Rynek mieszkaniowy nie został nadmiernie poturbowany przez epidemię. Polacy szybko zaczęli w mieszkaniach upatrywać bezpiecznej przystani dla kapitału i ruszyli na zakupy. W efekcie kolejne fale epidemii w coraz mniejszym stopniu wpływały na popyt.
Potężny wybuch niepewności – tak scharakteryzować można to co działo się w pierwszych tygodniach epidemii. Nie ominęło to też rynku mieszkaniowego, na którym wielu kupujących wstrzymało się z podejmowaniem decyzji o zakupie mieszkań. Efektem był spadek zainteresowania mieszkaniami nawet o około 50 proc. – sugerują dane z wyszukiwarki Google.
Rezygnacje okazały się pochopne
Szukasz terenów inwestycyjnych? Zobacz oferty na PropertyStock.pl
Polacy nie tylko jednak przez kilka tygodni wstrzymywali się z zakupami. Niektórzy kupujący zaczęli nawet wycofywać się z umów na zakup mieszkań, których budowa była w toku. W efekcie w połowie drugiego kwartału stołeczni deweloperzy informowali o 580 rezygnacjach z wcześniej zawartych kontraktów. Potem jednak – do końca wspomnianego kwartału – podobną decyzję podjęli już tylko niedoszli nabywcy dodatkowych 70 mieszkań w stolicy – sugerowały szacunki JLL.
Mimo wszystko taki stan wystraszył niektórych deweloperów. Jak się miało szybko okazać – z dużej chmury spadł jednak mały deszcz, a niedoszli kupujących szybko po rezygnacji z zakupu, mogli sobie zacząć pluć w brody. Decyzje te okazały się bowiem nietrafione. Mieszkania nie przestały drożeć, a na rynku szybko zaroiło się od kupujących. Popyt odbudował się błyskawicznie. W maju, a tym bardziej w czerwcu, Polacy ruszyli na zakupy.
CZYTAJ TEŻ: CO DALEJ Z CENAMI NIERUCHOMOŚCI?
Powodów było co najmniej kilka. Rekordowo niskie stopy procentowe spowodowały, że kredyty stały się najtańsze w historii. Ponadto niemal nieoprocentowane lokaty doprowadziły do tego, że wiele osób szukało sposobu na zarobek na rynku nieruchomości. Było to dodatkowo wzmacniane przez obawy o to, że luźna polityka monetarna połączona z ekspansywną polityką wydatkową rządu mogą przynieść nie tylko stabilizację sytuacji na rynku pracy, ale też inflację. Przed tą tradycyjnie w dłuższym terminie mieszkania powinny skutecznie chronić – tak przynajmniej uczy nas historia.
Druga fala z rekordami w budownictwie
Kolejna – jesienna – fala epidemii była na rynku mieszkaniowym już zupełnie inna. Nie doszło do aż tak poważnego załamania popytu jak w drugim kwartale. Zainteresowanie mieszkaniami w dużych miastach spadło o około 30% względem szczytu. Chodzi jednak o szczyt, który był apogeum odreagowania po załamaniu popytu w pierwszej połowie roku. Realnie różnica nie była aż tak mocno odczuwalna.
Pewnie też dlatego tym razem deweloperzy nie zasypiali gruszek w popiele – nie zrezygnowali z rozpoczynania nowych projektów. Przy okazji pierwszej fali tak właśnie było, przez co potem, gdy Polacy ruszyli na zakupy, w biurach sprzedaży została bardziej przebrana oferta. Aby tego uniknąć deweloperzy pomimo drugiej fali epidemii zaczynali tak wiele inwestycji, że październik był pod tym względem najlepszym dziesiątym miesiącem w historii. Tak samo było w przypadku listopada i grudnia.
Tym razem pesymizm nie przykrył optymizmu
Trzecia fala epidemii – mimo, że wywołała największe problemy w służbie zdrowia – to na rynku mieszkaniowym była już bardzo słabo zauważalna. Spadek popytu można na podstawie danych Google szacować na zaledwie około 10 proc.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS