A A+ A++

Była Pani wziętą modelką i bywalczynią salonów, prowadziła Pani programy telewizyjne i była dyrektorem artystycznym dużej marki odzieżowej. Odnosiła Pani sukcesy i nagle zniknęła ze świata mediów zmieniając swoje życie o 180 stopni. Skąd ta zmiana i dlaczego się Pani na nią zdecydowała?

Szukałam swojego szczęścia tak jak większość ludzi. Uległam promowanemu z każdej strony przeświadczeniu, że szczęście to prestiż, kariera, dobra materialne, powodzenie czy atrakcyjny wygląd. Uwierzyłam, że dobrostan to stan posiadania, który jest tożsamy z dobrobytem. Okazało się jednak, że tak nie jest. Jest taki moment, w którym dochodzimy do przysłowiowej ściany. U mnie to był kryzys, którego doświadczyłam w 2006 roku. Od tego wszystko się zaczęło. Z zewnątrz wszystko układało się idealnie, ale to były pozory, które tworzy wokół siebie niemal każdy z nas. Zaczęłam życie od nowa, ale nie od razu. To były procesy, które zachodziły we mnie i we wszystkich obszarach życia. Te zmiany zaszły u mnie bardzo daleko.

Jakie to były zmiany?

Kiedy zaczęłam wsłuchiwać się w siebie, w swoje serce i poznawać swoje potrzeby okazało się, że wcale nie żyję swoim autentycznym życiem. Poczułam, że wpasowałam się w wizję szczęścia stworzoną przez media, kulturę, społeczeństwo. Chociaż wyglądało na to, że na zewnątrz wszystko jest dobrze, to wewnątrz siebie czułam ogromną pustkę, której nie da się wypełnić przedmiotami, pozycją społeczna czy prestiżem. Udawałam osobę pewną siebie i przebojową, a ja jestem nadwrażliwcem, który ogromne dużo czuje. Starałam się być odcięta od moich uczuć, aby przetrwać w tym świecie, aby nie czuć bólu. Uciekałam w to, w co inni wrażliwi i zagubieni ludzie – w pracę, w pogoń za tym, co przed nami nieustannie ucieka. Moja przemiana to był proces, który trwał kilka lat. Pomogła mi przez to przejść psychologia (którą kiedyś studiowałam), joga oraz medytacja. Ten proces przebudzenia jest zwykle bolesny, związany z wewnętrznym szarpaniem, z odgrzebywaniem traum z dzieciństwa, konfrontowaniem się w iluzjami, które wokół siebie tworzymy. Przechodząc przez ten proces zmieniłam całkowicie cały styl życia – zaczęłam wstawać przed piątą rano, medytować, przestałam pić alkohol, palić papierosy, a także chodzić na imprezy. Nie chciałam więcej udawać kogoś, kim nie jestem, a to na dalszym etapie wiązało się również z całkowitą zmianą sposobu życia.

Myślenie, że inni mają łatwiej niż my, to bardzo kusząca strefa komfortu, w którą ludzie często wpadają. To blokuje możliwość przemiany. Za każdym razem, kiedy stawiamy siebie w pozycji ofiary, odbieramy sobie siłę i moc sprawczą. Warto pielęgnować w sobie świadomość, że każdy człowiek żyjący na tym świecie ma swoje wyzwania. Nikt z nas nie jest tu bez powodu – każdy musi pokonać swoje własne cienie, problemy i noszone w sercu traumy.

Każdy z nas płacić rachunki, spłaca kredyty, opiekuje się dziećmi i starszymi, chorującymi rodzicami. Życie każdego z nas jest pełne indywidualnych wyzwań.

To właśnie konfrontacja z tymi ogromnymi lękami i wzywaniami jest istotą naszej życiowej przemiany. Większość osób zaczyna zmieniać swoje życie dopiero wtedy, kiedy cierpienie jest tak ogromne, że trzeba coś zmienić, aby przetrwać. Szczęśliwy człowiek nie podejmuje ogromnego trudu przemiany – no bo po co? Gdyby przemiana była łatwa i prosta, ten proces w ogóle by nie mógł zaistnieć. Kiedy larwa wykluwa się z kokonu, musi zrobić to sama, dokonać potężnego wysiłku, aby się wyzwolić z tego, co ją ogranicza. Tak samo jest z nami i nikt nie może nas w tym wyręczyć.

To nie jest tak, że nagle postanowiłam, że wyjadę na koniec świata i zmienię swoje życie. Musiałam skonfrontować się z całą masą lęków: co będzie z pracą, z dzieckiem, z rodziną, ze mną. Strach jest naturalny i dotyczy każdego z nas. Nikt z nas nie wie, co będzie dalej – ja również nie miałam gotowego scenariusza wydarzeń. Na tym polega zaufanie – budujemy je w sobie celowo, podejmujemy ryzyko, chwytamy się pozytywnych myśli. Upadamy, aby znowu się podnieść i ruszyć dalej. Wewnętrznej siły nie można kupić w supermarkecie – na to pracuje się każdego dnia, podnosząc ciężary codzienności, konfrontując się z wyzwaniami, śmiercią bliskich osób, troską o osoby z naszej rodziny, które ciężko chorują. To jest prawdziwe życie i w tym jest prawdziwa głębia.

W moich książkach nie piszę o tym, jak nie mieć w życiu problemów, ale jak radzić sobie z wyzwaniami. Jak pomimo tego, co przynosi nam los, czerpać z tego życia to, co najbardziej wartościowe i cenne. Za największymi wyzwaniami ukryte jest dla nas największe światło. Bogactwo, o którym piszę, nie koniecznie dotyczy dóbr materialnych – odnosi się do bogactwa, które jest wewnątrz nas, w świecie naszych uczuć i emocji, w dokonywaniu codziennych wyborów. To z nas wypływa dobrostan, który emanuje na wszystkie obszary naszego życia. To, co w nas negatywne również emanuje na wszystkie obszary naszego życia. Dlatego człowiek jest istotą, która ma prawo wyboru. A tych wyborów dokonujemy w każdej chwili naszego życia, w każdej naszej myśli czy wypowiadanym słowie.

Ja jestem dzieckiem czasów głębokiej komuny i znam różne, bardzo skrajne oblicza życia. Urodziłam się w skromnej rodzinie w Białymstoku, wychowałam się w maleńkim mieszkanku w bloku, mam dwóch braci, nie miałam swojego pokoju. Doskonale pamiętam kartki na cukier i kolejki dosłownie po wszystko. Zawsze bałam się biedy, chorób, śmierci, wojen i końca świata, którymi straszono mnie od najmłodszych lat życia. Od dziecka pomagałam rodzicom w praniu, prasowaniu, gotowaniu czy pracach na działce. To było kompletnie inne życie niż to, znane nam obecnie. Pierwsze dwadzieścia lat mojego życia były związane z doświadczaniem braku oraz z ogromnymi marzeniami o przyszłości. Dlatego wiem, jak wielka jest siła marzeń oraz naszych myśli. Kiedy byłam modelką i zaczęłam osiągać sukcesy, doświadczałam dobrobytu, którego wcześniej nie zaznałam. Nie był to jednak dobrostan. Świat pełen rywalizacji, krytyki, porównywania się, koncentrowania się na wizerunku zewnętrznym jest światem kompletnie pozbawionym duszy. Doświadczyłam, że szczęście nie jest związane ze stanem posiadania. Owszem, mając więcej pieniędzy mogłam jadać w restauracjach, nie musiałam gotować. Byłam jednak tak zajęta pracą, że nie miałam nawet na to czasu. Stawałam się w ten sposób odcięta od prawdziwej esencji życia. Dzięki temu z biegiem czasu, już po moim kryzysie doświadczyłam jak wielką radość sprawiają najprostsze czynności. Nauczyłam się je cenić.

Czyli dobrobyt nie jest tożsamy z dobrostanem?

Możemy jechać luksusowym samochodem, a w sercu doświadczać cierpienia. Możemy też jechać na wysłużonym rowerze i doświadczać totalnej radości i wolności. Przedmioty nie mają mocy, aby uczynić nas szczęśliwymi – szczęście to stan naszej świadomości, podobnie jak bieda, dostatek, dobrostan czy radość. Jeśli ktoś porównuje się z innymi ludźmi, to zawsze będzie nieszczęśliwy, bo zawsze znajdzie osobę, które jest ładniejsza, młodsza, bogatsza, sławniejsza i posiada coś wartościowego, czego my nie mamy. To porównywanie się sprawia, że przestajemy doceniać to, co posiadamy tu i teraz.

Ja w życiu uległam trzem wypadkom samochodowym (za każdym razem jako pasażer). Człowiek, który jest chory lub niepełnosprawny docenia wartość, jaką jest zdrowie czy samodzielne poruszanie się. Czy musimy doświadczać takich dramatów, aby życie nauczyło nas sztuki wdzięczności i doceniania? Jedno z przesłań mojej książki brzmi: bądźmy wolni od potrzeby robienia wrażenia na innych ludziach. Żyjemy w świecie, w którym wszystkie wartości są postawione na głowie, dlatego tak ważne jest samodzielne myślenie i odkrycie swoich własnych. Nie ważne, w jakim świecie żyjemy – ważne jest, jaki świat żyje w nas.

Taka zmiana musiała wpłynąć na Pani relacje z otoczeniem. Jak zareagowali Pani znajomi, rodzina?

Oczywiście znajomi z imprez czy towarzystwo do lampki wina wykruszyło się, bo nie mieliśmy tematów do rozmów. Natomiast inne relacje stały się dużo głębsze, zwłaszcza te w rodzinie. To potężna wartość. Miłość, autentyczność, otwartość i zrozumienie. Przepracowaliśmy wspólnie mnóstwo tematów. Pięknie jest doświadczać tak ogromnej bliskości i zrozumienia. Budowanie zdrowych, wartościowych relacji w rodzinie to jest praca do wykonania dla każdego z nas – to się samo nie zadzieje. Pojawili się również nowi ludzie na mojej drodze, którzy nadają na tych samych falach, co ja.

Jednak lęk przed zmianami bywa tak silny, że nie pozwala nam ich dokonać. Od czego zacząć?

Ludzie mogą żyć w bylejakości przez długie lata, przez całe dziesięciolecia, a nawet przez całe życie. Motorem do zmian jest dojście do przysłowiowej “ściany”, spadnięcie na samo „dno” rozpaczy i decyzja o tym, że dalej już nie mogę, nie chce tak żyć. To właśnie ból i lęk jest naszym głównym nauczycielem duchowym. Kiedy jest „jako – tako” nic z naszym życiem nie robimy. Człowiek jest istotą leniwą, która szuka wygody. Ucieka się do wymówek, użalania się, zwala winę na innych. Ludzie potrafią znosić największe nieszczęścia, właśnie z niechęci do zmiany. To paradoksalne, ale dla niektórych osób wygodniejsze jest trwanie w niezdrowej, nieszczęśliwej, toksycznej sytuacji, byle tylko nie konfrontować się ze zmianą. A zmiana zawsze związana jest z ryzykiem oraz z wielką niewiadomą – zmiana wymaga wysiłku. Kiedy człowiek sam nie dokonuje niezbędnej zmiany, wtedy życie daje mu dramat: wypadek, chorobę, stratę pracy czy inne trudne wydarzenie, żeby wypchnąć z tej strefy komfortu i zmusić do działania, do rozwoju. Prawdziwej, trwałej zmiany mogą dokonać osoby, które naprawdę, z głębi siebie tego pragną. Bóg nie stworzył nas po to, byśmy cierpieli. Stwórca nie żywi się naszym bólem. Zostaliśmy stworzeni, aby doświadczać radości, szczęścia i dobrostanu we wszystkich obszarach naszego życia. Nauczono nas jednak, że jest zupełnie inaczej. Naszym zadaniem jest odnaleźć w sobie wszystkie szkodliwe, blokujące nas wzorce, aby je sobie uświadomić i przemienić – wybrać inaczej. Ludzie bardzo często sami sabotują swoje szczęście, nieświadomie nosząc w sobie szkodliwe, destrukcyjne przekonania. Opisuję je w mojej książce. Ważne jest również odbudowanie autentycznego poczucie własnej wartości, które nie jest oparte na żadnych atrybutach zewnętrznych. Do tego dochodzi umiejętność stawiania granic, która jest niezwykle ważna, a także elastyczność, otwartość na zmiany.

Pandemia obnażyła w ludziach wiele lęków i zmusiła ich do dużej samoorganizacji w warunkach domowych. Czy można mówić o ubocznej cnocie COVID-19?

W każdej rzeczy jest potencjał czegoś dobrego i złego. Z duchowego punktu widzenia pandemia pokazała nam, co tak naprawdę jest ważne, czego nie docenialiśmy i uważali, że się nam “należy”. Zmusiła nas, aby przyjrzeć się dokładniej sobie, swojemu życiu, relacjom w rodzinie. Pokazała jak dobrze czujemy się w swoim związku, pracy, domu, w rodzinie, w sobie. Bez codziennych zewnętrznych ucieczek i bodźców wiele osób skonfrontowało się z własną wewnętrzną prawdą. Nie dla wszystkich było to łatwe. Niektóre osoby zaczęły więcej narzekać, odczuwać lęki, popadać w depresją, ale też wiele osób zaczęło szukać głębszych prawd, rozwijać się, medytować. Każda sytuacja daje nam możliwość wyboru jak na nią zareagujemy – czy nas pokona, czy wzmocni.

 Zobacz także: Zrzuciła ponad 130 kg. Teraz jest motywacją dla innych

Naukowcy odkryli, że sztuczny, betonowy świat, który nas otacza, źle wpływa na naszą psychikę, zdrowie i ogólny dobrostan. Natura nas leczy i wzmacnia – niezależnie od tego, czy o tym wiemy, czy nie, jesteśmy jej częścią. Obserwacja przyrody jest naturalnym stanem medytacji, który pozwala umysłowi odpocząć. Współczesny człowiek jest przebodźcowany nadmiarem informacji, a to rodzi potężne lęki. Musimy znaleźć sposoby, aby nasz umysł mógł odpocząć – czyni to w stanie relaksacji i medytacji. Obserwowanie natury daje nam inną perspektywę i dystans do tego, co się dzieje w naszym życiu i głowie. Psychologowie tłumaczą, że sama architektura miasta jest niezgodna z naszymi potrzebami. Wszystko jest kanciaste i ostre — tego nie spotkamy w naturze. Potrzebujemy wokół życia, organicznych kształtów, zieleni. Wszystko jest energią, a my cały czas szukamy szczęścia w czymś, co jest sztuczne. Ludzie traktują rośliny i zwierzęta jak rzeczy. W mojej książce piszę o koncepcji, że to nie Bóg wyrzucił Adama i Ewę z raju, ale Adam i Ewa wyrzucili z raju Boga. I nadal w tym raju są, ale cierpią. Patrząc na świat widzę, że wyrzuciliśmy autentyczną duchowość z naszego życia, a to czyni ludźmi nieszczęśliwymi.

Nie każdy może się przeprowadzić na wieś i uciec od cywilizacji, mając tu pracę, rodzinę i inne zobowiązania. Jak być blisko natury mieszkając w mieście?

Nie każda osoba, która mieszka na wsi jest szczęśliwa. Niektóre z nich bardzo narzekają, że nie mogą mieszkać w mieście uważając, że miejskie życie jest znacznie łatwiejsze. Pod wieloma względami z pewnością jest. Dobrostan to nie tyle jest kwestia miejsca zamieszkania, ile kwestia stanu świadomości. Zarówno miasto jak i wieś ma w sobie coś pozytywnego i coś trudnego. Wiedząc o tym, jak potężna moc tkwi w naturze, znalazłam dla siebie moje ulubione miejsca w Warszawie. Parki, skwery, ogrody – korzystają z nich zwykle osoby starsze oraz mamy, które opiekują się małymi dziećmi. Jednak my sami możemy na przykład ograniczyć czas spędzany w sklepach, restauracjach czy centrach handlowych i zabrać ze sobą lunchbox do parku i zjeść ugotowany przez siebie posiłek siedząc na trawie, patrząc na drzewa – po pracy, zamiast siedzieć w domu przed telewizorem. Ludzie narzekają na notoryczny brak czasu, a nie zdają sobie sprawy, jak wiele godzin każdego dnia spędzają przez ekranami telewizorów, komputerów i smartphonów. Park jest przepiękny nawet wtedy, kiedy pada deszcz. Przekonałam się o tym, kiedy przestałam narzekać na złą pogodę, założyłam kalosze, narzuciłam na siebie przeciwdeszczowy płaszcz i poszłam na spacer. Dobrostan nie jest czymś, co dostajemy na tacy – to jest to, co my sami tworzymy dla siebie każdego dnia. Robimy to gotując posiłek dla bliskich czy wybierając sposób, w jakiś spędzamy czas, jakich używamy słów, jakiej słuchamy muzyki. To wszystko jest kwestią świadomości lub jej braku.

Dużym obciążeniem postępu technologicznego jest to, że jesteśmy cały czas online i tego też się od nas wymaga. Jak się w tej rzeczywistości odnaleźć z własnym dobrostanem?

To jest sztuka, która bardzo znacząco wpływa na jakość naszego życia. Umiejętność racjonalnego posługiwania się technologią jest obecnie absolutnie niezbędną umiejętnością zarządzania swoim życiem, czasem, uwagą i energią. Kiedy jesteśmy cały czas podłączeni online, wtedy stajemy się przeciążeni, przemęczeni, pełni lęku i wydrenowani z energii. Z czasem przeradza się to w choroby fizyczne, psychiczne czy psychosomatyczne. Można tak żyć, owszem, ale cena za to jest bardzo wysoka. Wiem o tym, ponieważ sama przez to przeszłam. Umiejętność „wylogowania się” codziennie na jakiś czas jest kluczowym elementem dbałości o zdrowie. Ludzie są już nałogowo podłączeni i wydaje się im, że muszą w tym trwać. Kiedy nagle rozpadnie się ich telefon okazuje się, że świat jednak istnieje i kręci się nawet wtedy, kiedy oni nie byli „on-line”. Wyloguj się z telefonu i zaloguj się do swojego serca – tego trzeba celowo i świadomie się nauczyć. Musimy mieć czas, aby poczuć i usłyszeć siebie, ale również swoje dzieci, swojego partnera – aby być z nimi naprawdę, a nie obok nich przyklejeni do telefonu. Ludzie gonią za nie wiadomo jakimi wielkimi rzeczami, a uciekają im prawdziwe dary codzienności.

Od czego zacząć swoją zmianę? Wiele osób poległo na samej medytacji, zniechęcając się tym samym do dalszych działań.

Nasze niespokojne, przebodźcowane umysły musimy medytacji zwyczajnie nauczyć. Uczymy się tego wyłącznie poprzez codzienną praktykę. Kiedy po raz pierwszy w życiu wsiadamy na rower, nie możemy swobodnie jechać – co chwilę upadamy, a potem mamy zakwasy. Jeśli jednak będziemy konsekwentnie wsiadać na rower każdego dnia, jazda zacznie nam sprawiać ogromną radość! Tak samo jest z medytacją i każdą inną nową rzeczą, którą w naszym życiu robimy. Im większe ktoś ma problemy z medytacją, tym bardziej jej potrzebuje.

Moje początki też nie były łatwe. Na początku 10-minutowa medytacja była dla mnie trudna. Zapalałam płomień świecy, nastawiałam budzik i usiłowałam „o niczym nie myśleć” – to nie medytacja, ale tortury. Umysł jest po to, aby myślał, a medytacja to uczenie się umiejętności nie angażowania się w swoje myśli. To ogromnie ważna nauka, bo wielu naszym myślom nie należy wierzyć.

Medytacja to nie musi być tylko siedzenie w bezruchu, chociaż wszystkim bardzo serdecznie to polecam. Metodą medytacji może być również chodzenie – ale chodzenie ze świadomością. Jeśli podczas spaceru wsłuchamy się w otaczające nas dźwięki, zauważymy barwy, poczujemy wiatr i powietrze, kiedy włączymy w to wszystkie nasze zmysły, to wtedy nasz umysł się uspokaja. Jest zaangażowany w przetwarzania tego, co jest tu i teraz – a w chwili obecnej jest wszystko dobrze. W tym można odpocząć. Potrzebujemy tych chwil uspokojenia i dystansu, aby przejść przez te czasy pełne ogromnych przemian, niepokoju, lęku i niepewności. Z odpowiednią świadomością możemy tworzyć swój dobrostan tu i teraz, niezależnie od tego, co przynosi nam życie. Właśnie na tym polega nasza wewnętrzna moc. Wszystko jest w naszych głowach, a każdą naszą myśl możemy zamienić. W taki sposób możemy sami tworzyć swój dobrostan – swoje świadome życie.

Zapraszamy na grupę FB – #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: [email protected]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNarodowy Spis Powszechny – informacja
Następny artykułMiejska pasieka z przetworzonych odpadów w Częstochowie już działa. Jesienią pierwsze zbiory miodu