Kultura wobec kobiet jest bardzo surowa, zwłaszcza jeśli chodzi o wygląd. Jesteśmy bombardowane wizerunkami szczupłych modelek, w mediach społecznościowych roi się od właścicielek idealnych ciał i pięknych, nieskazitelnych twarzy. Mam wrażenie, że poprzeczkę stawia nam się coraz wyżej. Dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że przede wszystkim dlatego, że niezwykle ważne jest dla nas bycie atrakcyjnym. I to z paru powodów. Z punktu widzenia psychologii ewolucyjnej gwarantuje nam to sukces reprodukcyjny. Męski osobnik szuka partnerki z odpowiednią pulą genową, która zapewni przyszłemu potomstwu zdrowie. O tym świadczą określone cechy fizyczne, takie jak gładka cera, lśniące włosy, wydatna różnica między szerokością talii i bioder. Wygląd ma także znaczenie np. w czasie rozmów rekrutacyjnych – osoby atrakcyjne fizycznie są odbierane jako bardziej kompetentne. Mówi się wtedy o efekcie aureoli, co wiąże się właśnie z utożsamianiem ładnego wyglądu z wysokimi kwalifikacjami. A przecież jedno z drugim nie musi mieć nic wspólnego.
Atrakcyjność wzrasta u kobiet wyposażonych w atrybuty dziecięce, m.in. wydatne usta, wysokie czoło, duże oczy, mały nosek, czyli dokładnie to, co widujemy na Instagramie. Osoba wyposażona w cechy dziecięcego wyglądu może dodatkowo spodziewać się więcej troski – mężczyźni taką kobietą chętniej będą się opiekować. Jednak nie tylko wygląd ma znaczenie. Osoby, których poglądy są podobne do naszych wydają nam się atrakcyjniejsze. Co prawda tego na Instagramie nie widać, ale może dlatego influencerzy rzadko dzielą się swoimi opiniami i przekonaniami.
Rozumiem, że chcemy być atrakcyjne. Ale skąd mamy przekonanie, że jeśli wszystkie będziemy bardzo szczupłe i na dodatek z tak samo uformowanymi ustami, kośćmi policzkowymi i długimi rzęsami, to wtedy będzie nam w życiu lepiej? Natura woli różnorodność…
Każdy z nas tworzy prototyp piękna, który jest średnią widzianych w życiu twarzy i ciał. I to, co jest dla nas atrakcyjne – tu ręka, tu noga, tam ucho – łączymy w jeden obraz. Badania pokazują, że tak naprawdę to, co średnie, jest dla nas piękne. Czyli nie bardzo szczupłe czy grube, ale właśnie średnie kobiety cieszą się największym zainteresowaniem mężczyzn. Oczywiście w drugą stronę jest podobnie. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat, z racji powszechnego dostępu do jedzenia, co w historii ludzkości nigdy wcześniej nie miało miejsca, większość z nas z punktu widzenia ewolucyjnego wygląda atrakcyjnie. Zatem podświadomie dążymy do tego, by znaleźć jakiś inny aspekt, który będzie nas wyróżniał. Dla wielu kobiet stała się tym wyróżnikiem szczupła sylwetka, która ze względów kulturowych nosi miano kanonu. Na dodatek osoba, która się odchudza i widzi tego efekt na wadze, ma poczucie sprawczości, a to wpływa także na jej samoocenę. O tym szeroko piszę w swojej książce pt. “Bulimia. Moja historia choroby”, poświęconej zaburzeniom odżywiania.
Gdy odchudzanie staje się źródłem sukcesu, poczucia sprawczości, a w innych obszarach życia tak dobrze komuś nie idzie, to tu tego sukcesu chce więcej. Dodatkowo w tej decyzji często utwierdza otoczenie, które zauważa zmianę i często chwali taką osobę, mówiąc jej: “Ale schudłaś, super wyglądasz!”. Tymczasem moje pacjentki, które zmagają się z kompulsywnym jedzeniem mówią, że są niewidoczne. Nikt ich nie komplementuje, bo często walczą z nadwagą albo otyłością i nie słyszą dobrych opinii na swój temat. I nie chodzi tu o pozytywne informacje dotyczące ich sylwetek. Nie dostają żadnych komplementów, ani tych związanych z ładnym ubraniem, ani miłym uśmiechem czy ciepłym głosem. Otyłe osoby często w naszym mniemaniu nie zasługują na dobre słowo. To powoduje, że nieustannie katujemy się dietami i dążymy do nierealistycznych wzorów rodem z Instagrama nie pamiętając o tym, że często są one wytworem aplikacji do retuszu zdjęć.
Co ważne, im więcej klikamy w jakieś treści, tym więcej ich nam się wyświetla, co powoduje, że zamykamy się w swojej bańce informacyjnej, a przecież wydawcy umieszczają takie treści, które się klikają. I koło się zamyka.
To co możemy z tym zrobić? Jak wyrwać się z tego przymusu bycia śliczną, wiecznie młodą, idealną?
Odpowiedzią jest ciałopozytywność, czyli nurt, który zachęca nas, by odwrócić się od tego nieosiągalnego, nierealistycznego kanonu i przyjąć, że każdemu ciału należy się szacunek. Wiele osób myli samoakceptację z ciałopozytywnością, a to są dwie różne kwestie. Samoakceptacja to jest to, jak ja myślę o sobie i swoim ciele, a ciałopozytywność to ruch, który zachęca nas do takiej zmiany myślenia, że każde ciało jest wartościowe takie, jakim jest i że nie należy ludzi dzielić na lepszych i gorszych ze względu na wiek, wagę, kształt, kolor włosów, skóry, jej fakturę, etc. Nie ma ciał lepszych lub gorszych. Wszystkie są tak samo wartościowe. Ciałopozytywność ma na celu odczarować to, w jaki sposób postrzegamy ludzkie ciało, poluzować śruby, które trzymają nas w narzuconych, sztywnych standardach. Czym innym jest dbanie o zdrowy wygląd, podyktowane troską o siebie, a czym innym katowanie się treningiem i dietą, by osiągnąć rozmiar XS.
Ciałopozytywność dąży też do normalizacji takich rzeczy jak choćby owłosienie. Przecież to normalne, że je mamy, nie musimy się z tego powodu wstydzić. Podobnie jest jeśli chodzi o fałdy skóry. Tylko w wyretuszowanym świecie one nie istnieją. W realnym wszyscy je mamy, szczupłe osoby też. Chodzi o to, by nie dać sobie wmówić, że 38 to rozmiar plus size, a właśnie tak go traktuje Victoria Secret, znana na całym świecie firma sprzedająca bieliznę.
Spotkałam się z opinią, że ruch ciałopozytywności promuje otyłość, czyli stan oznaczający chorobę…
Tak, też słyszałam takie zarzuty, ale moim zdaniem ciałopozytywność nie polega na promowaniu otyłości, ale na normalizowaniu tego, jak w rzeczywistości wygląda ludzkie ciało. Czym innym jest przecież komunikat, że otyłość jest zdrowa, a czym innym informacja, że ludzie są bardzo różnorodni i nie ma wzoru, ideału, który jako jedyny jest akceptowalny i do którego wszyscy powinni dążyć.
Ciałopozytywność wzywa do szanowania każdego, niezależnie od tego, czy jest chudy, czy gruby, owłosiony, czy tego owłosienia pozbawiony, czy ma przebarwienia, czy idealny koloryt skóry. Mówi nam, że nikt nie zasługuje na to, żeby był wyśmiany, żeby był uznawany za jedzącego nadmiernie czy leniwego. Mam pacjentów, którzy jedzą kompulsywnie, a nigdy w życiu nie nazwałabym ich leniwymi. Oni bardzo wiele robią, pracują wytrwale ze swoim ciałem, ale mają problem z rozładowaniem emocji i wyrażaniem ich, więc te trudności kompensują sobie jedzeniem. I naprawdę lenistwo to ostatnie określenie, którego można użyć, by ich opisać.
W kampaniach związanych z ciałopozytywnością nie pokazuje się otyłych osób, by promować przejadanie się, ale by pokazać, że to właśnie takie osoby najczęściej są stygmatyzowane, wyśmiewane, narażane na obmowę i wskazywanie palcami, a należy się im szacunek tak samo, jak tym szczupłym.
Jednak wzorce kulturowe narzucające nam określone proporcje są bardzo silne. Jak zatem się z tych wzorców wyzwolić i ideę ciałopozytywności przekuć na własny użytek? Zwłaszcza w świecie social mediów, bez których trudno nam żyć…
Przede wszystkim warto zwiększyć pulę obserwowanych kont. Ale nie chodzi o to, by oglądać więcej zdjęć trenerek fitness, których praca polega na tym, że ćwiczą po kilka godzin dziennie, tylko obserwować różne osoby. Jak już mówiłam: prototyp urody, który mamy w głowie jest uśredniony i oparty na tym, co widzimy. Im więcej mamy do czynienia z różnorodnością, tym więcej akceptacji dla urozmaicenia będziemy mieć w sobie. Kolejna ważna rzecz to mniej czasu na oglądanie innych w social mediach, bo mimo tego, że mamy świadomość, że zdjęcia są retuszowane, to i tak porównujemy siebie do tego, co widzimy.
Niezwykle ważna jest także praca nad samooceną. Jeśli ja czuję się ze sobą dobrze, to potrafię odpuścić swojemu ciału. A jak odpuszczam sobie, to umiem także odpuścić innym. Odpuszczenie sobie wiąże się z przewartościowaniem pewnych rzeczy. Zachęcam do tego, by sobie zadać pytanie, czy chce się całe życie gonić za wyglądem i tylko tym się zajmować. Czy warto sobie całe życie odmawiać po to, by na moim pogrzebie powiedzieli, że Dejewska zasłynęła z tego, że całe życie odmawiała sobie czekolady (śmiech). Przecież gdy wspominamy naszych bliskich, którzy odeszli, to to nie ma dla nas żadnego znaczenia.
Ważne jest także, by swoją sprawczość i zdolność odnoszenia sukcesów znaleźć w innych obszarach, zrozumieć, że mamy wiele innych kompetencji, że wiele rzeczy umiemy zrobić, że dużo osiągnęliśmy i dbanie o sylwetkę niekoniecznie jest naszym największym sukcesem. Warto spojrzeć na siebie szerzej, podejść do siebie jak do przyjaciółki, bliskiej osoby. Często mamy tak wiele zrozumienia dla innych, a wobec siebie jesteśmy bardzo krytyczni. Tymczasem, gdy mamy gorszy dzień, to zamiast sobie jeszcze bardziej dowalać, warto zaopiekować się sobą, zatroszczyć, nie cisnąć. Jak nie mam weny na trening, to mam dać sobie spokój. I jeszcze jedna ważna rzecz: to ubrania mają pasować do nas, a nie my do ubrań. Jeśli w jakimś ciuchu czuję się niekomfortowo, to mam założyć taki, który mi ten komfort daje. Wszystko to wymaga nieustającej pracy nad sobą.
Właśnie chyba rzadko się też zastanawiamy, jak wiele od naszego ciała dostajemy, jak wiele ono dla nas robi. Moje na przykład zgodziło się przebiec maraton.
To bardzo ciekawe, co pani mówi, bo takie zadanie umieściłam właśnie w mojej książce. Polega na zastanowieniu się, jak moje ciało pomaga mi realizować różne cele, które sobie stawiam, marzenia – choćby takie jak przebiegnięcie maratonu, jak pomaga mi w budowaniu relacji z innymi, co mam dzięki ciału, jakie ono pełni funkcje, bo przecież wygląd to tylko mały aspekt większej całości.
Czy w czasie pandemii, która była dla wielu z nas sytuacją trudną, czasem krytyczną, odpuszczamy sobie bardziej, jeśli chodzi o traktowanie naszych ciał?
Oczywiście mogę mówić o moich pacjentach, bo z nimi spotykałam się w gabinecie w tym trudnym okresie. A odpowiedź brzmi: różnie. Wiele zależy od nabytych przez nas strategii w czasie życia. Niektórzy bardziej wycofywali się i szli w unikanie, inni bardziej cisnęli, ponieważ przez pandemię mieli poczucie utraty kontroli nad własnym życiem, więc bardziej chcieli ją odzyskać, wyznaczając zadania własnemu ciału, a jeszcze inni bardziej o siebie dbali. Ale moi pacjenci wdrażali raczej te dwie pierwsze strategie. Bardzo wiele osób cierpiących na zaburzenia odżywiania ciężko zniosło okres pandemii. Psychiatria w Polsce od wielu lat jest bardzo obciążona, ale to, co ma miejsce teraz, jest trudne do opisania.
Aleksandra Dejewska – terapeutka zaburzeń odżywiania, autorka książki “Bulimia. Historia mojej choroby”. Od ponad 8 lat pomaga osobom z bulimią i anoreksją pokonać chorobę. Przez 10 lat sama chorowała na bulimię, teraz łącząc wiedzę z osobistym doświadczeniem wspiera swoich pacjentów w odzyskaniu radości z życia i zbudowania zdrowej relacji z samym sobą. Edukuje, inspiruje i chętnie dzieli się swoją historią pokazując, że wyzdrowienie jest możliwe. W 2018 roku założyła fundację “Aż sobie zazdroszczę”, która pomaga osobom zmagającym się z zaburzeniami odżywiania i ich rodzinom.
Zapraszamy na grupę FB – #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: [email protected]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS