznych i chcę, żeby Sulęcin był ze mnie dumny. To jest to, co chcę dodać.
Czyli nie wstydzisz się, że jesteś chłopakiem z małego miasta?
W życiu! Ja się tym szczycę. Ja uważam, że to jest urocze miasto, że jest swojskie i ja nie mam kompleksu z powodu pochodzenia z małego miasta. To nie są żadne frazesy, że “kocham Sulęcin”. Nigdzie nie ma takiego klubu rockowego jak w Sulęcinie. Na prawdę. No i dobra, powiem ten frazes: kocham Sulęcin.
Serdecznie dziękuję za miłą rozmowę – to była przyjemność.
Również dziękuję Ci za rozmowę i wywiad. Chciało mi się z Tobą gadać i dziękuję za szacunek do mnie.
JP
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS